Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Daniec rozdaje razy sprawieliwie

Fotorzepa
Marcin Daniec
Marcin Daniec Fotorzepa
Rozmowa z Marcinem Dańcem, artystą kabaretowym

- Jak pan zareagował na niedawną seksaferę w Samoobronie?

- Wzbudziła ona we mnie politowanie i niesmak. Jedna z moich scenicznych postaci przypomina - komentując obecnych koalicjantów - swoją babcię, która była zdania, że "dla dobra ojczyzny można zawrzeć pakt nawet z diabłem". No i... wykrakała! Kiedy patrzę na życie polityczne w Polsce, dochodzę do wniosku, że nie tak miało to wszystko wyglądać. Mój sceniczny góral jest zdania, że Polska po ubiegłorocznych wyborach do parlamentu miała największą szansę od 215 lat. A dziś jest jedynym krajem na świecie, w którym prawica jest opozycją do... prawicy.

- Jak pan reaguje na te absurdy na scenie i estradzie?

- Nie mogę być po jednej ze stron i to nie ze strachu czy z asekuracji. Zawsze muszę być neutralny! Nigdy nie daję się skusić, żeby przed wyborami kogoś promować, i to bez względu na kwoty, jakie proponują "panowie z góry". Kiedy wychodzę na scenę, staram się sprawiedliwie rozdawać "razy". Prawej, lewej stronie i środkowi; tym co na wierzchu i tym na dole. Pilnuję się przy tym, by zachować delikatność i nie machać obuchem.

- Co pana najbardziej drażni w polskiej polityce?

- Skoro ponad 40 milionów ludzi czeka w kolejce po dobrobyt, to czas wreszcie skończyć prywatne ambicyjki paru panów, którzy powinni sobie podać ręce. Wtedy zapomnimy o - jak mówi mój sąsiad - "aferach seksofonowych". Polscy politycy nie pamiętają, że polityka jest szkołą szybkiego przepraszania się i wybaczania. Nie chcą też od kilkudziesięciu, a może nawet kilkuset lat zrozumieć, że do tego, żeby nam się żyło lepiej, wystarczy kilkadziesiąt prostych posunięć. Jedno, co nas może pocieszać, to fakt, że wszystko, co dzieje się na górze, nie ma wpływu na gospodarkę. Gdyby tak nie było, płacilibyśmy za dolara 8 złotych, a benzyna kosztowałaby 12.

- W monologu kończącym pański program, piętnując polityków mówi pan w pewnym momencie: Przed Bogiem za to odpowiecie. Takie czasy, że artysta kabaretowy musi wchodzić w rolę księdza Skargi?

- Nigdy bym sobie prywatnie na taki tekst nie pozwolił. Jednak kiedy gram kochanego przeze mnie i przez publiczność górala, pozwalam sobie na taką refleksję i przypomnienie, że igrać z krajem i z narodem nie wolno!

- W kabarecie polityki ostatnio jakby mniej. Za to coraz więcej kabaretu w Sejmie i w wielkiej polityce...

- Gdybyśmy "faszerowali" widza tylko polityką, to prowokowalibyśmy go do śmiechu przez łzy. Przez wiele lat uciekałem od polityki na estradzie. W moich programach polityka jest nadal marginesem, ale ten margines bardzo się ostatnio poszerzył. To pewnie jest sprawa wieku. Nie mogę się nie włączać w publiczną dyskusję o nas i o sprawach istotnych. Nie ma dla mnie cenniejszej nagrody niż nieprawdopodobna cisza na widowni, kiedy mówię do niej o czymś ważnym. Dopiero po tej ciszy są... brawa.

- Podziela pan stereotypowy pogląd, że Polacy są ponurzy i nie mają poczucia humoru?

- Kategorycznie zaprzeczam i proszę twórców podobnych teorii omijać z daleka, a najlepiej już więcej ich nie spotykać. Poziom humoru określa byt. To nie jest przypadek, że Amerykanin na głośne: "Co słychać", równie głośno i z perlistym uśmiechem odpowiada: "Świetnie!". Potem wsiada do dobrego auta i odjeżdża. Łatwo im się śmiać, skoro zarabiają dziesięć razy więcej niż my, a za benzynę płacą cztery razy mniej i mogą sobie wyjechać dwa razy w roku na Hawaje. A my ściubimy grosz do grosza i martwimy się, czy w tym miesiącu jeszcze zapłacimy za wodę, czy nam zabraknie. Po naszych ulicach chodzą ludzie w tanich prochowczykach z darów, w okularkach z ubezpieczalni. Tę sytuację ilustruje Pan Ignacy, postać z mojego programu. Nie dlatego, by się z biedy śmiać, ale by przypominać, że ona istnieje! Pan Ignacy jest uroczy, sympatyczny, mądry i subtelny, choć na granicy wytrzymałości. On wciąż czeka, że coś dobrego się zdarzy. Z myślą o tych ludziach na koniec programu świątecznego, którego emisja była w telewizyjnej Dwójce w pierwszy dzień świąt, śpiewaliśmy pieśń adresowaną do polityków: "I musis, panocku, to wiedzieć,/ ze nawet jak halny wieje,/ my jesce momy wiarę,/ my jesce momy nadzieję./ A jak zejdzie z Giewontu lawina,/ zobocys, wielki panocku,/ nikto jej nie zatrzyma".

- Co się panu podoba w polskim poczuciu humoru?

- To, że potrafimy świetnie się bawić, nawet na zasadzie: niech się dzieje, co chce, że potrafimy wytwarzać takie obronne mechanizmy. Imponuje mi wartościowa młodzież, która we flanelowych koszulach, ze starą gitarą idzie w góry i śpiewa piosenki Bellona. Ludzie, którzy w swoich ogródeczkach palą grille, śmieją się i śpiewają, wierząc, że będzie lepiej.

- Antoni Słonimski, parafrazując księcia Józefa Poniatowskiego, powiedział kiedyś: "Bóg mi powierzył humor Polaków". Bierze pan na siebie podobną odpowiedzialność?

- Aż tak chyba nie. Chcę być raczej "zwierciadełkiem" moich widzów. Kiedy na scenie wcielam się w postać, która krzyczy na wszystkich i wszystko wokół krytykuje, to wiem, że ona jest odzwierciedleniem kilku milionów rodaków. Psotliwy i obrażający się na wszystkich Marcinek jest podobny do milionów dzieci łasych na prezenty i mających wzorcowo opanowaną umiejętność okręcania wokół siebie "całego domu". Kilkanaście minut później pojawiła się na scenie Waldemar K. Wprawdzie bez "uniformu", bo zlicytowałem go na cele charytatywne, jednak niezbyt sympatyczny facet. On nie jest wymyślony z niczego. Przypomina, że jest u nas kilkaset tysięcy ludzi resocjalizowanych, a wymagających tego powinno być znacznie więcej. Na szczęście Waldemar jest widziany moimi oczami, więc daje się lubić i ciągle się poprawia.

- Pan nigdy nie przeklina na scenie?

- Tak, nigdy tego nie robię! Nie chcę nikomu zostawiać furtki typu: przeklinam, bo Daniec też tak mówi. Unikam też gagów z podstawianiem nogi i łatami na łokciach, i na kolanach. Tak nigdy widza nie bawiłem i bawił nie będę. Wolę subtelny pastisz. Nie chcę tylko rozbawiać ludzi...

- W życiu zdarza się panu zakląć?

- Nie robię tego często. Ale "świętego Marcina" zgrywać nie będę. Jestem szalenie porywczy, ale tylko wtedy, gdy ktoś jest niesolidny, gdy to bezpośrednio uderza w efekt mojej ciężkiej pracy. Jeśli pan akustyk kokietuje swoją kobitkę siedzącą obok i psuje mi robotę czterema trzeszczeniami mikrofonów, wpadam w szał. Kilku przyjaciół wtedy tracę, ale na szczęście po montażu programu i obejrzeniu efektu końcowego zwykle ich odzyskuję.

- A jak Marcin Daniec przeżywał święta?

- Święta to cudowna rzecz. Tydzień przed nimi i tydzień po nich nie przyjmuję żadnych propozycji. To jest świadome wyciszenie, "naoliwienie hamulców", cudowny wypoczynek, fantastyczne chwile do przemyśleń. Przez wiele lat, z różnych powodów, nie miałem choinki i nie dbałem o to. Teraz już na trzy miesiące przed świętami wiem, jak będzie wyglądał stół wigilijny. Tego nie można kupić za żadne honorarium. To jest piękna chwila, kiedy sam - i nikt inny - osadzam choinkę i profesjonalnie umieszczam na niej oświetlenie. Przez cały rok czekam na karpia, którego nigdy w żadnej restauracji nie jem. A potem jest składanie sobie życzeń, nerwowe spoglądanie pod choinkę i łezka wzruszenia, gdy wspominamy tych, którzy z nami już zasiąść nie mogą. Wreszcie droga na pasterkę i śpiewanie na całe gardło: "Bóg się rodzi, moc truchleje!". Nie ma piękniejszych rzeczy na naszej planecie.

Rozmawiał Krzysztof Ogiolda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza