Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ania Karolak z Siemianic królową ultramaratonu

[email protected]
Ania Karolak stanęła na najwyższym stopniu podium. Była pierwszą wśród kobiet, która zameldowała się na mecie. Przed nią było tylko sześciu panów.
Ania Karolak stanęła na najwyższym stopniu podium. Była pierwszą wśród kobiet, która zameldowała się na mecie. Przed nią było tylko sześciu panów. Organizator
Ultramaraton Kaszubska Poniewierka z Sopotu do Wieżycy to trudny bieg przełajowy. Ania Karolak z Siemianic pod Słupskiem 100 km pokonała w czasie 11 godzin i 50 minut.

Anię już poznaliśmy. Pisaliśmy o niej w „Głosie Słupska”, gdy brawurowo pobiegła w maju w Ultramaratonie Chojnik, pokonując 102 km i zajmując tam pierwsze miejsce wśród pań. Ale wtedy Ania dopiero się rozkręcała. Od tego czasu minęły cztery miesiące, a ona ma za sobą kolejne trzy ultramaratony. I wszystkie zakończyła na podium!

Jak ona to robi? - Sama nie wiem. Kocham po prostu to bieganie, ten swój mały wielki świat, mgliste poranki, deszczowe popołudnia. Lubię być sama ze sobą, pobiec w pusty las, na chwilę się wyciszyć i wyłączyć. To taki mój mały azyl - opowiada. - Na początku lipca pobiegłam w Trójmieście Tricity Trail, ponad 80 km po lekko pagórkowatym terenie. 12 sierpnia sama siebie namówiłam na Ultra Mazury - również 100 km. Tam mnie jeszcze nie było, więc na spontanie zdecydowałam się to zaliczyć. Poszło całkiem gładko i bez problemów. Kaszuby mam blisko, więc nie mogło mnie zabraknąć na Kaszubskiej Poniewierce. Ten bieg jest tak specyficzny, tak ciekawy i inny, że, jak tylko zdrówko pozwoli, będę tam wracać. Przecudowna ekipa wolontariuszy, którzy wkładają ogrom serducha w to, co robią. Organizacja na medal - zachwala biegaczka.

Trasa „sponiewierka”

Sto kilometrów, 2300 metrów w górę i podobnie w dół, i to przez samo serce Kaszub. Organizatorzy zadebiutowali z imprezą w ubiegłym roku. I - co trzeba zaznaczyć - wtedy także najlepsza wśród pań była Ania.

- Myślałam, że w tym roku trasa będzie bardzo podobna. To się zdziwiłam! Trasę oceniam jako bardzo urozmaiconą. Momentami to był totalny przełaj. Pierwsze 25 km dość górzyste jak na Kaszuby. Tak, tak, mamy góry na Pomorzu. Poza tym pogoda nie rozpieszczała ostatnimi czasy. Na trasie było pełno błota, w którym skutecznie lądowały moje stopy. Nie zliczę, ile razy buty miały zafundowaną kąpiel błotną - opowiada.

Ale to nie koniec. - Pełno porozwalanych gałęzi, drzew i konarów, o które nie raz mało nie skręciłam kostki. Organizator w tym roku urozmaicił naszą przygodę o bieg jarem Raduni. Niejednokrotnie zastanawiałam się: co ja tu robię?! Ten przełaj nie miał końca. Krzewy i krzaki, przez które trzeba się było przedzierać, dodawały pikanterii, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Uda mam poprzecinane, więc pamiątka murowana - Ania jednak nie należy do osób, które narzekają. Szybko zaznacza, że trasa jej się bardzo podobała. - Była bardzo ciekawa i piękna zarazem. Nie potrafię tego opisać słowami. Trzeba być i poczuć samemu. Na ostatnich kilometrach czekał na nas pyszny deser - podbieg na Wieżycę (329 m n.p.m. - od red.) i dość stromy zbieg, gdzie widok mety dodawał skrzydeł.

Do przodu! Nie ma się co mazać

Dodatkowym utrudnieniem biegu jest fakt, że pierwsze cztery godziny biegnie się nocą. Zawodnicy wystartowali o 2 w nocy w Sopocie.

- Dotychczas wydawało mi się, że uwielbiam biegać właśnie nocą, jednak trochę zmieniłam zdanie. Na początku biegłam w grupie, więc czułam się w miarę komfortowo. Później sytuacja się trochę zmieniła i byłam zdana na siebie. Czułam lekki niepokój i zdenerwowanie, ale w głowie miałam tylko jedno: do przodu! Nie ma co się mazać. Nie po to tu przyjechałam. Trasa była dobrze oznaczona, jednak ja tej nocy coś nie domagałam. Miałam wrażenie, że biegnę we śnie, co za dziwne uczucie. Na 35. km miałam lekki kryzys i problemy żołądkowe. Trwało to jakoś do 42 km, potem było już z górki - Ania długo nie narzeka.

Na mecie - choć zabłocona - tryskała radością i zarażała uśmiechem.

- Mam takie szczęście, że natrafiam na swej drodze na dobrych ludków, którzy po raz kolejny uraczyli mnie odrobiną zupki chmielowej. Tak, wiem, że dla niektórych może wydawać się to nierozsądne. Dla mnie taki łyczek okazuje się zbawienny i daje kopa do dalszego biegu.

Mimo że Ania tempo miała zabójcze, znalazła czas po drodze, aby zadbać o dostarczenie niezbędnych kalorii.

- Z racji tego, że lubię sobie zjeść, na każdym punkcie odżywczym zatrzymywałam się na chwilę. Tam szybko jakaś buła z kabanosem, banan, pomarańcza, coś słodkiego i dalej do przodu. Starałam się biec, kiedy to było tylko możliwe. Były takie podejścia, że po prostu pod nie podchodziłam, ale obawiam się, że tak robili wszyscy. Oczywiście miałam też swój prowiant, wodę, napój izotoniczny, żelki i „ciastki”, dużo „ciastków”. Uwielbiam „ciastki” - przyznaje, że słodycze to jej słabość. - Starałam się regularnie uzupełniać kalorie, aby mnie nie dogoniła nielubiana przez wszystkich biegaczy „ściana”.

Znalazła też czas na... tańce. - Panie na jednym z punktów postojowych pieknie śpiewały i tańczyły. Chwilę się z nimi pokręciłam i poleciałam dalej - śmieje się.

Regeneracja? Nie mam na to czasu

Ania przyznaje, że do regeneracji nie przywiązuje dużej wagi.

- Nie do końca jest z nią tak, jak być powinno. Chyba trochę zaniedbuję ten temat, co często odbija się to na moim zdrowiu. Po biegu była jednak możliwość skorzystania z masażu fizjolab i z chęcią z niej skorzystałam. Kompetentna i bardzo uprzejma pani sprawiła, że czułam się jak nowo narodzona - opowiada.

Jednak już na drugi dzień - podczas gdy inni biegacze ledwo powłóczą nogami, Ania biegała po parku za swoją ukochaną Miśką, dwuletnią córeczką, która nie daje mamie wolnego.

O planach biegowych trudno się z Anią rozmawia, gdyż to kobieta, którego niczego w życiu nie planuje. - W tej kwestii nic się u mnie nie zmieniło. Nie planuję za daleko, nie wiem, co jutro przyniesie. Na chwilę obecną nie mam konkretnie sprecyzowanych planów. W dalszym ciągu chcę po prostu biegać, przeżywać to na swój sposób, w zdrowiu i z uśmiechem na twarzy. Kocham góry i każdą wolną chwilę mogłabym tam spędzać, dlatego mam cichą nadzieję, że uda mi się w tym roku ukończyć jeszcze jakiś górski zimowy ultramaraton. A potem będę myśleć co dalej - śmieje się.

Sponiewierani też inni

Warto wspomnieć, że w biegu wraz z Anią wystarowało jeszcze trzech słupszczan - Sławomir Olechnowicz, Tomasz Piotrkowski i Arkadiusz Bednarczyk. Dwóch pierwszych panów ukończyło bieg po 14 godzinach i 44 minutach. Niestety, Arkadiusz Bednarczyk, z powodu kontuzji, musiał zejść na 70. kilometrze. Panowie są zadowoleni ze swojegu wyniku, aczkolwiek tylko Ania zakończyła bieg z wieńcem laurowym na głowie.

- Anka wymiata. Od razu wiedzieliśmy, że widzieć będziemy ją tylko na starcie i na mecie. Jej tempo jest do pozazdroszczenia. Jak wpadłem na metę, Anka była już zrelaksowana po masażu, po obiedzie i zimnym piwie. Jeszcze dużo nam do niej brakuje. Nie wiem, jak ona to robi. Musi mieć to w genach - mówi Sławek Olechnowicz.

Oglądaj także: Kobieta - słońce przebiegnie 246 km w Spartathlonie - wideo archiwum

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza