Mówi się, że w tym biegu człowiek bierze udział nie po to, by zająć dobre miejsce, ale by poznać własne możliwości. Jego uczestnicy nie otrzymują nagród pieniężnych. Nagrodą na mecie jest czara wody, wieniec z oliwnych gałązek i możliwość ucałowania stopy króla Leonidasa, stojącego na cokole w Sparcie.
- Ale tak naprawdę to przede wszystkim niesamowita przygoda - mówi Edyta Szczygielska ze Sławna, która jako trzecia Polka w historii pokonała trasę Spartathlonu, wiodącą z greckich Aten do Sparty.
Na wielu stronach poświęconych wyczynowemu bieganiu, można przeczytać, że ludzie, którzy przybywają do Grecji z całego świata są przez innych biegaczy uważani za szaleńców.
Bez wątpienia trasa wymaga wielkiego hartu ducha i samozaparcia. Zawodnicy zmagają się nie tylko z możliwościami swoich nóg, ale przemożnym zmęczeniem i samotnością na trasie, słabościami i lękami, zwłaszcza nocą w górach Peloponezu. Biegnie się przecież ponad dobę, a limit czasu to 36 godzin. Oznacza to, że na trasie trzeba uzupełniać płyny, zatrzymywać się na posiłek, walczyć z trudnościami nocy i wspiąć się na wysokość 1200 metrów niemal z poziomu morza.
- Zapewniam jednak, że nie ma tam szaleńców, ale są fantastyczni ludzie - śmieje się Edyta Szczygielska. - Jest rywalizacja, ale panuje ciepła atmosfera i radosny klimat - dodaje.
Zawodnicy przyjeżdżają do Aten we wtorek lub środę, mają kilka dni na aklimatyzację, integrację, zapoznanie się z regułami obowiązującymi podczas biegu i zasadami wspierania na trasie. Start pod pięknie oświetlonym Akropolem - symbolem starożytnej Grecji jest dopiero w piątek o 7 rano.
Do mety jednak jest strasznie daleko, a po drodze, trzeba zaliczyć aż 75 punktów kontrolnych. Na każdym z nich należy zjawić się najpóźniej o ustalonej godzinie. Niekiedy nawet drobne spóźnienie i przekroczenie wyznaczonego limitu czasowego to eliminacja. W trosce o bezpieczeństwo zawodników organizatorzy dyskwalifikują również tych, którzy wyglądają na wyczerpanych biegiem. Niektórzy rezygnują sami. Przyczyniają się do tego odwodnienie, skurcze w mięśniach, nieprawidłowa praca układu pokarmowego, niemożność przyjmowania jedzenia, czy picia, zaburzenia gospodarki wodno-elektrolitowej, bóle mięśni, stawów, ścięgien i więzadeł, wracające kontuzje, odparzenia, pęcherze... Dlatego bardzo ważna jest taktyka.
- Bałam się zrobić swoje najszybsze 100 kilometrów w życiu i zaraz po tym zejść z trasy. Założyłam więc, że będę biegła od punktu do punktu prawie na limitach, wypracowując sobie półgodzinny zapas na każdy z sześciu głównych punktów kontrolnych - na 81 km w Koryncie, na 124 km w Nemei, na 160 km przed przełęczą Sangas, na 172 km po zejściu ze szczytów w Nestani, na 195 km w Tegei oraz na 227 km - wspomina.
- I niemal do maksimum wykorzystam dozwolone 36 godzin. Do takiego wniosku doszłam po przeczytaniu wywiadu z Ireną Lasotą, która jako pierwsza Polka pokonała ten dystans. Stwierdziłam, że czas i wynik mnie nie interesują. Chciałam spróbować tylko dobiec do mety - dodaje nasza rozmówczyni.
Efekt udało się osiągnąć i to z nawiązką. Na wszystkich większych punktach kontrolnych zaoszczędzony czas biegaczka z klubu "Olszewski i Synowie" wykorzystywała na masaż i terapię manualną, ciepły posiłek, toaletę, zmianę ubrania i wypoczynek, by na koniec trasy mieć i tak ponad pół godziny zapasu. Na metę dotarła po 35 godzinach 22 minutach i 51 sekundach.
- Początkowo trasa wiodła zatłoczonymi ulicami Aten, potem przemysłowym rejonem bogatym w porty, magazyny i fabryki, następnie wzdłuż wybrzeża, pięknych zatok, skalistego klifu i plaż nad Morzem Egejskim, dalej przez malownicze miasteczka i wioski rybackie udekorowane straganami z owocami morza i ponownie bardzo ruchliwymi drogami w stronę przesmyku i mostu nad Kanałem Korynckim. Momentami rozgrzany asfalt znacznie podnosił temperaturę, innym razem wiatr od morza delikatnie chłodził ciała zawodników. Pierwszego dnia było około 30 stopni ciepła, drugiego jeszcze goręcej, a słońce i bezlitosny upał dawały o sobie znać, więc, za dnia, co 3-4 kilometry brałam kolejną butelkę wody. Jak było płasko i w dół - to biegła, pod górkę - szła, by za bardzo nie męczyć mięśni.
- Do Grecji przyjechała ze mną moja przyjaciółka ze studiów Magdalena Drzymalska z Warzna. Wcześniej towarzyszyła mi w przygotowaniach do startu. Korynt był miejscem mojego pierwszego masażu i ciepłego posiłku, a co ważniejsze spotkania z Magdą i rodakami, pomagającymi pozostałym biegaczom. Zaczęły też docierać do mnie smutne wiadomości, że nie wszyscy z nas ukończą Spartathlon. Dobrze, że wiwatujące gromadki uczniów miejscowych szkół poprawiały humor, a polskie ekipy w narodowych barwach oklaskami i okrzykami zachęcały do dalszego biegu.
Pomoc fizjoterapeutów i osób wspierających możliwa jest, ale dopiero po 80 kilometrze, i to w miejscach wyznaczonych dla serwisantów. Wcześniej jakikolwiek kontakt z biegaczami, prócz kibicowania i robienia zdjęć, jest zabroniony. Co ciekawe od momentu startu nie wolno też słuchać muzyki.
- Między 90 a 102 kilometrem miałam silne bóle w stawach biodrowych. I byłam na siebie zła, bo w ubiegłym roku przebiegłam 151 kilometrów i ani stawy, ani ścięgna podczas biegu tak mocno mi nie dokuczały. Zeszłam z powodu otarć stóp do krwi. A tutaj już tak szybko zaczęło się coś dziać - wspomina.
- Na szczęście po około 10 kilometrach kryzys przeszedł. Biegłam dalej z uśmiechem na twarzy, w radosnym nastroju i dobrym samopoczuciu. A to dzięki genialnej pomocy Magdy, dobrym radom pozostałych polskich zawodników, wspierających nas rodaków, fotografów, kierowców, cudownych Polek z Grecji i kibicującym ekipom z całego świata.
Przed biegiem dobrze jest solidnie zaplanować sobie właściwe odżywianie na trasie, uwzględnić ewentualne zmiany koszulek, skarpetek, obuwia. - Podczas biegu postawiłam na inteligencję Magdy. To ona była odpowiedzialna za całą logistykę. Ja mogłam cieszyć oczy widokami. Do Koryntu korzystałam prawie tylko z tego, co przygotowali organizatorzy. Najwięcej jadłam rodzynek i arbuza. Nie musiałam ustalać, na którym punkcie kontrolnym zostawić czołówkę, ubrania na zmianę. Magda wiedziała, co mam od niej usłyszeć, czego i kiedy potrzebuję, na jaki posiłek czy napój mam w danej chwili ochotę. Jej pomoc i wsparcie w ukończeniu przeze mnie Spartathlonu jest nieoceniona. To nasz wspólny sukces - podkreśla Edyta Szczygielska.
Po około 90 kilometrach od linii startu, dołączył do niej Dario Arauz z Argentyny i to z nim biegła kolejne kilometry, aż do mety. Potwierdziły się też jego słowa: "Razem biec jest lepiej i łatwiej". Do Nemei dotarli z zapalonymi czołówkami, i dalej już nocą do przełączy Sangas prowadziły ich drogi oznakowane żółtymi strzałkami i szlaki na wzgórzach ukryte pod gwieździstym niebem. Na punktach czekały: ciepły rumianek, rosołek lub owoce. - Często wypoczywałam siedząc, choć chwilę z uniesionymi nogami.
W świetle księżyca, latarek i migających przy trasie lampek wspinaliśmy się krętymi, górskimi ścieżkami na wierzchołek góry na 165 kilometrze. A na zygzakowatym zbiegu towarzyszyły nam uciekające spod nóg kamienie - relacjonuje. Szczyt miał 1200 metrów wysokości, a przecież trasa prowadziła blisko morskich zatok i plaż, niewiele ponad poziom morza, więc dla niektórych był to duży wysiłek - relacjonuje Edyta.
- Mi wdrapywanie się podobało, przećwiczyłam je na trzech tegorocznych górskich ultramaratonach i podczas trenowania w Sudetach i Beskidach m.in. z Ryszardem Kałaczyńskim, wyjątkowym rolnikiem z Wituni, który tego lata przebiegł Polskę: 800 kilometrów z Zakopanego do Sopotu w 7dni. Kolejnego dnia na zawodników czekało mnóstwo podbiegów i zbiegów, mijali kolejne miasteczka i wioski.
- Tego dnia kosztowałam się ziemniakami gotowanymi w obierkach i soczystymi ogórkami - wspomina biegaczka. - Na trasie należy pamiętać o piciu i jedzeniu, choć nie za każdym razem się chce. To ważne, by nagle nie zabrakło energii.
Nasza zawodniczka miała jeden taki moment drugiego dnia biegu, gdy po opuszczeniu kilku przekąsek i skromnym gaszeniu pragnienia na chwilę zaczęło jej się kręcić w głowie. Na szczęście szybko uzupełniła węglowodany i płyny - mogła biec dalej.
Do około 217 km wszystko było pod kontrolą. - Ale ostatnie 30 kilometrów byłam już bardzo zmęczona - opowiada. - Dodatkowo uciskający chip na ścięgno spowodował, że strasznie doskwierał mi ból. Wcześniej, gdy na 160 kilometrze zmieniłam skarpety, trochę za mocno związałam buta, w którym miałam czujnik czasu i zanim poluźniłam sznurówki, było już za późno. Ogromnym dopingiem były wtedy dla mnie rozmowy telefoniczne i sms-y z rodziną, instruktorkami z mojego klubu, biegaczami i znajomymi. Na 20 kilometrów przed metą zachciało mi się spać. Na 68 punkcie kontrolnym było jeszcze wszystko w porządku, ale przebiegłam trochę i zaczęłam niemalże zasypiać biegnąc. Na szczęście pokonywałam dystans z poznanym na trasie Dario i on mnie cucił. Mówił: gadamy, nie śpij, biegniemy i zwalniał tempo, bym nie została sama.
Ostatni kilometr przed metą biegła razem z Dario w asyście Polaków ubranych w barwy narodowe i w eskorcie policji. Słyszeli okrzyki: Polonia! Argentina! Edyta! Dario! A flagi powiewały nad ich głowami. Towarzyszyły im również gromkie oklaski innych zawodników i tłumnie przybyłych kibiców.
- Dario wpuścił mnie na metę pierwszą i wśród tych braw i donośnych haseł, po schodkach wbiegłam pod pomnik najsłynniejszego Spartanina, króla Leonidasa - opowiada biegaczka ze Sławna. - Później był czas na greckie obrzędy. Biegacze całowali duży palec króla Leonidasa, a Greczynki w białych regionalnych szatach podawały czarę z wodą spartańską, by ugasić pragnienie oraz by się schłodzić. Następnie zakładały wieniec z gałązek oliwnych na głowę, a organizator wręczał szklany grawerton na pamiątkę.
- Honorowano nas podobnie jak olimpijczyków w starożytnych czasach. W punkcie medycznym wolontariuszki zdejmowały buty, skarpetki, myły nogi, przekłuwały pęcherze i udzielały pomocy, jeśli była taka potrzeba. Zakładały jednorazowe kapcie i prowadziły do taksówki. W hotelu był czas na odpoczynek. Wieczorem o godz. 21 na rynku głównym w centrum Sparty odbyło się uroczyste podsumowanie Spartathlonu. Organizatorzy prezentowali zdjęcia i filmy z trasy, odbył się koncert, wyróżniono najszybszych biegaczy. W niedzielę burmistrz Sparty zaprosił wszystkich na uroczysty obiad, uatrakcyjniony żywą grecką muzyką, tańcami i piciem młodego wina. W poniedziałek czekała nas ceremonia wręczenia nagród - wszyscy zawodnicy, którzy ukończyli bieg otrzymali medale i dyplomy. Do domu wracaliśmy dopiero we wtorek więc wolny czas wykorzystaliśmy na zwiedzanie starożytnych zabytków, plażowanie, kąpiele morskie i wypoczynek.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?