Gitarzysta, który opuścił Hollywood, gdzie od 20 lat tworzy muzykę filmową, klawiszowiec, który wyciągnął z szafy swoją nieśmiertelną pelerynę oraz wokalista, który przed koncertem musiał zostać uwolniony z bryły lodu, w której spędził ostatnie cztery dekady; jego wysoki głos wibruje bowiem tą samą żywotnością i czystością, jak na nadzwyczajnej płycie Closer to the Edge. Triumwirat ikon rocka progresywnego wystąpił w ramach Festiwalu Legend Rocka jako Yes Featuring Jon Anderson, Trevor Rabin, Rick Wakeman.
Interesujący to konglomerat: do wokalisty-ikony zespołu dołączył obsługujący syntezatory maestro, z którym Yes wspinało się na wyżyny muzycznej finezji i liryczności, oraz gitarzysta, który dyrygował zespołem w okresie jego największych sukcesów komercyjnych, osiąganych dzięki utworom przebojowym, ale i prostszym w formie. Te różnice zatarły się na scenie amfiteatru Doliny: widać było, że jedną z głównych motywacji tej ryzykanckiej koalicji była radość wspólnego grania. Była to celebracja wieloletniej i wielowątkowej kariery niebywale ważnego zespołu, który inspirował pokolenia artystów: od Stinga po Iron Maiden.
Jeśli przymknąć oko na (zbyte śmiechem przez muzyków) problemy techniczne na początku koncertu i stłumić w sobie tęsknotę za niemożliwą już do zastąpienia sekcją rytmiczną Bruford/Squire, fani usłyszeli muzykę zespołu w naprawdę znakomitym wydaniu. 73-letni Anderson rozcinał powietrze swoim głosem, zupełnie niezmienionym, trafiającym w każdy dźwięk, podskakując w trakcie długich pasaży muzycznych z energią nastolatka. Za fortecą syntezatorów w ciągłym ruchu był Wakeman, raz cytujący Szopena, innym razem wieńczący megahit “Owner of a Lonely Heart” (w którego powstaniu nie brał nawet udziału) solówką na keytarze. Wydłużony finał tego utworu było jednym z najcieplej przyjętych fragmentów koncertu, w pewien sposób podzielonego na dwie części. W pierwszej dominowały krótsze, przebojowe utwory w których prym wiódł dźwiękowy przepych Rabina. Część druga była gratką dla fanów progresywnych szaleństw lat 70, w tym lwiej części mistycznej płyty Fragile (nieśmiertelne “Roundabout” zakończyło koncert) oraz zwariowanego, pełnego popisów solowych “Awaken”. Solidnie wypełniony amfiteatr Doliny Charlotty otrzymał dwie godziny kosmicznej podróży.
Zobacz także:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?