Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byki zabijają nie tylko w korridzie

Zbigniew Marecki [email protected]
Byk może być śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem.
Byk może być śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem. sxc.hu
Rogate i agresywne byki walczą z torreadorami na hiszpańskich korridach albo biorą na rogi biegnących przed nimi śmiałków w Pampelunie. Zabić jednak potrafią także w oborze albo na pastwisku. I to te na pozór łagodne.

Telewizyjne obrazki z Festiwalu San Fermin w hiszpańskiej Pampelunie ogląda­my co roku, bo słynne biegi z bykami, odbywające się tam od 1591 roku. Ochotnicy ucie­kają wtedy wąskimi ulicz­kami Pampeluny przed stadem byków. Biegną tak prawie kilometr. Nie wszyscy mają szczęście, bo od 1924 roku, kiedy zaczęło liczyć ofiary, byki zabiły albo śmiertelnie raniły co najmniej kilkanaście osób.
Tak samo walki z bykami w korridach, w których ucze­stniczą specjalnie dobrane zwierzęta, nie zawsze kończą się zwycięstwem ludzi. Tak było przed wiekami, ale tak bywa i teraz, bo korridy nadal są miejscem walk na śmierć i życie nie tylko w Hiszpanii. Choć zakazano ich w Barcelonie, to widownie wokół korrid wciąż przyciągają spragnionych wrażeń turystów w Madrycie czy niektórych regionach Francji albo Portugalii.

Z olbrzymami nie mieli szans
Z atakami byków jednak stykają się także ci, którzy nie gustują w południowej korridzie. W minioną sobotę po konfrontacji z przeszło 700-kilogramowym bykiem zgi­nął 52-letni Martin Molenar, prowadzący w Dochowie w gminie Główczyce koło Słup­ska duże gospodarstwo mle­cz­ne. Do tragedii doszło, gdy ok. godz. 13 Holender w swojej oborze próbował odganiać potężnego byka, który wydostał się z zagrody i chciał się dostać do będą­cych w rui jałówek.

- Martin stanął przed nim i odganiał go. Byk początkowo się cofał, ale potem go zaatakował, kilka razy silnie uderzając gospodarza łbem - opowiada znajomy rodziny.

Właściciela obory, który zmarł na miejscu w wyniku odniesionych ran, próbował ratować jego 41-letni pracownik. Choć byk miał spiłowane rogi, to z całej siły podrzucił drzwi od zagrody, które chciał zamknąć przerażony mężczyzna. W rezultacie 41-latek z urazem klatki piersiowej trafił do szpitala. Miał szczęście. Jego życie nie jest zagrożone.

W podobnych okolicznościach latem 2003 roku życie stracił pracownik Stacji Unasienniania Zwierząt w Dalęcinie koło Szczecinka. Rozjuszony buhaj nadział mężczyznę na rogi, wyrzucił go z olbrzymią siłą w powietrze i stratował. Ofiara agresywnego byka zmarła przed przybyciem pogotowia ratunkowego. Do tragedii doszło na terenie stacji. Według relacji świadków potężny byk zaczął miotać się w swoim boksie, gdy obok przeganiano stado krów. Pracownik gospodarstwa próbował uspokoić zwierzę, ale buhaj zareagował nerwowo i zaatakował mężczyznę.

Pięć lat temu, także na początku roku, do innej tragedii z powodu byka doszło w Janiewicach pod Sławnem. Tam od uderzenia jego rogiem w tętnicę udową wykrwawiła się 78-latka. Jej dramat rozegrał się, gdy kobieta poszła sama do obory w swoim gospodarstwie. Nie wiadomo, co rozdrażniło zwierzę. Jego uderzenie było nie tylko silne, ale ostatecznie okazało się śmiertelne. Nieprzytomną, krwawiącą gospodynię znalazł jej syn. Zawiadomił pogotowie. Ale ratownicy nie mieli już szans na jej uratowanie.

- Na polecenie prokuratora odstąpiliśmy od działań. Decyzja zapadła po tym, jak lekarz stwierdził zgon bez udziału osób trzecich. To był nieszczęśliwy wypadek - opo­wiadał kilka godzin później Krzysztof Mojsym, zastępca komendanta Komendy Powiatowej Policji w Sławnie.

Opisów podobnych historii z całej Polski można znaleźć w Internecie bardzo dużo. Dotyczą nie tylko zdarzeń w oborach, ale i na pastwiskach. Właśnie na pastwisku pod koniec listopada 2004 roku 700-kilogramowy byk rodziny Krajewskich ze Sławogóry Starej Kolonii na Mazowszu zabił 25-letniego Mariusza, syna gospodarzy. Tego dnia młody mężczyzna, jak zwykle, zebrał stado i popędził je do studni pod la­sem, kilometr od zabudowa?, bo w przydomowej studni brakowało wody.

Wkrótce wszystkie zwierzęta wróciły na podwórze, ale bez Mariusza. Zaniepokojona matka instynktownie pobiegła w stronę wodopoju. Po drodze natknęła się na jego buty, spodnie, bluzę i pogięte wiadro. Wkrótce znalazła półnagiego, zmaltretowanego syna. Już nie żył. Nie wiadomo, co spowodowało atak spokojnego dotąd byka, bo nie było bezpośrednich świadków, gdy zaatakował Mariusza, który wcześniej go często karmił. Zmarły tajemnicę swojej śmierci zabrał do grobu. Gospodarze natomiast zapamiętali, jak byk przerażliwie ryczał, gdy odwożono go do rzeźni.

Przed bykiem trzeba zachować respekt
Paweł Gonera, lekarz weterynarii z gminy Główczyce tylko raz widział byka-zabójcę z gospodarstwa Martina Molenara.

- To było sprawne i silne zwierzę. W szczycie rozwoju. Mocno się namęczyłem, gdy pobierałem mu krew do badania. Taki byk może być bardzo niebezpieczny. Dlatego trzeba zachować szczególną uwagę, gdy ma się z nim kontakt. Aby zrobił komuś krzywdę, czasem wystarczy, że swoją masą kogoś przyciście do ściany - mówi Gonera. W swojej praktyce często styka się dużymi zwierzętami, więc wie, że trzeba do nich podchodzić z respektem.

Tymczasem rolnicy często ryzykują. - Działają rutyno­wo. Jak pewien sposób zachowania stosowali wielokrotnie, to zapominają o niebezpieczeństwie - uważa Małgorzata Tokarska, starszy specjalista z Placówki Terenowej KRUS w Słupsku. Z racji obowiązków zawodowych już wielokrotnie zajmowała się wypadkami rolniczymi z udziałem zwierząt hodowlanych. Widziała, jak rolnicy bez zastanowienia wchodzili między kilka byków uwiązanych ciasno jeden przy drugim.

- W wielu oborach byki były trzymane tuż obok krów. Gdy zbliża się pora ich rui, to taki byk jest jak bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. W takich sytuacjach o wypadek lub tragedię nie jest trudno. Na dodatek one najczęściej nie miały kółka w nosie, bo podo­bno teraz się ich nie stosuje, choć dzięki niemu łatwiej nad tak dużym zwierzęciem zapanować - uważa pani Małgorzata.

Spośród sześciu wypad­ków śmiertelnych w rolnictwie, które w ubiegłym roku miały miejsce na terenie działalności placówki KRUS w Słupsku, do jednego doszło podczas obrządku bydła. W trakcie nakładania karmy do koryt rolnik wchodził między stojące na stanowiskach buhaje.

Wtedy prawdopodobnie został kopnięty przez jedno z tych zwierząt. Upadając uderzył głową w metalowy słup konstrukcji budynku. Mężczyzny nie udało się uratować. Rodzina poinformowała o tragedii KRUS.

- Dopiero wtedy mogliś­my zacząć nasze postępowanie. Rodzina otrzymała zasiłek pogrzebowy i jednorazowe odszkodowanie - dodaje Małgorzata Tokarska.

Rutyna pozbawia czujności
Wypadki rolnicze zdarzają się stosunkowo często. Tylko w 2012r. na terenie działania PT KRUS w Słupsku, która obejmuje powiat słupski, bytowski, chojnicki, człuchowski i lęborski, zgłoszono 239 wypadków. Spośród nich 24 dotyczyły zdarzeń z udziałem zwierząt. Do wypadków ze zwierzętami dochodziło najczęściej podczas zadawania karmy, usuwania obornika, udoju i transportu. Przyczyną tych wypadków była najczęściej reakcja zwierząt na nieznane bodźce i otoczenie (ból, strach, hałas). Często przyczyniało się do nich przetrzymywanie zwierząt w złych warunkach bytowych (nadmierne zagęszczenie, ciasnota, brak dostępu do wody, paszy i wybiegów). - To powoduje ich niepokój, agresję i narowistość - oceniają pracownicy KRUS. Z kolei rolnicy według nich pracę ze zwierzętami traktują rutynowo i nie zachowują się dostatecznie ostrożnie, lekcewa­żąc m.in. śliskie i nierówne podłoże w przejściach w budynkach inwentarskich, brak wydzielonych stanowisk dla zwierząt czy dostępu do bieżącej wody i odpowiedniego oświetlenia.

Wypadek rolniczy
W myśl ustawy o ubezpieczeniu społecznym rolników z 20 grudnia 1990 r. za wypadek przy pracy rolniczej uważa się nagłe zdarzenie wywołane przyczyną zewnę­trzną, które nastąpiło podczas wykonywania czynności związanych z prowadzeniem działalności rolniczej albo pozostających w związku z wykonywaniem tych czynności. Chodzi o czynności na terenie gospodarstwa rolnego, które ubezpieczony prowadzi lub w którym stale pracuje, albo na terenie gospodarstwa domowego bezpośrednio związanego z tym gospodarstwem rolnym lub w drodze ubezpieczonego z mieszkania do gospodarstwa rolnego albo w drodze powrotnej.

Za wypadek rolniczy uznaje się także zdarzenia podczas wykonywania poza terenem gospodarstwa rolnego, zwykłych czynności związanych z prowadzeniem działalności rolniczej albo w związku z wykonywaniem tych czynności, lub w drodze do miejsca wykonywania czynności albo w drodze powrotnej.

Z tytułu uznanego wypadku poszkodowanemu przysługuje jednorazowe odszkodowanie (obecnie 650 zł za 1 proc. utraty zdrowia) za wypadek przy pracy rolniczej . Może je otrzymać ubezpieczony, który doznał stałego lub długotrwałego uszczerb­ku na zdrowiu wskutek wypadku przy pracy rolniczej lub rolniczej choroby zawodowej; członkowie rodziny ubezpieczonego, który zmarł wskutek wypadku przy pracy rolniczej lub rolniczej choroby zawodowej.

Jednorazowe odszkodowanie nie przysługuje ubezpieczonemu, jeżeli spowodował wypadek umyślnie albo wskutek rażącego niedbalstwa, będąc w stanie nietrzeźwości albo będąc pod wpływem środków odurzających, substancji psychotropowych, innych środków o podobnym działaniu lub sam w znacznym stopniu przyczynił się do wypadku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza