Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adoptowali chore dziecko. Zwyczajni bohaterowie

Monika Zacharzewska [email protected]
Pani Stella i jej trzy groszki, w tym ten zagubiony, czyli Mateuszek.
Pani Stella i jej trzy groszki, w tym ten zagubiony, czyli Mateuszek. Krzysztof Tomasik
Stella i Piotr adoptowali Mateuszka, chociaż wiedzieli, że może być upośledzony. Robią wszystko, by rozwijał się tak, jak ich córeczki, choć to wymaga od nich siły, cierpliwości i... pieniędzy.

Mateusz, obecnie czterolatek, nie znalazł się w rodzi­nie państwa Kisielowskich ze Słupska przypadkiem. Był bardzo planowanym dzieckiem. Planowanym wcześ­niej niż ich biologiczne córeczki, które mają trzy i pięć lat.

- Na studiach przeszłam poważną operację i lekarze twierdzili, że nie będę mogła urodzić dzieci - opowiada Stella Kisielowska. - Jeszcze nawet nie byliśmy z Piotrem małżeństwem, kiedy zgłosiłam się do ośrod­ka i zaczęłam starania o adopcję dziecka. Tylko że jednocześnie trach i... okazało się, że jestem w ciąży! To był szok. Postanowiliśmy z męż­em, że jeśli raz się udało, to trzeba próbować i drugi. I tak dwa lata po Sarze przyszła na świat Rozalka.

Zagubiony groszek
Myśl o adopcji jednak cały czas siedziała młodym rodzicom w głowach. Postanowili więc, że trzecie dziecko adoptują.

- Wiedzieliśmy, że może ono być chore, bo w adopcji pośredniczyła fundacja zajmująca się szukaniem rodzin dla dzieci starszych i z obciążeniami - zaczyna opowieść pani Stella. - Poinformowano nas, że na adopcję czeka 2,5-letni chłopiec. Mieszkał w rodzinie zastępczej kilkaset kilometrów od Słupska. W maju ubiegłego roku zobaczyliśmy go po raz pierwszy, dowiedzieliśmy się, że jego biologiczni rodzice byli upośledzeni w stopniu lekkim i umiarkowanym. Matka nie potrafiła zająć się dzieckiem. Po kilku tygodniach Mati był już z nami w domu.

Wtedy specjaliści mówili, że prawie trzyletni chłopiec jest na poziomie rozwoju 15-miesięcznego dziecka. Nie biegał, nie skakał, nie potrafił wejść po schodach, wskazać części ciała, powiedzieć nic poza "kaka", nie sygnalizował potrzeb fizjologicznych, nie interesowały go książki, bajki, zabawki.

Na przyjęcie w domu Matiego rodzice musieli przygotować i mieszkanie, i siebie, i przede wszystkim dziewczynki. Pan Piotr, tata dzieci, ma bujną wyobraźnię i napisał dla nich bajkę o zaginionym groszku. O tym, że dobra wróżka przygotowała dla mamy i taty trzy groszki, z których miały wykluć się ich dzieci. Jednak pewnego dnia sroczka zabrała jeden groszek i odleciała. Z dwóch pozostałych urodziły się Sara i Rozalka, ale rodzice odbyli długą podróż, by odnaleźć trzeci groszek. I udało się.

- Do teraz Rozalka, kiedy coś Matiemu nie wychodzi, komentuje, "on tego jeszcze nie umie, bo był w domu zaginionych groszków" - opowiada pani Stella. - Kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy z nim do domu, dziewczynki wrzuciły do jego łóżeczka wszystkie swoje zabawki. Tak bardzo chciały pokazać, że czekały na niego.

Pierwsze tygodnie Mateusza w domu minęły spokojnie. Potem jednak zaczął bywać złośliwy, niepokorny.

- Bez powodu wpadał w histerię, na spacerze nie chciał chodzić i rzucał się na wózki innych dzieci, w restauracji umykał nam, przysiadał się do innych ludzi i jadł z ich talerzy - opowiada o tym trudnym okresie pani Stella. - Długo każda napotkana kobieta była dla niego mamą, a mężczyzna tatą. Dopiero ostatnio w przychodni lekarskiej powiedział do kogoś "to moja mama", i pokazał na mnie.

Kalendarz pełen terminów
Państwo Kisielowscy żyją jak przeciętna rodzina. Oboje pracują, dzieci chodzą do przedszkola. Jednak Matie­mu poświęcają o wiele wię­cej czasu i uwagi niż dziewczynkom. Również w przedszkolu chłopiec ma indywidualną terapię. Ma też za sobą godziny spędzone z psychologiem, który pomaga mu poznawać świat.

- On wymaga stałej rehabilitacji. Potrzebna mu jest każda forma ruchu, bo Mati ma liczne wady postawy, mię­dzy innymi koślawe kolana, płasko-koślawe stopy, wydęty brzuch, wystającą klatkę piersiową. W wakacje przez trzy tygodnie codzien­nie po kilka godzin pływał w basenie. Efekty były oszałamiające. Teraz nie stać nas na opłacanie takiej rehabilitacji - mówi pani Stella.

Mama spędza z synkiem godziny w poradniach, przychodniach, klinikach na badaniach diagnostycznych.

- Wciąż nie wiadomo do końca, na jaki zespół wad cierpi Mati. Robimy konsultacje kardiologiczne, bo w jego rodzinie występowały wrodzone wady serca. Robimy badania endokrynologiczne, bo jest za niski jak na swój wiek. Oczywiście robimy też testy genetyczne
- mówi pani Stella. - Liczy się czas, a terminy w poradniach publicznych są odległe. Czę­sto więc decydujemy się na wizyty prywatne. To ogrom­ny koszt. Do tego trzeba doliczyć dojazdy, najczęściej do Gdańska.

Z tym rodzice sobie jakoś radzą. Sen z powiek spędza im jednak to, że z Mateuszem trudno się porozumieć.

- Ja rozumiem, co on chce powiedzieć, ale mąż już niekoniecznie. Ja z Matim codziennie pracuję, postępy są, ale jest to wielotygodniowa, bardzo ciężka praca - mówi pani Stella. - Na przykład uczenie połączenia nowych sylab "ma-mo" zajęło nam kilka tygodni. Nie mam żadnych kwalifikacji w tym kierunku i być może dlatego tak słabo nam idzie. Specjalista zrobiłby to dużo lepiej, szybciej. Poza tym nie posiadamy odpowiednich materiałów dydaktycznych, masażerów, programów logopedycznych. Niestety, jak coś jest przeznaczone dla dzieci niepełnosprawnych, to zaraz kosztuje majątek. On jednak musi nauczyć się porozumiewać, abyśmy mogli określić, jak się rozwija, czego potrafi się uczyć, ale też po to, by w przyszłości był jak najbardziej samodzielny. Zdaniem specjalistów Mati świetnie rokuje, ma duże szanse na normalne życie, normalną szkołę, może tylko z oddziałami integracyjnymi, tylko czas nas goni. Za dwa lata Mati pójdzie do szkoły i chcemy zrobić wszystko, by nie musiała być to szkoła specjalna - przyznaje pani Stella.

Możesz pomóc Mateuszowi
Rehabilitacja logopedycz­na to dla rodziców Mateusza ogromne wyzwanie.

- Pomyślałam, że może jakaś studentka logopedii czy pedagogiki zechciałaby przychodzić do Matiego - w formie wolontariatu lub zbierania materiałów do pracy magisterskiej - i ćwiczyć z nim. Im więcej osób będzie z nim pracować, tym lepiej. Chętnie przyjmiemy wszelkie, również używane pomoce edukacyjne dla Mateuszka - mówi mama chłopca.

Marzeniem rodziców jest turnus intensywnej rehabilitacji logopedycznej. Jednak tydzień tylko samych zajęć kosztuje na nim trzy tysiące złotych. Do tego trzeba doliczyć wyżywienie, koszt pobytu rodzica.

W tej sytuacji państwo Kisielowscy zdecydowali się prosić o wsparcie Fundację Dzieciom "Zdążyć z pomocą".

- Jeśli ktoś zdecyduje się przeznaczyć jakieś środki finansowe na rehabilitację Mateuszka, to informuję, że wszystkie zgromadzone na subkoncie pieniądze rozliczane są przez fundację na podstawie przedstawionych przez nas faktur, co stanowi najbezpieczniejszą formę rozliczania darowizn. Z góry serdecznie dziękujemy za każdą okazaną pomoc - mówią rodzice czteroletniego chłopca.

Też możesz pomóc

Pieniądze dla Mateuszka można wpłacać na konto: Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą",
ul. Łomiańska 5, 01-685 Warszawa,
nr konta: 6115 1060 0076 0000 3310 0018 26602615, z dopiskiem: 18443 KisielowskI Mateusz - darowizna na pomoc i ochronę zdrowia.

Można też przekazać 1 procent podatku. Wystarczy w rozliczeniu rocznym, w rubryce "wniosek o przekazanie 1% podatku należ-nego na rzecz organizacji pożytku publicznego (opp)", wpisać: KRS: 0000037904, a w polu "informacje uzupełniające": 18443 Kisielowski Mateusz.

Fundacja prosi o zaznaczenie w zeznaniu podatkowym pozycji "Wyrażam zgodę", aby mogła otrzymać informację, kto w tym roku "zdążył jej z pomocą".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza