Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Michalczewski: - Miałem szafę pełną kasy

Rozmawiał Rafał Szymański
Fot. Łukasz Capar
Rozmowa z Dariuszem Michalczewskim, polskim bokserem zawodowym.

Kim jest

Kim jest

Boksem zajął się w wieku 12 lat. Reprezentował barwy Stoczniowca Gdańsk i Czarnych Słupsk. Był mistrzem Polski juniorów i seniorów. W 1988 roku wyjechał do Niemiec. Tam przeszedł na zawodowstwo. Był mistrzem świata, mistrzem interkontynentalnym. Jako pierwszy bokser w historii unifikował pasy mistrzowskie organizacji WBA, IBF i WBO. Ma na koncie 48 walk wygranych i 2 walki przegrane. W 1997 roku wziął udział w nagraniu singla Lady Pank, występował na koncertach tego zespołu i grupy Scorpions. Niedawno nagrał swój pierwszy teledysk z grupą Snajper. Zrealizowano go w Hotelu Faltom w Rumi (koło Wejherowa).

- Przyjechał pan do Słupska ze swoją fundacją opiekującą się młodymi pięściarzami, aby podpisać umowę patronacką z Czarnymi Słupsk. W tym klubie rozpoczynał pan dorosłą karierę. Co dało panu to miasto?
- Pamiętam, tu było zawodowstwo. To, co wtedy ówczesny prezes Marian Boratyński robił, to był profesjonalizm w centrum komunizmu. Nauczyłem się, jak ta dyscyplina naprawdę wygląda. Jak był sukces, to były pieniądze i była motywacja. To nie było tak, że zostałem nimi zasypany, bo nic nie robiłem.

W Słupsku w miarę sukcesu i lepszych wyników dostawałem coraz to większą kasę i to dodawało mi motywacji. Nad Słupią nauczyli mnie tego, co w większej dawce dostałem na zachodnich ringach. Wymagano ode mnie. Nauczyłem się, że te wielkie gale, światła, zainteresowanie mediów, te gołe panie z numerami, to tylko otoczka, że to nie jest najważniejsze. Musiałem mocno zwracać uwagę, aby fascynacja tym nie przewyższała mojego poziomu sportowego. Ja wiedziałem, ile wymagam i czego wymaga się ode mnie. Tych proporcji nauczyłem się w Słupsku.

- Mówi pan, że zarabiał u nas duże pieniądze. To był schyłek komunizmu, wydawał je pan także w Słupsku?
- Wtedy były takie czasy, że zarabiałem bardzo dużo i nie było gdzie tego wydawać. Moja żona jeździła do Rembertowa, tam był taki warszawski rynek. Nie wiem, czy młodzi ludzi go znają. Był taki okres, że z żoną wyciągaliśmy rzeczy z szafy, by tam chować gotówkę, jaką dostawałem za walki w Czarnych. Nie było co z tą kasą robić. Jak ją zamieniłem na dolary, a to był 1988 rok, to była inflacja.

Szybko nam te pieniądze stopniały i w Niemczech, do których wtedy wyjechałem, musiałem iść na budowę, aby zarabiać na rodzinę. Jednak do dzisiaj wspominam, że te pieniądze w Słupsku były duże. Miałem satysfakcję. To, że leżą w szafie, dawało mi poczucie bezpieczeństwa.

- Mógł pan tapetować banknotami mieszkanie?
- Myślę, że w tamtych czasach tak. Za kontrakt dostałem wtedy półtora miliona złotych, był 1986 rok. Zarabiałem miesięcznie 150 tysięcy złotych. Miałem osiemnaście lat. To było kupa kasy.

- Dostał pan od Czarnych samochód?
- Oczywiście. Wypasionego wartburga.

- Jeździł pan nim?
- Nie, bo nie miałem prawa jazdy.

- Co się stało z tym samochodem?
- Sprzedałem przed moim wyjazdem z Polski. A właściwie mój kolega mi to pomógł zrobić. Nie za bardzo się tym nawet interesowałem. Tomek Wolsztyniak, kumpel z piaskownicy, załatwiał za mnie takie sprawy. Do dzisiaj współpracujemy. On namówił mnie do stworzenia fundacji pomagającej młodym ludziom w uprawianiu boksu. Powiedział kiedyś "ruszaj dupę i chodź, pomożemy tym chłopakom. Tyle dostałeś od tego sportu, to pokaż im, co mogą osiągnąć".

- Co pan odpowiedział?
- Krótko. Jak zorganizujesz to wszystko, jak mnie ustawisz, to robimy to. Ja jako pięściarz nie jestem dobrym organizatorem. Robię wszystko na gwizdek. On to postawił na nogi i dzięki temu pomagamy ludziom. To wypływa z mojego serca. Jak ja kiedyś byłem młody i widziałem obok mnie na treningu, jak walczy zawodnik w dresie adidasa z napisem "Polska", to miałem ogromną motywację. Wiedziałem, do czego zmierzam.

- Czy amatorstwo w Polsce jeszcze się sprawdza? Czy może powinno być już tylko zawodowstwo?
- Nie ma dobrego profesjonalnego boksu bez amatorstwa. Bez sukcesów wśród amatorów rzadko można zostać mistrzem. Nie chodzi tylko o stronę sportową, ale o wychowawczą. O pokorę. Trzeba robić krok po kroku w amatorstwie, tam się przebić, aby być potem kimś w boksie zawodowym. Ja i moja fundacja chcemy skierować negatywną energię dzieci w odpowiednim kierunku.

Boks jest taką dyscypliną, która w tym pomaga. Trening jest w niej bardzo ciężki. Jeśli ci chłopcy pójdą na zajęcia na halę, to nie będą potem bić starszych pań przed automatami z pieniędzmi. Oni nie będą mieli siły na to i będą nauczeni, że tych swoich pięści nie mogą używać przeciwko słabszym i takim, co się nie potrafią bronić. Użyją rąk tylko w ringu. Boks i kariera to taka szkoła życia.

- Mówi pan dużo o szacunku, a zmiatał rywali ringu.
- I miałem do nich absolutnie wielki szacunek. Emocje negatywne nie mają czego szukać w ringu. A ja nigdy nie chciałem zrobić krzywdy swojemu przeciwnikowi. Nigdy nie walczyłem wbrew zasadom. One są w boksie bardzo ciężkie i twarde. Ale moim celem nigdy nie było rozbić przeciwnikom łuku brwiowy czy złamać nos. Ja chciałem go ograć w ringu. Tylko tyle.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza