Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Pepłoński: kiedyś milicjant i wykładowca w Akademii Spraw Wewnętrznych, dziś historyk i spec od wywiadu

Redakcja
Przez lata lawirował pomiędzy własną pasją a koniecznością pracy w systemie PRL. Udanie. Zrobił karierę. Podpułkownik Milicji Obywatelskiej, dziś uznany historyk. Andrzej Pepłoński, syn partyzanta Armii Krajowej, nie wypiera się swojej przeszłości.

Rok 2009. Słupsk. Akademia Pomorska. W małym pokoju spotykam się z Andrzejem Pepłońskim. Specjalistą od wywiadu i policji II RP. W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej podpułkownikiem MO, wykładowcą Akademii Spraw Wewnętrznych.

- Komu miałem służyć. Amerykanom? Wtedy bym siedział. Robiłem to, na co możliwości mi pozwalały - stwierdza.

Ja w milicji, a ojciec w AK

Rok 1965. Wywiad przed wstąpieniem do Milicji Obywatelskiej: "Jest cichy, spokojny, inteligentny, nie pracował, tryb życia skromny, nałogów nie posiada, skłonności do nadużywania alkoholu też, stosunek do obecnego ustroju i ZSRR pozytywny."

Miał 22 lata. Kończył służbę w jednostce wojskowej. Lekkoatleta. Kilka sukcesów w trójskoku. Kadra juniorów Polski. W klubie mu powiedzieli: - Do milicji pójdziesz.

- Powiedziałem ojcu: tato, chcą mnie w milicji. Jest szansa dostać meldunek warszawski. Będę miał pracę. Powiedział: "Idź" - opowiada Pepłoński.

W 1965 roku mieszkał w Markach pod Warszawą - w pięć osób na 19 metrach kwadratowych. Jego ojciec należał do Armii Krajowej. Matka też była w konspiracji.

- Dali mi ankietę do wypełnienia. W rubryce dotyczącej pochodzenia ojca wpisałem: AK. Później kilka razy mi to wypomniano - opowiada.

Do milicji więc poszedł. Na początek stopień kaprala MO. Stanowisko wywiadowcy ds. przestępstw gospodarczych w Komendzie Dzielnicowej MO Praga Północ. Już rok później dostaje upragniony meldunek w Warszawie.

Teczka personalna Pepłońskiego. Rok 1967: "Przeprowadzono rozmowę na temat światopoglądu. Uczęszcza do kościoła i jest praktykującym katolikiem. Stwierdził, że nie robi tego często i uczęszcza z uwagi na utrzymanie dobrych stosunków z rodziną". Wyjaśnienie zainteresowanego: "Zerwałem stosunki z rodziną mojej żony i moją. Nie chodziłem nigdy do kościoła. Byłem niewierzący. Rodzina moja nie chciała, żebym był członkiem PZPR".

- Tak napisałem? Widocznie koledzy mi poradzili. Był u nas taki oficer SB, co różnych rzeczy szukał. Naprzykrzał się - mówi Pepłoński.

Usłyszałem: my zrobimy tu porządek

Podczas wydarzeń marcowych 1968 roku Pepłoński uczy się w Szczytnie.

- Dostaliśmy rozkaz, że mamy się pakować, bo Żydzi rozrabiają. Wtedy się dowiedziałem, że jacyś Żydzi są w Polsce - mówi. Gdy studenci protestują, on jest wożony w autobusie wokół Uniwersytetu Warszawskiego razem z innymi słuchaczami szkoły milicji. To była słynna demonstracja siły władzy. Mówiła o niej Wolna Europa.

- Wtedy objawiła się mi całkiem nowa sfera. Przyjechał do nas pułkownik Skwarek, byliśmy skoszarowani w jakiejś hali gimnastycznej. Mówił: "My zrobimy z nimi porządek". Wtedy dowiedziałem się, że istnieją jakieś frakcje, podziały, grupy - opowiada po latach.

W kwietniu 1968 roku wstąpił do PZPR. Przez następne kilka lata ścigał przestępców gospodarczych.

- Mieliśmy pod sobą 50 procent przemysłu warszawskiego, bo przecież wszystko było zlokalizowane na Pradze Północ. Trafialiśmy na poważne przypadki przestępczości. Inna sprawa, że w swoich działaniach trafialiśmy na działkę nomenklatury. Zatrzymanie wysokich członków PZPR-u było dla nas wręcz niemożliwe. Łatwiej było ich złapać na lewym talonie na benzynę niż na poważnym przestępstwie gospodarczym - opowiada.

Dowody na nomenklaturę były, ale sprawom ukręcano łeb. Wszyscy godzili się z tym i żyli dalej.

Podpadłem dwa razy

W grudniu 1970 roku wysłano go, by gasił strajk na Odlewniczej w Warszawie. Dostał numer telefonu. Jakby co, miał przedzwonić, a reszta dokonałaby się sama. Czyli?

- Pacyfikacja - wyjaśnia - Przed zakładem zauważyłem grupę robotników, która chciała wejść i rozmawiać. Ale nie chcieli ich wpuścić. Stwierdziłem, że to nie ma sensu. Robotnicy weszli i rozmawiali jakieś pięć godzin, po czym poszli do domu. Chcieli lepszego życia, jedzenia, środków sanitarnych. Normalne ludzkie problemy, ale jakiemuś towarzyszowi się to nie spodobało. Wolał rozprawę siłową. Podpadłem - stwierdza po latach.

W 1973 roku Pepłoński podpadł po raz drugi - powiedział, że organizacja nadchodzących wyborów nie ma sensu. - Ktoś musiał zrobić notatkę. Zrobili sąd partyjny, ale ja im powiedziałem: "Za ten drobiazg chcecie mnie wywalić? To ja was załatwię. Powiem o łapówkach, ukręconych sprawach, przepisywaniu notatników". Odpuścili sobie - opowiada.

W 1975 roku Pepłoński trafił do Akademii Spraw Wewnętrznych. To było najlepsze wyjście z sytuacji.

Patrzyłem na życie praktycznie

- Nie męczyło pana funkcjonowanie w tym środowisku? Musiał pan się tłumaczyć z wyjazdu syna do Włoch. To przecież było upokarzające - pytam.

- Z tego powodu to ponoć byłem nawet na liście do wyrzucenia z Akademii. To było bardzo nieprzyjemnie, ale człowiek patrzył na życie praktycznie. Uprawnienia, emerytura - słyszę w odpowiedzi.

W ASW otrzymał niemalże nieograniczony dostęp do materiałów na temat służb specjalnych. Zaczął pisać. Na przykład "Miejsce i rola policji państwowej w zwalczaniu ruchu komunistycznego w Polsce 1918-1926".

Jednocześnie uczył służby mundurowe - SB, funkcjonariuszy więziennictwa, pograniczników, i bywał na praktykach - na przykład w 1981 roku przez miesiąc w Departamencie II MSW, który m.in. zwalczał opozycję w Polsce.

Pisał też analizy. Przyjechał do ASW prof. Franciszek Ryszka z Uniwersytetu Warszawskiego, który zlecił badania na temat "Opozycja demokratyczna w Polsce". Interesowało się nimi także Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

- Doszliśmy do wniosku, że opozycja w Polsce ma swój zróżnicowany program - stwierdza Pepłoński.

- Można powiedzieć, że pisał pan analizy przydatne do rozgryzania opozycji w Polsce - mówię. - Oni mieli swoje zdanie. Stwierdzili, że nie ma takiej możliwości, by opozycja miała swój program polityczny - słyszę w odpowiedzi.

Pierwsze artykuły o policji państwowej wyszły spod jego ręki już w 1981 roku. Prowadził własne badania nad kontrwywiadem II Rzeczypospolitej i policji państwowej, a jednocześnie uczestniczył w oficjałkach.

Wiedziałem, że przegramy

Widział, jak wali się system. Od wewnątrz.

- W PRL rząd prowadził politykę jednej doby. Od meldunku porannego do następnego. Nie sądzę, żeby była dłuższa wizja tego państwa - stwierdza dziś.

- Kiedyś byłem przypadkiem w jakimś wydziale. Sekretarka mówi do mnie: "Widzi pan. To są nasze koperty z informacjami. Oni tego nie czytają, to są zwroty, nie chcą tego czytać". Nie czytali, bo twierdzili, że służby ich straszą. Kiedyś otrzymali dane, że w ciągu doby było kilka przypadków sabotażu. Wniosek - sytuacja się pogarsza. Analityk został ściągnięty w nocy na Rakowiecką. Zarzucono mu czarnowidztwo.

W 1988 roku napisał kolejną pracę o polskiej policji kryminalnej. - W samym resorcie trudno było jednak zachować dystans do tego, co się dzieje - opowiada.

A działo się dużo. - Miałem dostęp do dokumentów. Widziałem, jak się wywiad prowadzi, jak nasi działają, jak to wszystko jest nieskoordynowane i miałem poczucie, że przegramy. Któregoś dnia, w 1988, przyszedł do mnie pewien pułkownik. Powiedział: "Przegraliśmy. Oddaliśmy władzę".

Nie wyprę się swojej przeszłości

Pepłoński w 1989 roku pozytywne przechodzi weryfikację. Jak mówi - dostaje wiatru w żagle. Reformuje Szkołę Policji w Szczytnie - został zastępcą komendanta ds. naukowo-dydaktycznych, awansował na inspektora (dawniej pułkownika). Nawiązał współpracę z uczelniami policyjnymi w Europie.

Pisze wiele publikacji o wywiadzie II Rzeczypospolitej działającym w ZSRR. Dostaje za to prestiżowe nagrody. Jest uznanym historykiem i badaczem tego okresu i to nie tylko w Polsce. Bierze udział w pracach komisji polsko-brytyjskiej ds. współpracy wywiadów obu państw podczas II wojny światowej.

- Jestem umaczany w PRL. Teraz mam to wszystko zwalczać? - pyta. - Nie byłem zamieszany w tę działalność tak bardzo. Wkurza mnie, że ci, którzy są dziś w partiach antykomunistycznych i dużo zawdzięczają tamtym latom, stwierdzają, że PRL to nie była Polska. Ja byłem oczytany w literaturze emigracyjnej, a stamtąd płynęły sygnały - co wy chcecie od tych Polaków, przecież Zachód ich sprzedał. Zresztą tych, co walczyli tutaj, można było zapakować do autobusu.

Konkurs "Mój PRL"

"Jestem osobą, która urodziła się pięć lat po końcu komunizmu. Jestem osobą, której wszyscy mówią, że komunizm był rzeczą, która spowodowała zastój Polski i że to przez niego musimy tak bardzo gonić kraje Zachodu. Ale ja uważam inaczej."

Tak zaczął swoją opowieść Marcin Koralewski ze Słupska. Pierwszy Czytelnik, który odpowiedział na nasze zaproszenie do konkursu "Mój PRL".

Czekamy na teksty, w których wyrażą Państwo swoją opinię o PRL. Ocenicie tę epokę. Napiszcie swoje osobiste odczucia.

Forma dowolna - felieton, wspomnienie, opis jednego dnia, wiersz, list do wnuka, list do rodziców.

Format - około strony standardowego maszynopisu.

Zapraszamy Czytelników w każdym wieku - tych, co żyli w PRL i tych, którzy wiedzę o nim czerpią z opowieści, filmów i literatury.

Prace można zsyłać mailem: [email protected], pocztą zwykłą (adresy redakcji w stopce) lub wrzucić do redakcyjnych skrzynek.

Czekamy do 30 kwietnia.

Nagrodzone prace zostaną opublikowane w "Głosie", przewidujemy też nagrody książkowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza