Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Baba na statku, czyli morskiej wilczycy rejs na wspaniałym trójmasztowcu

Wojciech Wachniewski
Na fali Zainteresowała mnie relacja młodej Niemki, która w tamtych czasach miała zaszczyt stać się pierwszym żeglarzem płci pięknej na pokładzie sławnej rosyjskiej gregaty "Mir".

Weekendowemu wydaniu hamburskiej "Bild-Zeitung" regularnie towarzyszy specjalny dodatek dla turystów, zatytułowany "Bild am Sonntag Reise-Magazin". W jednym z tych "Magazynów o Podróżach" - sprzed jakichś dwudziestu lat - znalazłem bardzo ciekawą rzecz: relację młodej żeglarki, która płynęła na pokładzie sławnej rosyjskiej fregaty "Mir", statku szkolnego Akademii Morskiej z Sankt-Petersburga. Trójmasztowy pełnorejowiec bliski jest polskim sercom: powstał w Gdańsku, jako druga z pięciu "sióstr" naszego "Daru Młodzieży", zbudowanych dla floty handlowej byłego ZSRR.

Na początku ostatniej dekady ubiegłego wieku na pokładach rosyjskich żaglowców szkolnych pojawili się turyści, którzy płacąc za rejsy, mogli poznawać życie na morzu od podszewki i oglądać świat od strony wody.

Zaczęto wtedy wreszcie kruszyć lody między dwiema częściami podzielonej do niedawna Europy: obok stałej załogi i rosyjskich kadetów, na pokładzie "Miru" znalazło się pięcioro młodych Niemców.

Potem, z rejsu na rejs, liczba gości z "tamtej strony" na pokładzie fregaty rosła, co nie było bez znaczenia - utrzymanie tak dużego żaglowca było, jest i zawsze będzie kosztowne, a twarde, żeglarskie szkolenie pod okiem prawdziwych mistrzów na pokładzie znakomitego żaglowca kosztowało 120 ówczesnych marek zachodnich od osoby za dzień.

Pobudka dla załogi prawie stusiedmiometrowej, nowocześnie wyposażonej fregaty, następuje o godzinie 7 czasu pokładowego. Ku zdziwieniu kadetów rosyjskich niemieccy goście bez szemrania podporządkowują się okrętowej rutynie i (w odróżnieniu od niektórych Rosjan) zawsze chętnie stają do każdej pracy.

Z gospodarzami porozumiewają się po angielsku. Na szczęście rosyjskie komendy żeglarskie wywodzą się niemal w całości z języka niderlandzkiego, bo przecież sławny Car Piotr, patron macierzystego portu statku, szukał swego czasu wzorców dla tworzonej przez siebie floty właśnie w Niderlandach - nie ma problemu z ich rozumieniem.

Niemców poprzydzielano do różnych wacht - "Morska Wilczyca" Dagmar trafia do "psiej" (od 12 do 16 i od północy do 4 rano). O jedenastej czasu pokładowego w uczniowskiej mesie statku serwuje się obiad, złożony zwykle m. in. z zupy z wkładką, surówki warzywnej i herbaty do picia. Bywa, że ten i ów nie skończy jeszcze jeść, gdy z rufówki słychać sygnał alarmu: "Wszystkie ręce na pokład! Zmiana kursu!" Kto żyw, zakłada specjalne szelki bezpieczeństwa i pędem biegnie na górę.

Tam dwunastu chłopa - czyli cała wachta - chwyta w mocne dłonie grube liny (zwane tu "brasami") i ciągnie z całych sił, by obrócić reje do zadanego położenia. Statek niesie akurat niemal wszystkie żagle (a ma ich w sumie dwadzieścia sześć o powierzchni niemal 2800 mkw.). Gdy krótkie, szybkie szkwały co chwila kładą statek w malownicze przechyły, z rufówki słychać komendę: "Sprzątnąć górne żagle!". Młoda dziewczyna "z lądu" musi, chcąc nie chcąc, jak inni wspiąć się - sprawnie i szybko! - prawie pół setki metrów do góry, na najwyższą z rej jednego z masztów.

Przyjaźnie popędzana i zachęcana przez kolegów (Babciu, czy wejdziecie na tę reję przed Nowym Rokiem?!) - w pewnej chwili przezwycięża lęk wysokości i rusza do góry, niczym stary wyjadacz. Poczuć się pełną gębą żeglarzem tam, na rei - bezcenne! Tym bardziej, że chłopcy obok patrzą z uznaniem: no, no... Jeden z Rosjan podaruje później dziewczynie marynarski kołnierz z wypisaną stosowną dedykacją; nie braknie i innych podarków (na przykład autentycznego Orderu Lenina). Niemcy nie pozostają dłużni. Wieczorami, w kubrykach i na pokładzie długo płyną śpiewane wspólnie szanty.

Czasu na sen pozostaje niewiele - pobudka, jak zawsze, o siódmej. Poranna toaleta trwa krótko, o czymś tak wymyślnym, jak szminka trzeba raczej zapomnieć. Raz-dwa, ubrać się i na pokład - mocny powiew zimnego wiatru po kilku chwilach rozbudzi zaspanych do reszty. I tak aż do powrotu do portu w Kilonii.

Przed opuszczeniem pokładu żaglowca panna Dagmar i jej koledzy odbierają jeszcze, a jakże, dyplomy ukończenia szkolenia, podpisane przez samego Komendanta Antonowa, a potem paradują wraz z innymi na rejach, witani przez tysiące ludzi na nabrzeżach.
Dla tej piątki rejs na rosyjskim żaglowcu - rzecz wcześniej nie do pomyślenia! - pozostanie na pewno czymś więcej, niż tylko epizodem w ramach szkoły życia pod żaglami, ale na statku, który nazywa się "Pokój", po prostu nie może być inaczej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza