Agnieszka zawód ma po mamie. I to jaki!

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Julia Szypulska

Agnieszka zawód ma po mamie. I to jaki!

Julia Szypulska

To zaszczyt i satysfakcja, ale też ciężar odpowiedzialności - mówi 39-letnia Agnieszka Iwanicka z Korycina. Nie chciałaby zawieść mamy, która przekazała jej sztukę tkania na krosnach tkaniny dwuosnowowej. To ginący zawód, z którego słynie na całą okolicę. Agnieszka jest tkaczką w trzecim pokoleniu.

Mama Agnieszki - Bernarda Rość z Szaciłówki (gm. Korycin) to mistrzyni w swoim fachu. Do niedawna - jedyna w całej gminie. Kiedyś krosna stały niemal w każdym domu, dziś to niemal zapomniane narzędzie. Dawniej gospodynie tkały na nich len, chodniki... Ale tkanina dwuosnowowa to była tzw. wyższa szkoła jazdy. Złożona jest bowiem z dwóch przenikających się warstw. Wykonuje się ją z użyciem dwóch osnów (każdej w innym kolorze) i dwóch wątków (w kolorach osnów). Jedna strona tkaniny jest kolorystyczną odwrotnością drugiej. W rodzinie Agnieszki Iwanickiej takie tkactwo było uprawiane od pokoleń. Pani Bernarda fachu nauczyła się od swojej mamy - Marianny Dzieszko.

- Kiedy skończyłam 15 lat, zaczęłam wykonywać chodniki, worki, płótno - wylicza pani Bernarda. - Potem nauczyłam się tkać kilimy i tkaniny podwójne.

Te ostatnie stały się domeną jej twórczości. Jako osiemnastolatka, w 1976 roku, uzyskała tytuł twórczyni ludowej i została wpisana do rejestru Twórców Ludowych Cepelii. Dziesięć lat później została zaś członkinią Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Jest też laureatką nagrody i Stypendium Artystycznego Młodych im. S. Wyspiańskiego. Dziś Bernarda Rość wykonuje prace na różnego rodzaju konkursy i wystawy. Dywany zamawiają u niej klienci z całej Polski, ale też i z innych krajów, m.in. ze Szwajcarii i Japonii. Zajęcia więc jej nigdy nie brakuje. Do niedawna brakowało za to osoby, której mogłaby przekazać swoją wiedzę i umiejętności. „Dobrze byłoby komuś to zostawić” - mawiała. Myślała o którejś z pięciu córek. Ale jedna mieszka w Sejnach, druga - w Krypnie, a pozostałe za granicą. Wypadło więc na Agnieszkę.

- Bo mieszkam najbliżej mamy - śmieje się 39-latka. - Tak się złożyło, że dowiedziałyśmy się o programie Mistrz Tradycji prowadzonym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Polegał na tym, żeby ten mistrz przekazał wiedzę jakiejś osobie z otoczenia. I postanowiłyśmy skorzystać. Tym bardziej, że wtedy akurat nie pracowałam zawodowo. Pani dyrektor ośrodka kultury pomogła mi napisać wniosek i tak to się zaczęło.

W ubiegłym roku mama zaczęła przekazywać córce tajniki zawodu. Mimo, że nauczyciel z niej cierpliwy, łatwo nie było.

Tkaniny Bernardy Rość i jej córki Agnieszki bazują głównie na scenkach rodzajowych z życia wsi. Można tam zobaczyć kolędników, wesele, wybieranie miodu

- Najpierw trzeba dokładnie poznać, jak działają krosna, oswoić się. Bo przy krosnach pracują i ręce, i nogi, a najbardziej głowa - opowiada Agnieszka. - Cały czas trzeba być skupionym na pracy.

Przyznaje, że wcześniej do krosien niespecjalnie się garnęła. Owszem, zna je od dzieciństwa. Stały raz w pokoju, raz w kuchni. Pracowała na nich mama, widziała też je u babci. Raz czy dwa pomogła mamie przy jakimś wzorze, zwinęła nici. Teraz trzeba było wziąć się do pracy na poważnie. U pani Bernardy stanęły więc drugie krosna, przy których siadała Agnieszka.

- Początek to był bardzo ciężki - wzdycha 39-latka. - Zaczęłam od najprostszego wzoru - robiłam takie paseczki. Uczyłam się, z której strony mam nitkę założyć, z której wyciągnąć, no i jak operować pedałami. Wszystko, co mama mówiła, później zapisywałam na kartce. Miałam notatki, rysunki, żeby później korzystać z nich i robić samemu.

Przyznaje, że tkactwo jest trudne. Mimo, że teoretycznie każdy mógłby się tego nauczyć - w końcu krosna kiedyś były w powszechnym użyciu. Na pewno trzeba w sobie znaleźć ogromne pokłady cierpliwości. To też praca, która wymaga czasu.

- Przyjeżdżałam do mamy, ale nie codziennie, bo to byłby już za duży natłok informacji i widziałam, że ona przez 2-3 dni utkała cały kawał, a ja niespełna centymetr - śmieje się. - Albo jak zrobiłam coś źle, to potem wszystko prułam i robiłam od nowa. W końcu mama powiedziała: „Tkaj, niech idzie tak, jak jest“.

Pani Bernarda wzory ma w głowie. Część odziedziczyła po swojej mamie, resztę wymyśliła sama.

- Na tkaninę można wszystko przełożyć, co tylko podpowie wyobraźnia. Możliwości są nieograniczone - mówi.

I przyrodę, i scenki z życia wsi, obrzędy i codzienne zajęcia np. karmienie zwierząt. Nieodłącznym elementem tkanin są motywy roślinne i zwierzęce oraz geometryczne, np. gwiazdy czy romby. Najważniejsze to dobrze rozplanować wzór na danej szerokości tkaniny.

- Ja na razie wykonuję proste wzory na niewielkich powierzchniach - mówi Agnieszka. - Takich dużych kilimów jak mama jeszcze nie umiem, ale cały czas się uczę. Żeby dojść do takiej perfekcji, jak mama, jeszcze potrzebuję czasu.

Żeby nauczyć się porządnie prostego wzoru np. kwadraciku potrzeba kilku dni. Ale już ptaszek czy drzewko jest trochę trudniejszy - to Agnieszka zapisywała na kartce. Z wykształcenia jest technikiem handlowcem. Dotąd zajmowała się domem i dziećmi. Po odwiezieniu ich do szkoły mogła uczyć się tkania.

Tkaniny Bernardy Rość i jej córki Agnieszki bazują głównie na scenkach rodzajowych z życia wsi. Można tam zobaczyć kolędników, wesele, wybieranie miodu

- Ta listewka, która jest przy krosnach jest najważniejsza, bo dzięki niej można wybrać cały wzór - opowiada.

Wełnę panie zamawiają w Zakopanem, albo w Pabianicach. Same jej nie przędą.

- Babcia umie to robić, ale my już się tym nie zajmujemy - mówi Agnieszka.

Mimo trudnych początków, nie zniechęciła się i nie zrezygnowała z nauki. Jest projekt - trzeba się uczyć - stwierdziła. Satysfakcja i przyjemność z pracy przyszła, gdy w końcu zaczęło jej coś wychodzić. W tym roku brat zrobił jej małe krosna, które ustawiła już u siebie w domu.

- Dopiero jak przy nich usiadłam, to wszystko to, co mama mi wcześniej mówiła, zaczęło mi się przypominać - opowiada. - Zrobiłam coś na nich sama od początku do końca, bez wiszenia na telefonie „mamo jak to zrobić” i bez kartek. Wtedy naprawdę się zaangażowałam. Czasem to nawet mogłam czegoś w domu nie zrobić, żeby tylko tkać - dodaje ze śmiechem.

Jest dumna, że kultywuje rodzinną tradycję. Cieszy ją też radość babci Marianny, która sama z uwagi na podeszły wiek już nie tka, ale za to chętnie wspomoże radą.

- Babcia podchodziła do mnie, ustawiała mi krosna, podpowiadała kolor. Mówiła: to musi być niżej, to wyżej - wspomina.

Ośmioletnia córka Agnieszki lubi bawić się przy krosnach. Komentuje dobór kolorów. Może coś z tego będzie... - śmieje się 39-latka.

Zarówno ona, jak i jej mama, cieszą się, że wraca zainteresowanie tradycyjną sztuką tkacką. Ludziom, zwłaszcza z zagranicy, chyba już się znudziły markety i masowa produkcja. Chcą mieć coś oryginalnego, wykonanego ręcznie, a do tego z użyciem naturalnych surowców.

- Na jarmarkach często słyszymy od klientów, że nie chcą „chińszczyzny” - zauważają podlaskie tkaczki.

Bernarda Rość tajniki zawodu przekazywała córce z radością. Dzięki temu jest szansa, że ta ginąca sztuka przetrwa.

- Chciałam te umiejętności komuś przekazać także dlatego, że u nas w rodzinie przechodziły z pokolenia na pokolenie - zdradza. - A dziś młodych to już nie interesuje. Nas, tkaczek, jest coraz mniej.

Czy każdego jest w stanie nauczyć tkania? Na pewno uda się to osobie, która tego bardzo chce, której praca przy krosnach się spodoba. Motywacja jest najważniejsza.

- Z niewolnika nie ma robotnika - śmieje się pani Bernarda.

Nauczycielem była chyba dobrym, skoro prace Agnieszki, które już woziła po wystawach, były chwalone.

- Cieszę się, że nasze prace się ludziom podobają. A i zainteresowanie tkaniną dwuosnowową jest z roku na rok coraz większe... - nie kryje dumy Bernarda Rość.

Julia Szypulska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.