Nasza Loteria

8. Bëtowskô Gòńba. Finałowy superoes na kultowym „trójkącie” i pokaz kaskaderów

Sylwia Lis
Sylwia Lis
Wideo
od 16 lat
Za nami 8. Bëtowskô Gòńba. Do centrum Bytowa przyszły tłumy kibiców. Adrenalina wystrzeliła! Były mega emocje i świetne pokazy.

Wielkie święto miłośników rajdów samochodowych. W Bytowie odbyła się ósma edycja Bëtowskiej Gòńby.

Ostre ściganie rozpoczęło się w niedzielę. Pierwsza załoga wyruszyła na trasę z parku serwisowego ulokowanego na nowych parkingach przy dworcu punktualnie o godzinie 8. Dla zawodników przygotowano dwa wymagające odcinki specjalne - pierwszy w gminie Studzienice, kolejny w gminie Bytów. Każdy z nich przejeżdżany był trzykrotnie, a pomiędzy pętlami rajdowcy wracali do Parku Serwisowego w Bytowie, do którego chętnie przychodzili kibice. Byłą to doskonała okazja do poznania rajdowych załóg, zrobienia pamiątkowych zdjęć, a nawet do przymiarek do rajdowego fotela.

- To dla nas najważniejszy wyścig - mówi Krystian Itrych z jedynej bytowskiej załogi. - Trasa trudna, na której znajduje się dużo zakrętów i trzeba być bardzo skupionym.

Wisienką na torcie rajdu był jak co roku finałowy superoes na kultowym „trójkącie” wokół ulic Wojska Polskiego, Dworcowej i Drzymały w Bytowie. Nie zabrakło na niej tak lubianej przez kibiców "beczki", którą załogi pokonują w niezwykle efektowny sposób.

od 16 lat

Tu swoje umiejętności zaprezentował między innymi Sławomir „Kozyk” Kożykowski z Bytowa. Niedawno opowiadał nam o swojej pasji.

W 2000 roku do jednego z wydań „Świata motocykli” załączono płytę DVD z filmami kaskaderskich wyczynów zawodników ze Stanów Zjednoczonych. Ten egzemplarz zrobił furorę w Polsce.

- Każdy chciał mieć tę płytę - wspomina, a w jego oczach pojawia się błysk. - Młodzi motocykliści i pasjonaci niemalże wyrywali ją sobie z rąk. Każdy młodzik oglądał te pokazy po kilkadziesiąt, a może i po kilkaset razy. Sam oglądałem ten godzinny film chyba sto razy! I złapałem zajawkę. Wtedy zaczęły się moje pierwsze kroki w stuntridingu.

I to była miłość od pierwszego wejrzenia. Taka na całe życie.

- Tak mi się to spodobało, że wtedy już wiedziałem, że chciałbym również iść tą szaloną drogą - mówi, choć trudno sobie wyobrazić, że siedmiolatek mógł mieć tak sprecyzowane plany na przyszłość. - Spodobał mi się ten sport, dawał poczucie panowania nad maszyną. Byłem dzieckiem, ale bardzo chciałem realizować swoje marzenia. Na szczęście tata mnie zrozumiał, także jest miłośnikiem motoryzacji i do moich marzeń dołożył swoją cegiełkę.

Stuntriding od zawsze miał łatkę „niegrzecznej zajawki”. Wiele osób nie rozumie tego sportu. Aż korci mnie, by zapytać o reakcję mamy.

- Mocno mnie dopingowała - przekonuje Sławek. - Wiedziała, że robię wszystko z rozwagą. Zresztą teraz moja żona również mocno mnie wspiera, jeździ na zawody, robi zdjęcia i filmy. Oczywiście nie brakuje chwil grozy. Upadki się zdarzają. Na szczęcie nigdy nie doznałem poważnej kontuzji.

I dodaje: - Kiedy miałem 10 lat, dostałem swój pierwszy motorek skuterek, na którym mogłem powolutku ćwiczyć akrobacje. Na nim uczyłem się pierwszych ewolucji. To była czarna Yamaha BWS z 1996 roku. W końcu, siedem lat później, udało mi się kupić duży motocykl o pojemności 600 centymetrów sześciennych i mocy ponad 100 koni mechanicznych. To było spełnienie marzeń z dzieciństwa i mogłem poczuć tę moc, jaką z siebie wydobywa. I w końcu wykonywać triki na dużo większym sprzęcie, wobec którego trzeba mieć pokorę, bo jest bardzo niebezpieczny. Jazda dostarczała mi potężnej dawki adrenaliny. I tak jest do dziś.

Stuntriding to kosztowne hobby

- Choć paliwo nie było wtedy jeszcze tak drogie, jak teraz, a skuterek nie psuł się tak jak motocykl, to i tak koszt był spory, jakieś 200 złotych za trening, a ich w tygodniu było kilka - podkreśla Sławek. - Teraz, jeśli chodzi o profesjonalną maszynę, trening kosztuje około 500 złotych.

Trzeba liczyć się też z zużytymi oponami, oleje często się wymienia, a silnik szybko się zużywa, bo cały czas pracuje na bardzo wysokich obrotach. Części błyskawicznie się niszczą i wymagają wymiany. Profesjonalny motocykl kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych, można kupić gotowy, ale...

- Każdy motocyklista przerabia go pod siebie - wyjaśnia „Kożyk”. - Nigdy nie jest tak, że jeśli wezmę motocykl od kolegi, to zrobię na nim to, co chcę, co sobie w głowie wymyślę. Odczuwalne są każde ustawienia. Najczęściej przerabiam ramę i ustawiam każdy element zawieszenia. Ten sport wymaga kreatywności. Wśród stuntriderów jest wielu mechaników i konstruktorów, którzy potrafią przerabiać swoje maszyny.

Kaskader magister inżynier

- Napisałem pracę magisterską i inżynierską na temat modyfikacji motocykla do tego typu sportu - mówi „Kożyk”. - We współpracy z Politechniką Gdańską udało mi się wprowadzić kilka takich innowacji, które uczyniły mój motocykl jeszcze bardziej komfortowym, szybszym i zwinniejszym.

Z tym też związana jest jego praca zawodowa. Sławek Kożykowski pracuje w jednej z bytowskich firm na stanowisku konstruktora. - Projektuję i usprawniam procesy produkcji - precyzuje.

Ograniczenia?! Tylko miejsc do treningu brak

Jak każdy sportowiec, bytowianin ma swoje cele do osiągnięcia.

- Chce się więcej i więcej. Oczywiście, że mam marzenia. Siedzi mi w głowie kilka połączeń akrobacyjnych, jakieś salta z jadącego motocykla. Wiem, że byłbym w stanie je wykonać. Ale czym jestem starszy, tym bardziej boję się konsekwencji - uśmiecha się. - Przede wszystkim złego lądowania. Może kiedyś uda mi się w bezpiecznych warunkach je wykonać. Takie triki są bardzo widowiskowe, niektóre z nich zrobiło tylko kilka osób na świecie. Chciałbym też polecieć na zawody do USA i Japonii.

„Kożyk” podkreśla, że w tym sporcie nie ma żadnych ograniczeń.

- Jedyna bariera to nasza wyobraźnia - mówi. - Na motocyklu można robić wszystko, co się chce, każdy trik, każdy pokaz. Trzeba tylko myśleć o kwestiach bezpieczeństwa. Podczas zawodów nie ma żadnych wytycznych, liczy się show. Muszą być emocje, nowe triki, dlatego ten sport bardzo się rozwija. I to rajcuje!

Niemniej jest jeden problem. Poważny. Nie jest łatwo trenować, gdy nie ma się gdzie.

- Brakuje miejsc do treningów, czyli wyłączonego z ruchu placu, gdzie bez problemu można by ćwiczyć - zauważa Sławek. - Sam muszę jechać z Bytowa po sto kilometrów, aby znaleźć gdzieś opuszczony parking. Kiedyś pod Gdańskiem było takie miejsce, ale… niestety, znajdowało się zbyt blisko budynków mieszkalnych.

Gdzie więc można zobaczyć Sławka „Kożyka” Kożykowskiego? - Raczej na zorganizowanych zawodach - mówi. - O terminach informuję na swoim fanpage’u.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza