Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bitwa pod Oliwą. Prawdziwy przebieg

Wojciech Wachniewski stary­[email protected]
28 listopada minie 385 lat od bitwy okrętów.
28 listopada minie 385 lat od bitwy okrętów. Archiwum autora
Był 28 listopada 1627 roku. Po godzinie szóstej rano, z pokładów dziesięciu stojących na redzie polskich okrętów dostrzeżono płynące pod żaglami ku wysokiemu brzegowi okręty nieprzyjaciela.

Jeszcze wieczorem poprzedniego dnia nieprzyjazne okręty znajdowały się dużo dalej na północy, w rejonie Helu. Wtedy, po modlitwie i odśpiewaniu pieśni przez załogi, dowódca zespołu polskiego, którym był wówczas tytułowany admirałem kapitan Arndt Dickman, rozkazał odpalić z działa.

Było to sygnałem do podniesienia kotwic i postawienia żagli. Okręt Król Dawid, dowodzony przez kapitana Murraya, który pełnił w nocy służbę dozorową, pierwszy wyszedł w morze, kierując się ku mierzei. Jako drugi ruszył Święty Jerzy, okręt flagowy zespołu, od razu obierając kurs na jednostki wroga.

Za nim płynęły - Pędzący Jeleń (kpt. Ellert Appelman), Panna Wodna (kpt. Adolf von Argen), Wodnik (kpt. Herman Witt) i pięć pozostałych fluit w szyku torowym. Gdy jednostki polskie zbliżyły się do nieprzyjaciela, Dickman zapytał swoich ludzi, który z okrętów nieprzyjaciela jest flagowcem, a gdy otrzymał odpowiedź - rozkazał wziąć kurs na wskazany okręt, zamierzając dokonać abordażu.

Wkrótce flagowiec polski podszedł tak blisko do przeciwnika, że z jego pokładu widziano uwijających się członków załogi i dowódcę zespołu wroga, Mikołaja G. Stiernskjölda, wymachującego nad głową obnażonym rapierem. Dowódca zespołu polskiego najpierw rozkazał dać ognia do nieprzyjaciela z czterech dział dziobowych. Jak zeznali później jeńcy, od salwy tej zginęło dwóch członków załogi ich okrętu, trzeci zaś odniósł ciężką ranę, tracąc nogę.

Artylerzyści wrogiego okrętu odpowiedzieli ogniem ze swoich dział, trafiając polski flagowiec w okolicę stewy dziobowej. Pocisk z okrętu szwedzkiego zabił jednego z polskich żołnierzy, przebijając go na wylot. Po wymianie strzałów szwedzki flagowiec wykonał zwrot ku pełnemu morzu. Na to okręt polski, zamierzając złożyć się do przeciwnika, również wykonał zwrot i podszedł do jego prawej burty; obok okrętu dowódcy zespołu przepłynął Pędzący Jeleń.

Bitwa
Kiedy oba flagowce zbliżyły się do siebie, wybuchła między nimi gwałtowna bitwa. W jej trakcie dowódca zespołu szwedzkiego, wiceadmirał Stiernskjöld, został trafiony w kark pociskiem z muszkietu. Wkrótce potem, schodząc do swojej kabiny w celu opatrzenia rany, trafiony został kolejnym pociskiem, który przeszył mu plecy, a następnie pocisk z działa urwał mu lewą rękę. Wiceadmirał upadł, kazał opatrzyć sobie rany i trąbić hasło do poddania się.

Trębacz, który chciał wykonać rozkaz wiceadmirała, zanim zdążył zadąć, został trafiony pociskiem w nogę tak ciężko, iż w trzy dni później zmarł wskutek odniesionej rany. W tej fazie bitwy poległ także pewien szkocki porucznik z załogi okrętu i chłopiec okrętowy, trafiony pociskiem w głowę w chwili, gdy biegł do prochowni, by na rozkaz wiceadmirała wysadzić okręt w powietrze.

Ordynansowi Stiernskjölda pociski urwały obydwie ręce. Kapitan Stouard, już wcześniej raniony pociskiem w szyję, dowiedziawszy się o śmiertelnym zranieniu wiceadmirała i o śmierci wielu innych członków załogi okrętu, nakazał dowodzącemu artylerią Holendrowi wysadzić flagowiec w powietrze. Zamiar ten udaremnił jednak jeden z oficerów, mimo iż sam zobowiązany był przysięgą uczynić w tej sytuacji to samo.

Polacy, którzy z marsów swego flagowca rzucali na pokład wroga granaty, nie zdołali go zapalić, lecz mimo to wyrządzili nieprzyjacielowi pewne szkody. Polscy muszkieterzy spędzili swoim ogniem Szwedów z pokładu flagowca, więc ci ostatni nie mogli użyć do obrony ani swojej broni palnej, ani też środków zapalających. W tym czasie Franciszek Wessel, kwatermistrz polskiego okrętu, skoczył na wanty masztu wrogiego okrętu.

Towarzyszył mu, z zamiarem zerwania bandery, marynarz rodem z Pomorza, uzbrojony jedynie w nadziak i topór bojowy. Podczas wspinaczki jeden z nieprzyjaciół dźgnął marynarza swoją piką w pośladek, na co ten, rozgniewany, najpierw sklął wroga ostatnimi słowami, po czym zbiegł na pokład i zabił go ciosem topora w głowę.

Następnie najspokojniej wspiął się na maszt, zerwał banderę i wrócił z nią na pokład. Marynarze wroga rzucili na pokład Świętego Jerzego środki zapalające, które jednak szybko zneutralizowano z użyciem nasolonych skór. Wspomniany kwatermistrz, który nie mógłby zbyt długo pozostać sam na maszcie okrętu wroga, powrócił na pokład własnego okrętu. Wkrótce zrobił to także jeden z oficerów oddziału kapitana Jana Storcha, wyrwawszy uprzednio z rąk nieprzyjacielskiego chorążego białą chorągiew z napisem i emblematem w kształcie pozłacanej wieży.

W pewnej chwili, na rufie polskiego flagowca, niewielki pocisk trafił - dokładnie w lewe oko! - zagrzewającego do boju jednego ze swoich ludzi kapitana Storcha. Ten ostatni zasłonił twarz rękami osunął się na pokład i w chwilę potem bez słowa zmarł w pozycji siedzącej.

Podczas kilkakrotnie ponawianych prób abordażu marynarze wroga zostali po raz kolejny spędzeni z pokładu swego okrętu. Do walczących burta w burtę jednostek flagowych podszedł od strony ich ruf jeden z okrętów polskich - Panna Wodna. Jego załoga dała się wrogom srodze we znaki swoim ogniem, pilnując równocześnie, aby żaden z pozostałych okrętów szwedzkich nie podszedł zbyt blisko do wolnej burty Świętego Jerzego. (...)

Wiej wietrze z północy
... w imię stu tysięcy diabłów, jeśli nie chcesz w imię Boga! Pewien kapitan, który po bitwie znalazł się w polskiej niewoli, zeznał, że skarcił wtedy swego dowódcę: Panie, nie trzeba tak mówić, bo się nam nie poszczęści! Po zdobyciu "szweda" sprowadzono na pokład polskiego flagowca część jeńców, resztę pozostawiając aż do następnego dnia na pryzie.

Kapitan Herman Witt, dowódca Wodnika - okrętu flagowego polskiego wiceadmirała - szukał swojego odpowiednika w zespole wroga. Gdy tylko zobaczył Solen ruszył nań do ataku. Kazał najpierw dać ognia do wroga z czterech dział dziobowych, po czym zwrócił się do niego swoją lewą burtą. Zaraz na początku bitwy zginęli dwaj żołnierze z załogi Wodnika, a trzeci, porucznik Jan Schröder, otrzymał postrzał w głowę. Zaraz potem artylerzyści Wodnika oddali kilka salw burtowych do wroga, po czym okręt przybił do prawej burty przeciwnika. Nieprzyjaciel zawzięcie odpowiadał ogniem, lecz najwięcej szkód wyrządziły środki zapalające, rzucane przez wrogów na pokład polskiego okrętu.

Już po śmierci kapitana Forratha, dowódcy okrętu szwedzkiego, gdy na pokład wdarli się Polacy, zastępca poległego zgłosił wraz z innymi, że się poddaje. Stał przy tym na pokładzie, trzymając się lewą ręką want głównego masztu. Prawą dłoń otworzył na znak, że nie zamierza się bronić, lecz jej nie wyciągnął i za nic nie chciał przejść na pokład okrętu polskiego, mimo ponawianych propozycji. Kapitan Witt wezwał go w końcu do przejścia, apelując do jego uczciwości.

Gdy wróg w dalszym ciągu nie chciał opuścić pokładu, a za jego przykładem również inni chcieli odrzucić ofiarowany im pardon - Herman Witt dźgnął go w końcu halabardą w szyję, a młodszy marynarz Tomasz Pölcke poprawił piką w pierś, tak że ugodzony wpadł martwy do wody między kadłubami obu okrętów. Tymczasem atakujący Polacy po raz trzeci zostali odparci przez nieprzyjaciół. Z polskiego okrętu rzucono na pokład wroga wiele ręcznych granatów.

Podczas walki jeden z marynarzy Wodnika, niejaki Piotr Simsen, Duńczyk, przeskoczył z trzema ludźmi na pokład wrogiego okrętu i zszedł do pomieszczenia na dole, pomiędzy nieprzyjaciół. Trącony lekko przez jednego z nich piką, odpowiedział po szwedzku, że jest z tej samej załogi, po czym najspokojniej powrócił na pokład, gdzietrzej pozostali zdążyli już porąbać takielunek Solena na kawałki. Na pokładzie okrętu szwedzkiego znajdował się m.in. sam kapitan Witt.

Gdy w pewnej chwili zobaczył jednego z wrogów ze smolnym wieńcem i lontem w dłoni, przeskoczył z powrotem na pokład Wodnika. W jego ślady poszło ponad trzydziestu Szwedów, którzy jakoś pojęli, co nastąpi za chwilę, a których na Wodniku natychmiast wzięto do niewoli. Był wśród nich szwedzki chorąży, który przeskoczył na pokład okrętu polskiego z chorągwią. Pewien sierżant polskiej piechoty morskiej podpułkownika Appelmana chciał ją jeńcowi odebrać. Wywiązała się szamotanina, podczas której wspomniany sierżant zabił chorążego toporem. W tym samym czasie wspomniany wróg na pokładzie Solena zapalił wieniec i skoczył z nim do komory prochowej, wysadzając okręt w powietrze. W wybuchu zginęło 22 polskich żołnierzy i jeden młodszy marynarz.

Około dziesięciu ludzi z załogi okrętu polskiego zginęło w walce wcześniej, przed eksplozją. Wielu Szwedów, wyrzuconych podmuchem eksplozji, powpadało niczym wrony do wody. Czternastu z nich oraz trzech żołnierzy piechoty Appelmana uratowali marynarze z jednego z pozostałych okrętów szwedzkich. Młody marynarz polski, Benedykt Szelf, zdążył przed eksplozją zerwać szwedzką banderę z głównego masztu Solena.

Gdy Szelf zabierał się za banderę na bezanie szweda, ten wyleciał w powietrze. Jeśli chodzi o ilość żywych jeńców szwedzkich, częściowo zdrowych, częściowo zaś rannych i poparzonych, to naliczono ich po stronie polskiej z górą stu.
Licznych zabitych kazano pochować; ciała większości ofiar jednak utonęły w morzu. Cała bitwa trwała około dwóch godzin, podczas których w twierdzy w Wisłoujściu usłyszano i naliczono około 350 wystrzałów z ciężkich dział.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza