Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Blog festiwalowy: 52. FPP - wieczór piąty

mara
52. Festiwal Pianistyki Polskiej - wieczór piąty.
52. Festiwal Pianistyki Polskiej - wieczór piąty. Krzysztof Piotrkowski
Najpierw było poważnie, trochę smutno, a nawet dramatycznie. Polały się muzyczne łzy za utraconą miłością. Ale w pewnym momencie nastroje zaczęły się zmieniać. I słuchacze środowego koncertu FPP wychodzili ze słupskiej filharmonii roześmiani.

Nie będę ukrywać, pieśni są na mojej liście daleko za muzyką instrumentalną i chóralną. Szłam więc w środę do filharmonii bardziej z obowiązku niż w oczekiwaniu na cuda. No i srodze się zawiodłam, co piszę z wielką przyjemnością. Joanna Freszel udowodniła mi, że odpowiednio dobrany repertuar, w dodatku wykonany z wielką klasą, to prawdziwy, wciągający spektakl nie tylko muzyczny, ale i aktorski. Ponieważ to festiwal pianistyczny, prowadząca wieczór Beata Górecka-Młyńczak podkreślała, jak ważna jest rola fortepianu i pianisty, który nie tyle akompaniuje, co towarzyszy solistce. Jednak znowu będę szczera - Bartłomiej Kominek (znany już słupskiej publiczności) mimo niewątpliwego talentu nie mógł wygrać rywalizacji o uwagę publiczności - tę zagarnęła pani Joanna. I to wcale nie za sprawą swoich dwóch efektownych strojów (pianista odział się raczej niezobowiązująco).

Poważna część repertuaru (Żeleński, Rachmaninow, Paderewski, Debussy i Britten, a także roztańczony Ginastera) mogła zachwycić, ale prawdziwą furorę sopranistka wywołała wykonaniem zabawnego utworu Grażyny Bacewicz z jej własnym tekstem ograniczonym do "boli mnie głowa, strasznie boli mnie głowa" oraz cyklu "Nasza szkapa" współczesnego kompozytora Sławomira Zamuszki. Były jęki, krowie muczenie, wrzask na widok myszki i inne dziwne dźwięki, a przy tym masa świetnej muzyki. I aktorstwo pierwszej klasy. Dowcip, wdzięk i dźwięk, solistki głos zmiennym był jak trzeba. Wielkie brawa.

A skoro już o oklaskach mowa, to podczas tego, ale i poprzednich wieczorów dało się wyczuć konsternację widowni. I często pojawiały się one w nieodpowiednim czasie, co zaburza skupienie artystów. Przyczyny są zapewne różne. Po pierwsze, myślę, że słuchacze często dają się ponieść emocjom i chcą nagrodzić wykonawcę natychmiast, chociaż nie należy. Parafrazując, piekło źle oklaskiwanych artystów jest dobrymi chęciami publiczności wybrukowane. Po drugie, i chyba najważniejsze, sprawa nie jest prosta i nie sprowadza się tylko do zasady, że nie klaszcze się między częściami utworów (chociaż zwykle np. pierwsze części koncertów są kończone tak efektownie, że ręce same składają się do owacji). Co robić na przykład, gdy recital składa się z dużej liczby krótkich dzieł, ale jakoś pogrupowanych? Jola Betkowska (jest z mężem na każdym koncercie) przysłała mi nawet zbiór zasad klaskania, ale nie ma tutaj wystarczająco miejsca, by go opublikować. Poprzestanę więc na delikatnej sugestii skierowanej do osób wygłaszających słowa wstępne. Może mogłyby delikatnie i dyplomatycznie informować publiczność, kiedy składać ręce do oklasków? Słyszałam już zapowiedzi tego typu i głową ręczę, że nikt na widowni nie czuł się obrażony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza