Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

22-letnia Węgierka ofiara handlu ludźmi odnaleziona w Słupsku

Bogumiła Rzeczkowska, olo
Krzysztof w redakcji "Głosu Pomorza” przekonuje Eszti, żeby uwierzyła w siebie, bo życie można zmienić.
Krzysztof w redakcji "Głosu Pomorza” przekonuje Eszti, żeby uwierzyła w siebie, bo życie można zmienić. Łukasz Capar
Głodna, bez pieniędzy na powrót do kraju, bez szans na wsparcie ambasady, szukała pomocy. Okazało się, że jest ofiarą handlu ludźmi. Z Amsterdamu przez Słupsk trafiła do La Strady. Eszti, niespełna 22-letnią Węgierkę, przyprowadził do redakcji Głosu Pomorza znajomy ze Słupska.

To historia pełna sprzeczności. Przypomina książkę z zakończeniami do wyboru. Jeśli chcesz, by skończyło się szczęśliwie, czytaj od strony 80. Jeśli nie - kilkanaście kartek dalej. A jeśli jeszcze inaczej, to dopisz je sobie sam.

Nie wiadomo, czy dla Eszti (imię Węgierki zostało zmienione) skończy się wszystko szczęśliwie, bo historię już od początku pogmatwała sama Eszti. Średniego wzrostu, jeszcze z buzią nastolatki, o ciemnych oczach i farbowanych na mocny jasny blond włosach, w jakichś okolicznościach znalazła się w Słupsku.

Być może na początku grudnia. Trudno dzisiaj rozstrzygnąć, czy Krzysiek znalazł Eszti na ulicy Wojska Polskiego w Słupsku, kiedy po angielsku prosiła o papierosa, a później spotkali się znowu. Czy w grudniowe, zimne przecież noce spała u niego, czy też w parku. A może znali się już od dwóch lat, a teraz trzeba było jakoś wrócić na święta na Węgry. Do domu, ale to znaczy tam, gdzie nie chce się wracać.

W swojej ojczyźnie Eszti uczyła się fryzjerstwa. Mieszkała w niewielkim miasteczku niedaleko ukraińskiej granicy. Wyjechała do pracy do Holandii.

- Pracowałam w Amsterdamie kilka miesięcy. W kwiaciarni. Uciekłam, bo mój były chłopak mnie bił - Eszti podkreśla, że to naprawdę już ekschłopak.

Dziewczyna pokazuje swój dowód osobisty. Na zdjęciu ma jeszcze ciemne włosy, a przez to bardziej węgierską urodę. Za miesiąc skończy 22 lata. Ma też dokument, że musi zapłacić za pobyt w szpitalu w Ustce.

- Spotkałem ją na ulicy. I pomogłem, bo nie chciałem jej tak zostawić - opowiada Krzysiek, 26-latek ze Słupska. - Kiedyś, gdy pracowałem za granicą, też mi ktoś pomógł. Ale tutaj nie możemy liczyć na żadne instytucje. Przecież mieszkamy w Unii Europejskiej, a nie w zoo. No, i przyszliśmy do redakcji.

Z jego opowieści wynika, że Eszti siedziała na ławce w centrum Słupska. Zupełnie zagubiona, bez znajomości języka polskiego. Głodna. Bez pieniędzy.

- Poszedłem z nią do ratusza. Ktoś skierował nas do wydziału spraw obywatelskich. Tam wysłuchali i kazali iść na policję. Z komisariatu na ulicy Reymonta nas odesłali z kwitkiem. Na komendzie przy alei 3 Maja funkcjonariusz wysłuchał, ale zanim zdążył coś zrobić, Eszti poczuła się źle. Mówiła, że krwawi. Karetka zabrała ją na ginekologię do szpitala w Ustce. Okazało się, że poroniła. Na oddziale była dwa dni - mówi Krzysiek.

Kiedy Eszti wyszła ze szpitala, spotkali się znowu. Wrócili po pomoc na komendę.

- Kiedy byli u nas pierwszy raz, kierownik dzielnicowych pytał, może pani jest w ciąży. Zaprzeczyła, ale pogotowie zawiozło ją do Ustki - potwierdza Robert Czerwiński, rzecznik słupskiej policji. - Za drugim razem powiedziała, że chce wrócić na Węgry, ale nie ma za co.

Funkcjonariusz obdzwonił opiekę społeczną, schronisko brata Alberta i Dom Interwencji Kryzysowej. Albo nie mogli pomóc, albo żądali opłat. Ambasada węgierska odmówiła pomocy. Ktoś stamtąd doradził, żeby rodzina z Węgier przysłała jej pieniądze na powrót. Z ambasadą rozmawiał policjant i ta Węgierka. Nam dziewczyna mówiła, że nocuje u tego chłopaka ze Słupska, ale jego rodzice zaczynają się denerwować. Ojciec jest chory i nie ma dalszej możliwości pobytu.

- W Słupsku nocowałam w parku na ławce - twierdzi Eszti w naszej redakcji, ale nie potrafi logicznie wyjaśnić, po co przyjechała do Słupska, zupełnie obcego dla niej miasta, w obcym kraju. Dlaczego w Warszawie nie szukała sposobu, by wrócić na Węgry.

Jedna z jej wersji to ucieczka z Amsterdamu od chłopaka, który ją bił. Bez euro przy duszy. Później inna historia - kradzież w Warszawie, gdzie straciła wszystkie pieniądze. Jednak z każdym słowem swojej opowieści Eszti gubi się coraz bardziej.

Samolot do Polski stawał się pociągiem, w którym nikt nie sprawdzał biletów, albo samochodem chłopaka, z którym rozstała się dopiero po przyjeździe do Polski. Eszti nie potrafiła opowiedzieć, na czym polegała jej praca w holenderskiej kwiaciarni, ani jak zarabiał na życie jej były chłopak.

- Jest bogaty. Ma dom na Węgrzech i w Holandii - dziewczyna wciąż nie mówi, co on robi. O ciąży nie wiedział. Straciła jego dziecko, ale dopiero niedawno dowiedziała się, że jest w ciąży. To zaledwie kilka tygodni. Dopiero ostatni test ją potwierdził.

- Eszti, powiedz prawdę, jeśli chcesz, abyśmy ci pomogli - tłumaczymy.

Wtóruje nam Krzysztof.
- Byłaś prostytutką w Amsterdamie? Uciekłaś z domu publicznego? - te pytania zmieniają wersję Eszti. - Tak - z jej oczu płyną łzy. Dowiadujemy się, że Eszti wybrała się do pracy jako opiekunka do dzieci. Stało się inaczej. Dla sutenera pracowały jeszcze trzy inne młode Węgierki. Wszystkie były bite. Nie dostawały pieniędzy.

Eszti nie wie, czyje było dziecko. Boi się wrócić na Węgry, bo w jej stronach on wszystkich zna. Rodzina też jej nie pomoże. Eszti godzi się na pomoc dla takich jak ona dziewczyn.

Dzwonimy do La Strady, Fundacji przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu. Dorota prosi, by w redakcji znaleźć Eszti jakiejś miejsce, by umożliwić jej swobodną rozmowę. Po kilku minutach Dorota oddzwania. Rozmawia z Eszti. Wywiad trwa jakieś pół godziny.

- Ona jest nasza - mówi nam po rozmowie z Eszti Dorota. To oznacza, że dziewczyna może być ofiarą handlu ludźmi i zmuszania do prostytucji. - Trzeba zorganizować jej przyjazd do Warszawy.

Później wspólnie z La Stradą kontaktujemy się z Janiną Dziobą, dyrektorką słupskiego zarządu rejonowego PCK. Eszti ostatnią noc spędza w Domu Interwencji Kryzysowej. Nie musi płacić za nocleg.

- Kupiliśmy jej bilet do Warszawy, odwieźliśmy samochodem na pociąg - zapewnia nas nazajutrz Janina Dzioba.

Ale na koniec słupskiego wątku historii Eszti pojawia się kolejna niespodzianka. - Eszti nie mogła się rozstać z tym chłopakiem. Tulili się. Całowali. Opowiadała, że dwa lata się już znają. Ona rozumie po polsku, ale nie chce za bardzo mówić w naszym języku - zauważyli pracownicy PCK.

Dzwonimy do La Strady. - Eszti dojechała do Warszawy, odebraliśmy ją z dworca. Jest już pod naszą opieką. Powoli się nią zajmujemy. Przede wszystkim jej zdrowiem - mówi Dorota z La Strady i upewnia się, czy imię dziewczyny będzie zmienione. - Na razie zostanie w Polsce. W bezpiecznym miejscu. W naszym schronisku albo gdzie indziej. Eszti nie chce wracać na Węgry.

Dorota bardziej milczy, niż mówi o nowej podopiecznej. Po naszych pytaniach daje do zrozumienia, że Eszti boi się węgierskiego sutenera i nie może liczyć na swoją rodzinę. Postanowiliśmy nie dociekać, gdzie przebiega cienka granica między prawdą a fałszem. Między wstydem a strachem. Może przebiega gdzieś na węgierskich kresach, skąd i do Amsterdamu, i do Słupska jest blisko. I do Interpolu, który też czyta takie niekończące się opowieści.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza