19-letni obecnie Maciej D. odpowiada za zabójstwo dwojga dzieci oraz usiłowanie zabójstwa czterech kolejnych osób w związku z podpaleniem budynku przy ul. Pileckiego 7 w Lęborku.
Pożar wybuchł w nocy z 30 września na 1 października ubiegłego roku. Według śledztwa ogień podłożył Maciej D. Sam zresztą przyznał się do tego. Opowiedział, jak podpalił stare szmaty na klatce schodowej, poczekał aż ogarną je płomienie i odszedł. Jednak to jego pierwsze wyjaśnienia, z których się wycofał. Teraz nie przyznaje się do niczego.
Podpalacz z Lęborka stanął przed sądem. Oskarżony odpowiada za kilka zbrodni
16-letnia Agatka po pożarze żyła nieco ponad tydzień. Na początku grudnia zmarł 13-letni Janek. Z 25 lokatorów, którym zagrażał ogień, tragedia najbardziej dotknęła rodzinę Wioletty Wenig. W pożarze zginęły jej dzieci. Maciuś, dziś pięcioletni, po ciężkich poparzeniach cierpi do dzisiaj. Fizycznie i psychicznie. Córka Daria z maleńką Polą, która wtedy była niemowlęciem, też nieprzytomne trafiły do szpitala.
Oskarżony Maciej D. to były partner Darii, ojciec Poli. Podłożył ogień, bo młoda kobieta zerwała z nim związek i wyprowadziła się do mieszkania swojej mamy.
W ogniu zbrodni
W poniedziałek sąd wysłuchał Jerzego Nikitiuka, biegłego z zakresu pożarnictwa. Biegły stwierdził, że pożar powstał w pomieszczeniach piwnicznych pod klatką schodową o drewnianej konstrukcji. Miał przebieg bardzo dynamiczny ze względu na zgromadzony tam materiał wysokokaloryczny - stare ubrania, butelki plastikowe, opony. Ten materiał wytworzył bardzo wysoką temperaturę i ciśnienie oraz bardzo duże zadymienie. Pożar piął się w górę, a pod stropem temperatura mogła osiągnąć nawet 800 stopni Celsjusza, bo na stropie było później widać krople stopionej smoły.
Ogień szybko się rozprzestrzenił, ale też szybko został ugaszony. Strażacy przybyli dosłownie w ostatniej możliwej chwili, by opanować żywioł. Jak stwierdził biegły, pożar był w fazie flashover, czyli w pełni rozwinięty.
Żywioł wdzierał się drzwiami
- Nie było szans na ucieczkę klatką schodową, więc ewakuowano ludzi z pomocą drabin - mówił Jerzy Nikitiuk. - Strumień pożaru kierował się ku górze. Stopnie schodów były nadpalone na zewnątrz. Na klatce temperatura powyżej 300 stopni Celsjusza, a może i wyższa. Najniebezpieczniejsze były gazy i temperatura. 55 stopni jest już szkodliwe i może powodować poparzenia. Płomień przy silnym zadymieniu może być niewidoczny. Gęsty dym powstał od palenia się opon i butelek. Wydzielają się wtedy substancje trujące porównywalne do gazów bojowych z pierwszej wojny.
Wysokie nadciśnienie sprawiło, że drzwi otwierające się na zewnątrz klatki, zamykały się, a tymi otwieranymi do wewnątrz, przy jednocześnie otwartych oknach, do mieszkania wdzierały się dym i gorące gazy pożarowe. Ci, którzy weszli w strefę zadymienia i gazów, byli najbardziej zagrożeni. Na klatce można było się poparzyć i zatruć. To właśnie Janek pierwszy znalazł się w centrum żywiołu.
- W mieszkaniach było bezpieczniej. Jedna pani przespała pożar. Gdyby wszyscy otworzyli drzwi, skutki byłyby tragiczniejsze - dodał biegły. - Pożar nie mógł powstać od wadliwego działania urządzeń elektrycznych, w pobliżu takich nie było, ani od samonagrzewania. Na podstawie analizy stwierdzam, że przyczyną było celowe podpalenie.
Dramatyczna relacja babci o stracie wnucząt. Na sali sądowej płynęły łzy żalu i współczucia
Zobacz także: Pożar kamienicy w Lęborku. W procesie zeznają sąsiedzi
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?