Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czasami wystarczy być i trzymać chorego za rękę

Joanna Krężelewska [email protected]
Wojciech Gliński, dyrektor Hospicyjnego Zakładu Opieki Zdrowotnej: – Oddział stacjonarny to 18 łóżek dla pacjentów. I to nie jest mało. Mamy po cztery łóżka na salę, ale chcemy, by sal było ich więcej. Kolejka oczekujących jest bowiem zawsze.
Wojciech Gliński, dyrektor Hospicyjnego Zakładu Opieki Zdrowotnej: – Oddział stacjonarny to 18 łóżek dla pacjentów. I to nie jest mało. Mamy po cztery łóżka na salę, ale chcemy, by sal było ich więcej. Kolejka oczekujących jest bowiem zawsze. Radosław Brzostek
Bywa moment, kiedy lekarze rozkładają ręce. Mówią: "zrobiliśmy już wszystko, co w naszej mocy". I wypisują pacjenta. Wtedy o opiekę można poprosić w hospicjum. To koszalińskie obchodzi urodziny.

Choć o idei hospicyjnej mówi się wiele, wciąż nie każdy ją rozumie. W społeczeństwie pokutuje mylne wyobrażenie o "oddawaniu" chorego, jako o "pozbywaniu się problemu". Jak bardzo jest to mylne, przekonaliśmy się podczas wizyty w placówce, która profesjonalną opieką otacza terminalnie chorych już od dwóch dziesięcioleci.

- Zwrócenie się do hospicjum z prośbą o opiekę nad chorym jest dla rodziny decyzją bardzo trudną - potwierdza Kamila Siudowska, psycholog w koszalińskim hospicjum. - W mentalności wielu osób wciąż występuje to "oddanie" i przez to pojawiają się wyrzuty sumienia. Jest też presja otoczenia, które wytyka palcami. A rodziny wielokrotnie nie mają wyboru, bo nie są w stanie poradzić sobie ze szczególną, często specjalistyczną opieką nad pacjentem - tłumaczy i dodaje: - Cóż, łatwo tak z boku oceniać, ale nikt pewnie nie chciałby znaleźć się w skórze osoby, która potrzebuje takiej pomocy...

Zanim jednak pojawiła się możliwość niesienia specjalistycznej pomocy, potrzebny był ogrom pracy wielu ludzi dobrego serca. Był początek lat 90. Wśród działaczy Klubu Inteligencji Katolickiej zrodził się pomysł stworzenia hospicjum. Z uporem ideę tę forsowała Irena Werner. Dzięki jej zaangażowaniu krąg ludzi chętnych, by służyć terminalnie chorym stale się powiększał. Byli wśród nich lekarze, pielęgniarki, ale też osoby z wykształceniem niemedycznym. W grudniu 1992 roku lista przyszłych członków stowarzyszenia, które dziś kieruje działalnością hospicyjnego zakładu opieki zdrowotnej liczyła 24 osoby. 20 lat temu zarejestrowano Stowarzyszenie Hospicjum im. św. Maksymiliana Marii Kolbe. Jego siedzibą było niewielkie pomieszczenie przy parafii katedralnej. Od 2011 roku siedziba stowarzyszenia mieści się przy ul. Kasprowicza. To stamtąd można na przykład wypożyczyć sprzęt dla chorego, pozostającego w domu.

Momentem przełomowym dla wszystkich hospicjów w Polsce, w tym i koszalińskiego, były zmiany w przepisach, które pozwoliły na prowadzenie prywatnych zakładów opieki zdrowotnej. W 1998 roku zapadła decyzja - hospicjum miało już nie tylko opiekować się chorymi w domach, ale też nieść pomoc stacjonarną. I na to potrzebny był lokal. Pierwszą siedzibą stacjonarnego hospicjum były wynajmowane pomieszczenia przy ul. Słonecznej. Jednak stowarzyszenie nie było w stanie płacić coraz wyższego czynszu. W 2004 roku wolontariusze postanowili: budujemy własny ośrodek. Pomysłodawcą budowy był Ryszard Szulc. I choć dziś wolontariusze wspominają, że było to niemal niemożliwe do zrealizowania - udało się! Na ich apel o pomoc odpowiedziały setki osób, firm, pomogli włodarze Koszalina. Dzięki temu 21 grudnia 2009 roku w nowym obiekcie przy ul. Zdobywców Wału Pomorskiego 80, pojawili się pierwsi pacjenci.

- 20-lecie Hospicjum im. św. Maksymiliana Kolbego w Koszalinie oraz 15-lecie Hospicyjnego Zakładu Opieki Zdrowotnej.

Przez 20 lat pracownicy hospicjum i wolontariusze otoczyli opieką tysiące osób. - Dziś, zarówno w domach jak i w ośrodku, mamy pod opieką niemal 70 pacjentów - mówi Wojciech Gliński, dyrektor hospicjum. - Zarówno w hospicjum domowym, jak i stacjonarnym otrzymują wszechstronną pomoc. Do domu chorego wyjeżdża zespół medyczny - lekarz, pielęgniarka, psycholog, rehabilitant, ale też wolontariusz, pracownik socjalny. Lekarz przynajmniej dwa razy w miesiącu. Psycholog tyle razy, ile potrzeba. I jest do dyspozycji pacjenta oraz jego rodziny, bo gdy choruje człowiek, chorują też jego bliscy - mówi Gliński..

Liczba pacjentów jest potężna. Wystarczy przytoczyć dane od 2008 roku do chwili obecnej: liczba pacjentów w hospicjum domowym to 1428, a w stacjonarnym 1444. To oznacza, że na co dzień personel hospicjum dotyka tego, od czego chcemy uciec. Śmierci. Jak sobie z tym radzą? - Do tego nie można się przyzwyczaić - mówi psycholog Kamila Siudowska. - Jesteśmy tylko ludźmi. Przywiązujemy się do pacjentów. Strata osoby jest bolesna i przeżywamy takie swoje żałoby. Pamiętamy te osoby przez wiele, wiele lat, mamy kontakt z ich rodzinami. W ten sposób sobie z tym radzimy.

W zamian dostają coś cennego - lekcję życia od pacjentów. - U nich nadzieja umiera ostatnia. I prawdą jest określenie, że hospicjum to też życie. Bo choć ludzie zdają sobie sprawę, że są śmiertelnie chorzy, to wciąż potrafią się cieszyć. Cieszą się chwilą w ogrodzie, zainteresowaniem wolontariuszy, spotkaniami z rodziną - mówi pani Kamila.

- Pacjenci wiedzą, że każda chwila jest cenna. I posiąść od nich tę wiedzę jest niezwykle cenne. Dzięki nim uczymy się, by nie marnować ani minut, ani lat - dodaje Urszula Łumianek, pracownik socjalny hospicjum. - Członkowie rodzin pacjentów odkrywają zaś, że trwać przy bliskich chcieli przez całe życie. Że to daje im szczęście i spokój. Bo nie trzeba tak pędzić w życiu. Ta chwila trzymania za rękę, to TU I TERAZ - dostajemy olśnienia, że to właśnie jest najważniejsze.

Jak mówią pracownicy hospicjum, czasem cierpienie bliskiego jest tak ogromne, że wydaje się niemożliwe do uniesienia. Wtedy bliscy i sam chory postrzegają śmierć jako ulgę. Kiedy jednak cierpienie jest mniejsze, i chorzy, i rodziny, i personel - wszyscy liczą na cud. Choć pacjenci radują się każdą kolejną chwilą, wiedzą, dlaczego tu są. I często są świadomi tego, że będą umierać. I kiedy będą umierać. - Przygotowują się do tego. Mówią o tym rodzinom i faktycznie, po kilku dniach gasną - mówi Kamila Siudowska.

Ale nie są wtedy sami. - Bywają sytuacje, kiedy osobę w stanie agonalnym zabieramy do innej sali. Ale często pacjenci, sąsiedzi z sali, na to nie pozwalają. Tu zawierają się przyjaźnie i chorzy chcą w ostatniej drodze nad sobą czuwać. Chcą się sobą opiekować - mówi pani Kamila.

Opieką otaczają się tu wszyscy. Pani Ewa na przykład, odwiedzając rodzica, dba o pozostałych chorych na sali. Zawsze ma coś dobrego i dla nich...

Dobroć pacjentom przekazuje też niezwykle silna armia. Armia wolontariuszy. - Od początku to w nich rodziła się idea pomocy - mówi Urszula Łumianek, która od lat wspomaga wolontariat. - To oni zajmowali się opieką nad chorymi, to oni tworzyli od początku hospicjum. Kiedyś była to grupa osób, które pojęły już niejako sens życia. Które chciały pomóc przeżyć komuś przejść na tę drugą stronę. Wtedy grupa pięćdziesięciolatków zaczęła budować wolontariat nowej generacji. Dziś są w nim i dziesięciolatki, i osoby siedemdziesiąt plus.

Wolontariusze zaczynają od profesjonalnego szkolenia. - Są różne sposoby niesienia pomocy - tłumaczy Urszula Łumianek. - Jest wolontariat chorych, medyczny, akcyjny, pomoc przy grupach wsparcia. Ludzie szukają swojego miejsca, nie każdy jest w stanie pracować z chorym.
Można brać udział w kwestach, pomagać w domach chorych. Największą potrzebą chorych jest jednak bliskość. - Po prostu być dla człowieka, trzymać za rękę, poczytać książkę, czuwać przy osobie, z którą nie ma kontaktu. Są też osoby, które są przeszkolone do pielęgnacji chorego - wylicza pani Urszula.
Mamy wielkie serca. Dowodzą tego piękne akcje - jak na przykład tydzień hospicyjny w I Liceum Ogólnokształcącym im. St. Dubois. Dzięki zebranym wtedy pieniądzom można na przykład wesprzeć działanie grupy wsparcia dla osieroconych dzieci.

No właśnie. Złotówki. Ich zawsze za mało. Dlaczego? NFZ płaci za dobę pobytu pacjenta w hospicjum stacjonarnym 222 złote, a realne koszty wynoszą 304 złote. To oznacza, że kontrakt NFZ pokrywa 73 proc. kosztów. Stawka nie zmieniła się od 2009 roku, choć wszyscy wiemy, jak od tego czasu wzrosły na przykład rachunki za media.

Hospicjum działa dzięki nieocenionej pomocy ludzi dobrej woli. W 2013 roku z tytułu 1 proc. podatku otrzymało 411,5 tys. złotych.

Ideą hospicjum jest nie tylko opieka nad pacjentem, ale też wspieranie jego bliskich. Stąd pomysł na działalność grupy wsparcia dla dorosłych, osieroconych po pacjentach. - Żałoba ma różne etapy i ta nieprzeżyta może kiedyś powrócić. Za pięć lat, za siedem. I może mieć różne imię. Dlatego warto ją przeżyć, choć to ból i łzy. Ludzie powinni dać sobie na to przyzwolenie - mówi Kamila Siudowska, psycholog.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza