Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dobromil - tylko kilka kilometrów od granicy

Stanisław Nicieja [email protected]
"Odrodzona Polska” – fragment kurtyny w Domu Polskim w Pittsburgu (USA) namalowanej przez dobromilskiego malarza Feliksa Bogdańskiego w 1919 roku, zniszczona po II wojnie światowej.
"Odrodzona Polska” – fragment kurtyny w Domu Polskim w Pittsburgu (USA) namalowanej przez dobromilskiego malarza Feliksa Bogdańskiego w 1919 roku, zniszczona po II wojnie światowej. Ze zb. A. Szczepkowskiego
Kresowa Atlantyda Dobromil - miasteczko, które do polskiej mitologii narodowej wprowadziła księżna Izabela Czartoryska swoją powieścią "Pielgrzym w Dobromilu" - miało wyjątkowego pecha. Gdy w 1945 roku wytyczono polską granicę na wschodzie, przebiegła ona dosłownie kilka kilometrów od jego przedmieści. I Dobromil został w Związku Radzieckim.

Pisałem o tym nieszczęściu jego mieszkańców w tym cyklu przed dwoma laty. Rozsiani po świecie dobromilanie pospieszyli mi z pomocą i rozbudowali podjęte przeze mnie wątki o nowe fakty i fotografie. Po uporządkowaniu stały się one całym nowym rozdziałem w IV tomie "Kresowej Atlantydy", który ukaże się za kilka tygodni.

Sztambuch profesora Gawendy

Dobromil miał szczęście, że rodzili się tam bądź mieszkali ludzie, których osobowości tworzyły oryginalny koloryt tego pięknie położonego w dolinie rzeki Wyrwy miasteczka, z górującym nad nim zamkiem Herburtów.

Należał do nich Jerzy August Gawenda (1917-2001) - syn starosty dobromilskiego, później profesor na uczelniach londyńskich, piękna i szlachetna postać polskiego uczonego-emigranta. Przed wojną, po skończeniu Gimnazjum im. Herburtów w Dobromilu i po studiach prawniczych na Uniwersytecie Lwowskim, w 1939 roku zdążył jeszcze na krótko objąć obowiązki burmistrza Zakopanego. Później przyszły lata wojennej tułaczki, studia uzupełniające na uniwersytetach we Fryburgu i Genewie, praca w polskiej dyplomacji (sekretarz konsulatu w Bazylei) i decyzja o pozostaniu na zachodzie, gdzie w polskich rządach emigracyjnych kierował kolejno trzema ministerstwami: informacji, oświaty i spraw zagranicznych. Był też wicepremierem (1972-1976) polskiego rządu w Londynie.
Prof. Jerzy August Gawenda napisał wiele artykułów i książek, m.in. "Legalizm polski w świetle prawa publicznego". Otrzymał doktorat honoris causa Ukraińskiej Akademii Nauk w Filadelfii. Ale przede wszystkim należał do głównych twórców Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie i był jego długoletnim rektorem (1979-1987).

Od czasów gimnazjalnych prowadził pamiętnik, uczniowski sztambuch. Zapiski z tego notatnika posłużyły mu na emigracji do napisania artykułu pt. "Dobromil oczami dziecka", który opublikował w londyńskim "Kwartalniku Kresowym" w 1979 roku. Jest to dziś unikatowe źródło do dziejów tego miasteczka.

Prof. Gawenda urodził się co prawda we Lwowie, ale gdy miał cztery lata, jego ojciec, Bolesław Gawenda (żonaty z Marią z Laskowskich), został w 1921 roku przeniesiony z Mościsk do Dobromila na zastępcę starosty powiatowego. Pamiętam jak dziś - czytamy w jego sztambuchu - że starostą był endek Skarżyński, który nie lubił ojca, uważając go za "czerwonego", bowiem był w służbie Piłsudskiego i twierdził, że włosy mu na dłoni wyrosną, zanim zostanie starostą. W 1926 roku powiały inne wiatry polityczne - Piłsudski wrócił do władzy i Skarżyński "wyleciał" ze swego stanowiska, a ojciec starostą został.

Dobromil był czarującym miasteczkiem położonym w dolinie rzeki Wyrwy. Z jednej strony otaczały go góry, z drugiej otwarta równina ciągnąca się w kierunku Lwowa. Dziwnym zbiegiem okoliczności mieszkaliśmy nad samą Wyrwą - rzeką wyjątkowo niebezpieczną, zwłaszcza na wiosnę albo po ulewnych deszczach letnich. Wtedy to przybierała gwałtownie, znosiła mosty, czasem porywała całe chłopskie zagrody. Widzieliśmy nie raz, jak to wszystko spływało z wielką szybkością nurtu. Prawdziwa Wyrwa - nosiła adekwatną nazwę do spustoszeń, jakie czyniła. Zalewała drogę przechodzącą przed naszym dworkiem i była kapryśna, bo tak jak potrafiła szybko przybierać, to równie gwałtownie wysychała. Czasem była tak wyschnięta, że można ją było przejść suchą stopą. Nasz dworek od rzeki oddzielała droga przejazdowa wysadzona wierzbami.

W pobliżu były dwa modrzewiowe dworki. W jednym z nich mieszkał dyrektor gimnazjum mgr Mazur i jego teść, inspektor powiatowy, pan Tegiel - postrach okolicznych dzieci. Trochę dalej stała leśniczówka, w której mieszkał leśniczy inż. Cynk z dwoma synami.

Leśniczy Dworzak

Leśniczówka, o której wspomniał prof. Jerzy August Gawenda, była w czasach austriackich, od roku 1909, i w pierwszych latach II RP zarządzana przez Emila Frydelina Dworzaka (1871-1944?). Pochodził z Czech, z okolic Pilzna, i był wnukiem znanego czeskiego kompozytora Antoniego Dworzaka, po którym odziedziczył zdolności muzyczne. Grał na skrzypcach i często śpiewał czeskie piosenki. Szybko się spolszczył, podobnie jak wielu innych Czechów osiedlonych przez administrację austriacką na Podolu i Wołyniu. Początkowo mieszkał w Mikuliczynie nieopodal Worochty, ale po ukończeniu szkoły dla leśników w Bolechowie i po ożenku z Polką, Heleną Jachimowską, dostał posadę leśniczego w Dobromilu i pracował tam do osiągnięcia wieku emerytalnego w 1932 roku. Leśniczówka była, podobnie jak inne dobromilskie dworki, otoczona dużym ogrodem i sadem

Wnuk Emila Dworzaka, Jerzy Hubicki, urodzony we Lwowie w 1945 roku i związany po wojnie z Opolem, kronikarz rodu Dworzaków i Hubickich, na podstawie wspomnień swojej babki i rodziców oraz zachowanych dokumentów odtworzył atmosferę panującą w leśniczówce, gdzie ciągle przebywało liczne towarzystwo ściągające na polowania i różne dyskusje, niestroniące od polityki. Wiktoria z Lederów Dworzakowa, druga żona Emila Dworzaka, była znakomitą kucharką, mistrzynią zwłaszcza w robieniu pierogów ruskich ze śmietaną i różnych wypieków. Spiżarnia - wspomina jej wnuk, dziś opolanin Jerzy Hubicki - była zawsze pełna wiszących, wspaniale przygotowanych mięs i przetworów z dziczyzny. Dworzakowie prowadzili dom otwarty. Przebywała u nich cała śmietanka towarzyska z Dobromila (lekarze, adwokaci, nauczyciele, księża). Prowadzili miłe pogawędki i grali w karty, szczególnie w brydża. Dziadek był ogólnie lubiany i ceniony. Zawsze chodził w stroju myśliwskim, w którym prezentował się bardzo dystyngowanie. Należał do elity, bo za nadzór nad okolicznymi lasami otrzymywał uposażenie roczne 500 koron (w roku 1913), co było w czasach austro-węgierskich przyzwoitą gratyfikacją. Gdy odchodził na emeryturę 29 lutego 1932 roku, jego uposażenie wynosiło 448 złotych (warto pamiętać, że w tym czasie dobrze płatny nauczyciel zarabiał 150 zł). W 1920 roku otrzymał Medal Bolesława Chrobrego za zasługi położone dla kraju.

Emil Dworzak stworzył w swojej leśniczówce w Dobromilu jedną z najokazalszych w tym czasie w Polsce kolekcję poroży. W zbiorze tym najcenniejszym trofeum, o którego zakup zabiegały muzea myśliwskie, był imponujący wieniec jelenia 20-latka upolowanego w Karpatach. Brał udział w licznych wystawach trofeów myśliwskich, skąd przywoził medale i wyróżnienia.

Po przejściu na emeryturę Emil Dworzak musiał opuścić Dobromil i wówczas przeniósł się do Zimnej Wody pod Lwów, a w czasie wojny i czystek banderowskich w latach 1941-1943 zamieszkał z żoną Wiktorią i córką Heleną na plebanii u księdza Wiśniowskiego w Sokołówce Hetmańskiej. 28 lutego 1944 roku na plebanię napadli banderowcy.

Zamordowali księdza Wiśniowskiego i wrzucili go w sutannie do stawu. Emilowi Dworzakowi, z racji czeskiego pochodzenia, darowali życie i pozwolili odejść. Poszedł w kierunku lasu i nikt z rodziny już go więcej nie ujrzał. Nie wiadomo, gdzie jest jego grób. Wnuk Jerzy Hubicki umieścił nazwisko Emila Dworzaka na płycie wspólnego grobu rodzinnego na opolskim cmentarzu Na Półwsi, gdzie spoczywa Wiktoria Dworzakowa - żona Emila i ich córka, Helena z Dworzaków Hubicka.
Starszy brat Emila Dworzaka, Józef - pracownik kolei w Mikuliczynie, został wraz z rodziną wywieziony na Sybir, skąd już nie powrócił, a jego syn, Władysław, zginął w 1939 roku w drodze do pracy.
Warto jeszcze wrócić do wspomnień prof. Jerzego Augusta Gawendy:

Idąc - czytamy w nich - poprzez leśniczówkę, omijało się dwór Kanteckich oraz okazały gmach Gimnazjum Herburtów i wchodziło na główną ulicę, gdzie mieścił się duży sklep Giebułtowiczów. W pobliżu był kościół, w którym służyłem do mszy świętej, przyjmowałem I komunię i bierzmowanie. I tam kształtowało się moje rozumienie chrześcijaństwa zamykające się w sentencji: "nie rób nic złego innym, kiedy tobie dokuczają. Odpłać im raczej dobrym uczynkiem, aniżeli nienawiścią". Takie ideały wpoiła mi szkoła dobromilska.

Z czasów dobromilskich zapamiętałem dzielnicę willową, w której była ogromna posiadłość sędziego Walochy - zięcia notariusza miejskiego Gliksela. Sędzia był bodaj najbogatszym człowiekiem w Dobromilu. Sensację wzbudzał jego samochód amerykański marki Chrysler - w ogóle jeden z pierwszych samochodów, jaki widziano wówczas w Dobromilu. Jego żona, Maria Walochowa, wyróżniała się urodą, elegancją i bogactwem w ubiorach. Od willi Walochów wysadzona wiśniami droga prowadziła do stacji kolejowej.

Z młodzieńczych lat pamiętam - wspominał prof. Jerzy Gawenda - wyprawy do ruin zamku Herburtów. Stamtąd widać już było wielki kompleks budynków konwiktu jezuitów w Chyrowie - tego polskiego Eaton College' u, bo tamtejszy poziom kształcenia wytrzymywał porównanie do tej słynnej, elitarnej londyńskiej szkoły średniej. Można było też wejść na Łysą Górę i stamtąd dopiero ujrzeć, jak pięknie położony jest w malowniczej dolinie Dobromil. Z kolegów dobromilskich pamiętam najlepiej Ludwika Angerera - później profesora Surrey University i Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie, Z. Giebułtowicza - asystenta prof. Ehricha, powojennego ambasadora Polski w Skandynawii.

Karpaccy malarze cerkiewni

Z Dobromilem związane są biografie Bogdańskich, przedstawicieli największego w XIX wieku rodu polskich malarzy cerkiewnych. Trzy pokolenia Bogdańskich przez ponad sto lat związane były zawodowo z Małopolską - od Nowego Sącza po Dobromil. Ich dziełami są dziesiątki ikonostasów i polichromii zdobiących do chwili obecnej wnętrza cerkiewne. Historycy sztuki, m.in. Maria Przeździecka, odnotowali, że klan malarzy Bogdańskich zostawił swe malowidła w około 80 miejscowościach Galicji, i to zarówno po stronie polskiej, jak i słowackiej oraz ukraińskiej.
Nieprzychylny stosunek do eklektyzmu, zwłaszcza w wydaniu prowincjonalnym, powodował obojętność na malarstwo cerkiewne Bogdańskich, co sprawiło, że wiele ich dzieł bezmyślnie przemalowano bądź zniszczono. Dopiero Maria Przeździecka w swych badaniach nad sztuką cerkiewną ukazała w pełni fenomen tej malarskiej rodziny i uzmysłowiła rozmiar ich prac znajdujących się w karpackich cerkwiach. To spowodowało, iż dziełami i biografiami Bogdańskich zainteresowali się pracownicy Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku i przejęli do swej kolekcji część spuścizny tych malarzy, tworząc na terenie sanockiego skansenu replikę wnętrza ich domu oraz pracowni malarskiej. Dzięki tej inicjatywie uratowano pamięć o tych niezwykłych malarzach związanych rodzinnie z dwoma miejscowościami: Jaśniskami na zachodzie i Dobromilem na wschodzie.

Seniorem malarskiej rodziny Bogdańskich był Józef (1800-1884). Według tradycji rodzinnej urodził się w okolicach Kalwarii Pacławskiej, gdzie jego dziadek był dziedzicem wsi: Trójca, Suwczyna i Iskań.
W 1846 roku Józef Bogdański objawił się jako malarz religijny ukształtowany w duchu akademizmu. Malarstwa uczył się w Krakowie u Michała Stachowicza i Józefa Brodowskiego, a później swą wiedzę i doświadczenie przekazał synom - Pawłowi i Antoniemu.
W 1874 roku w rodzinie Bogdańskich następuje podział: starszy syn Józefa, Paweł, opuszcza Jaśliska i przenosi się do Dobromila. W ten sposób powstała druga, tzw. dobromilska linia Bogdańskich. W Jaśliskach malowali - Antoni i jego synowie: Michał i Zygmunt, a w Dobromilu - Paweł (1831-1909) i jego synowie: Jan (1855-1917) i Feliks (1871-1934). Synowie Pawła kształcili się w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych w czasie rektorstwa Jana Matejki.

Po śmierci Józefa Bogdańskiego jego syn Antoni i wnuk Michał stali się głównymi malarzami cerkiewnymi na obszarze Karpat. Ważnym wydarzeniem w rodzie Bogdańskich był wyjazd w 1911 roku Feliksa i Zygmunta do Ameryki, gdzie obaj kuzyni otworzyli własną pracownię w Newarku w stanie New Jersey. Odnieśli znaczne sukcesy nie tylko finansowe, ale też artystyczne, tworząc liczne polichromie w kościołach amerykańskich.

W 1930 roku Feliks, dotknięty ciężką chorobą, wrócił do Dobromila, ale nie był już w stanie pracować. Nadal aktywny był Michał - tworzył malowidła sakralne i stał się wziętym portrecistą. W 1938 roku z Ameryki wrócił Zygmunt Bogdański i poświęcił się malarstwu sztalugowemu.
W 1946 roku, dokładnie w setną rocznicę osiedlenia się Bogdańskich w Jaśliskach, ostatni z żyjących z tej rodziny malarzy, Zygmunt, przeniósł się do Domaradza. Tam do końca życia malował głównie portrety na zamówienia rodzinne. Jego śmierć w 1968 roku zamknęła dzieje tego malarskiego rodu. W kościele w Dobromilu przetrwały czasy okupacji sowieckiej dwa obrazy Pawła Bogdańskiego, które możemy podziwiać do dnia dzisiejszego - "Przemienienie Pańskie" i "Matka Boska z Dzieciątkiem pośród obłoków".

Strażnikami pamięci o malarskim rodzie Bogdańskich i opiekunami pozostałej po nich spuścizny są dwie wnuczki z linii żeńskiej: Lidia Horoszewicz i Anna Cwaklińska-Zientarowa oraz wnuk Andrzej Cwakliński z Pińczowa. Urodzona w Dobromilu doc. Lidia Horoszewicz (rocznik 1927) jest ichtiologiem, autorką wielu ekspertyz, m.in. dla FAO, przez całe aktywne życie naukowe związaną z Instytutem Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie i Warszawie. Jej ojciec, Eugeniusz Kocół (1900-1943), pochodzący z dobromilskiej rodziny kolejarskiej, zapisał ważną kartę w dziejach polskiego kopalnictwa naftowego w Borysławiu i Maniawie koło Bitkowa.

Jako kierownik prowadził tam na dużą skalę wiercenia w firmach eksploatacyjnych (Standard Oil Company i Vacuum Oil Company).

Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w lasach pod Bitkowem. Druga wnuczka, Anna Cwaklińska-Zientarowa (rocznik 1946) - biolożka po studiach na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, związana z Bydgoszczą, oraz Andrzej Cwakliński przechowują obrazy Bogdańskich, głównie portrety, które przedstawiają spokrewnioną z Bogdańskimi rodzinę Cwaklińskich.

Cwaklińscy to dobromilska rodzina nauczycielska. Jej seniorami byli Stanisław Cwakliński (1864-1934) - dyrektor Szkoły Powszechnej w Dobromilu i jego małżonka, Apolonia z Bogdańskich (1866-1942) - nauczycielka, siostra malarza Feliksa Bogdańskiego.

Malarstwo Bogdańskich przeżywa swój renesans dzięki zgromadzeniu wielu ich obrazów w Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku i czynnej tam stałej wystawie, stworzonej przez kustosza Andrzeja Szczepkowskiego - znawcę ich twórczości.

W sanockim skansenie odtworzono wnętrze domu i pracowni malarskiej Bogdańskich. Zgromadzono tam ich sprzęty, akcesoria malarskie, sztalugi, projekty polichromii oraz ikonostasów i autentyczne zdjęcia rodzinne.

Opis domu Bogdańskich znamy dzięki relacjom ich wnuczki Lidii Horoszewicz, która pisze, że było to prawdziwe "gniazdo rodzinne". Rodzina - czytamy w tych wspomnieniach - była wielopokoleniowa. Oprócz dziadków, rodziców i dzieci mieszkały tam często owdowiałe ciotki i wujowie oraz ich osierocone dzieci. Dom był parterowy - murowany, kryty gontem, miał cztery duże pokoje, kuchnię, służbówkę, obszerną sień z piecem do wypalania ceramiki i wysoko sklepione piwnice, które pełniły funkcje schronów dla rodziny i sąsiadów w czasie przesuwania się frontów. W podwórzu, całkowicie wybrukowanym, była studnia z żurawiem i budynki gospodarskie. W sadzie było 10-12 uli. To "gniazdo" Bogdańskich i Cwaklińskich zniszczono w sierpniu 1945 roku, gdy Dobromil znalazł się w granicach Związku Radzieckiego i to w strefie przygranicznej. Nie chcąc przyjąć obywatelstwa sowieckiego, musieli Dobromil opuścić na zawsze.

Bogdańscy są wyjątkowym zjawiskiem w dziejach polskiej sztuki cerkiewnej, a ich twórczość wpisuje się pięknie w legendę polskich Kresów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza