Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

dr Daniel Cysarz: Najczęściej to nie pedofile molestują seksualnie dzieci

Witold Głowacki
Witold Głowacki
123RF
- Zdecydowana większość sprawców przestępstw seksualnych wobec dzieci to ludzie preferujący dorosłych partnerów - mówi dr Daniel Cysarz, seksuolog z doświadczeniem w terapii przestępców seksualnych.

Jak to jest mieć pacjentów - sprawców przestępstw seksualnych wobec dziecka? Nie miał pan w pracy z nimi momentów, w których trudno było zapanować nad własnymi emocjami?
Nie ukrywam, że jest to spore wyzwanie, tym bardziej że sam jestem ojcem. Ale żeby pracować z osobami cierpiącymi na zaburzenia preferencji seksualnych - czy ich nazwiemy chorymi, czy zaburzonymi, czy jeszcze jakkolwiek inaczej - trzeba mieć w sobie przede wszystkim jakąś zdolność do wczucia się w ich cierpienie. Dokładnie to samo dotyczy pracy z osobami z zaburzeniem preferencji seksualnych pod postacią pedofilii. W ramach naszego systemu przekonań jednoznacznie uważamy, że pedofilia jest czymś złym - bo zdecydowanie tak jest. Na ogół nie potrzebujemy ani nie potrafimy poza tę konstatację wychodzić, by próbować zobaczyć w pedofilu człowieka i jego cierpienie. Tymczasem osoby z zaburzonymi preferencjami seksualnymi często cierpią. I dopiero wtedy, kiedy to cierpienie zobaczymy i po drugiej stronie dostrzeżemy człowieka, pojawia się szansa, żeby takiej osobie pomóc. Zdarzyło mi się kilkakrotnie, że do mojego gabinetu przychodziły osoby z zaburzoną preferencją, które nigdy jej nie realizowały i nie miały zamiaru jej realizować. Ale było to dla nich powodem ogromnego cierpienia. Te osoby przychodziły do mnie szukać sposobów na kontrolowanie impulsów - wiedząc, że mają określone preferencje i że te preferencje się nie zmieniają. Tak, to byli pedofile. Ale tacy, którzy jeszcze nigdy nikogo nie skrzywdzili, a do tego nie chcą tego zrobić w przyszłości. Zaznaczmy tu od razu, że w praktyce klinicznej rzadko trafiają do nas sprawcy przestępstw seksualnych wobec dzieci, którym możemy postawić jasne i klarowne rozpoznanie: zaburzenie preferencji seksualnych pod postacią pedofilii.

Bo zdecydowana większość sprawców przestępstw seksualnych wobec dzieci tak naprawdę nie jest pedofilami? W dokładnych statystykach dotyczących amerykańskich księży, którzy od lat 50. dopuścili się takich przestępstw, na ponad 4000 sprawców jest tylk o ok. 100 ze zdiagnozowaną pedofilią.
Myślę, że te dane mogą oddawać stan faktyczny. W różnych badaniach pojawia się ten sam wniosek - wśród wszystkich osób skazanych za przestępstwa seksualne na dzieciach odsetek osób preferencyjnych nie przekracza 8-10 procent. Bo tak zwanym pedofilem preferencyjnym jest jeden na 10 lub jeden na 20 wśród tych wszystkich, których potocznie nazywamy pedofilami - przy okazji dość mocno przeinaczając rzeczywistość. Pedofil, czyli osoba mająca faktycznie zaburzone preferencje seksualne, mimo choćby najszczerszych chęci nie będzie w stanie uprawiać seksu z osobami dorosłymi i osiągać z niego satysfakcji. Takich osób jest naprawdę bardzo niewiele. Dlatego w wypadku molestowania i przestępstw seksualnych wobec dzieci zawsze musimy dokonywać rozróżnienia, czy sprawca ma rzeczywiste zaburzenie preferencji seksualnej, czy też jego działanie miało charakter zastępczy. Częściej zdarza się to drugie.

Sprawców przestępstw seksualnych wobec dzieci, którzy nie są pedofilami, można nazwać zaburzonymi?
Bezdyskusyjne jest to, że na poziomie społecznym ich czyny są piętnowane i podlegają karze pozbawienia wolności. Jednak jeśli mówimy o ich psychice i seksualności, to sprawa staje się już mniej oczywista, bo ich zachowania nie muszą wcale wynikać z zaburzeń seksualnych ani nawet zaburzeń psychicznych.

Jakiś przykład?
Choćby ten najbardziej typowy ogólny schemat. Mężczyzna, którego preferowanym obiektem seksualnym są dorosłe kobiety, ale z braku narzędzi interpersonalnych czy z powodu jakichś innych deficytów, na przykład intelektualnych, wybiera dzieci. Wtedy właśnie możemy powiedzieć, że ta osoba krzywdzi dzieci zastępczo. Nie rozpoznamy u niej zaburzenia preferencji seksualnej. Ba, często w ogóle nie rozpoznamy u niej żadnego zaburzenia seksualnego.

Ergo: człowiek w sensie seksuologicznym „w normie”, którego preferencją seksualną są osoby dorosłe, może zgwałcić dziecko?
Tak. Może to zrobić osoba „w normie”, czyli pozbawiona zaburzeń preferencji, choć oczywiście na poziomie społecznym zawsze będzie to uważane za zachowanie dewiacyjne - czyli takie, które od tej normy odbiega i którego jako społeczeństwo nigdy nie zaakceptujemy.
Jak często sprawcy przestępstw seksualnych wobec dzieci przychodzą do seksuologa sami? To znaczy nie pod wpływem zagrożenia karą, nie w kajdankach?
Patrząc na moje doświadczenia - bardzo rzadko. Owszem, zdarzali mi się tacy pacjenci, ale naprawdę nie jest to częste. Przyczyny są dość oczywiste, ten obszar jest stygmatyzowany, karany i przez społeczeństwo, i przez prawo. Ci ludzie obawiają się więc nawet osądu terapeuty, obawiają się też oczywiście konsekwencji. Niestety, zdecydowanie częściej przychodzą więc wtedy, gdy już do czegoś doszło. Wtedy są albo do tego sądowo zobligowani, albo też są w strachu przed konsekwencjami swoich przyszłych czynów. Ich motywacje mają charakter zewnętrzny - sami boją się mówić o swoich preferencjach, a tym bardziej o tym, co robią.

Jak może wyglądać skuteczna terapia seksuologiczna wobec sprawców przestępstw seksualnych na dzieciach?
Tu znów musimy dokonać podziału. Czy chodzi o pacjentów - nazwijmy to umownie - preferencyjnych (dla których jedynym preferowanym obiektem jest dziecko), których jest niewielu, czy też o pacjentów, którzy zastępczo wykorzystywali dzieci.

Zacznijmy może od drugich, bo jest ich znacznie więcej.
Przez kilka lat w Warszawie wraz zespołem prowadziliśmy pilotażowy w Polsce program grupowej terapii sprawców przestępstw seksualnych - większość pacjentów to były właśnie osoby zastępczo wykorzystujące dzieci. Terapia trwała około dwóch lat, a jej program opierał się na różnych formach i technikach pracy grupowej, począwszy od technik poznawczych, przez behawioralne, aż po różne narzędzia wywodzące się z terapii psychodynamicznej i systemowej, wszystko to po to, aby jak najlepiej wspierać obszary deficytów każdego z pacjentów. I był to zdecydowanie rodzaj terapii, który miał głębszy sens, bo dawał on wsparcie w zakresie tych obszarów, których nasi pacjenci sami nie potrafili przezwyciężyć - na przykład lęk przed dorosłymi kobietami, dysfunkcjonalne przekonania czy inne deficyty interpersonalne. Skuteczność terapii mierzyliśmy ryzykiem recydywy - mówiąc brutalnie, w dłuższym okresie sprawdzaliśmy, czy dana osoba popełni przestępstwo seksualne po raz kolejny. W tej grupie ryzyko to znacząco się obniżało. Ba, zdarzały się przypadki, że po roku czy dwóch od zakończenia terapii, niektóre z tych osób były w stanie wchodzić w relacje z dorosłymi partnerkami czy partnerami.

Dwa lata intensywnej wielopoziomowej terapii. A jak na tym tle wygląda terapia w zakładach karnych? Zwykle trwa kilka miesięcy.
Nie znam dokładnych szczegółów tych programów. Te kilka miesięcy to jest czas, w którym taką pracę można pewnie dobrze rozpocząć, jeśli tylko pacjent jest zmotywowany. Bo żeby zacząć proces terapeutyczny, to osoba, która mu się poddaje, musi czuć chęć zmiany, potrzebę pracy nad sobą. Jeśli tak jest, to można zrobić dużo - nawet w kilka miesięcy jest szansa na solidne podwaliny pracy. Ale jeśli pacjent nie jest zmo-tywowany do terapii, za to jest do niej po prostu zobligowany, to te kilka miesięcy na ogół do niczego mu się nie przyda.

A jak może wyglądać terapia tej mniej licznej grupy sprawców - czyli pedofilów?
Z nimi również pracowaliśmy tymi samymi narzędziami co wiodące ośrodki na świecie, zgodnie ze światową literaturą i najlepszymi metodologiami prowadzenia tego typu terapii. Efekty były podobne, jak jest to opisywane w literaturze światowej. Ryzyko recydywy spadało w porównaniu z osobami bez terapii, ale było nadal duże. Dlaczego? Bo musimy sobie powiedzieć jasno: preferencji seksualnych nie da się zmienić! Taki mamy dzisiejszy stan wiedzy naukowej. Można jedynie pracować w zakresie ekspresji zachowań, w kierunku ich redukowania. Tym, co można dać pacjentowi-pedofilowi, są pewne narzędzia kontroli impulsów seksualnych, możliwość empatyzowania z ofiarami, wreszcie umiejętności interpersonalne, które mogą pomóc w szukaniu pracy niezwiązanej z dziećmi itp. Owszem, to dość zewnętrzne środki i narzędzia - prób zmiany preferencji nie podejmujemy, bo nie jest to możliwe. Preferencja pozostaje niezmienna.

Co pan ma na myśli, mówiąc o narzędziach kontroli impulsów?
Chociażby tworzenie z pacjentem mapy osób, miejsc, środowisk, które mu „zagrażają”. Może to zabrzmi dziwnie, ale dla takiego pacjenta miejsca, w których znajdują się dzieci, naprawdę są zagrożeniem.

Place zabaw, okolice szkół, boiska i tak dalej?
Tak. Taka osoba musi stworzyć mapę miejsc i sytuacji, których powinna bezwzględnie unikać. Konieczna jest też na przykład zmiana pracy na taką, która nie daje sposobności do kontaktu z dziećmi, a nawet ustalenie odpowiedniej drogi uczęszczania do niej. To właśnie narzędzia kontroli impulsów.
Jak wielu pan miał pacjentów, sprawców przestępstw seksualnych wobec dzieci?
Tych tak zwanych zastępczych może kilkudziesięciu, może trochę ponad setkę, pedofilów nie więcej niż 20. Pracowałem też jako biegły sądowy w tego rodzaju sprawach, to też łącznie kilkadziesiąt przypadków. Pacjentów preferencyjnych na pewno pamięta się o wiele bardziej.

Czy wśród pana pacjentów byli księża?
Jeśli chodzi o pacjentów preferencyjnych - nie. W grupie tych zastępczych, może jeden lub dwóch. Tak się złożyło.

W 2014 roku papież Franciszek powiedział, że w Kościele ok. 2 proc. ogółu księży to pedofile. Nie wiemy, niestety, by użyć pojęć z tej rozmowy, czy chodziło mu o pacjentów preferencyjnych czy też również o tych zastępczych. Ale czy te szacunki mogą być trafne?
Mógłbym zaryzykować twierdzenie, że ten odsetek może wyglądać podobnie jak w populacji. Myślę więc, że papież mógł mówić o obu grupach łącznie. Sam pracuję dość regularnie z zakonnikami i kapłanami. Nie mam wrażenia, żeby częstym tematem tej pracy były akurat zaburzenia preferencji seksualnych.

Jak często pedofile podejmują pracę zawodową związaną z dziećmi?
Na przykładzie moich pacjentów i znanych mi przypadków mogę powiedzieć z ogromnym prawdopodobieństwem, że większość z nich zdecydowanie dążyła do zajęć jakoś związanych z dziećmi. Byli wśród nich opiekunowie w świetlicach, kierowcy z domów dziecka, pan woźny z przedszkola, harcmistrze, różni instruktorzy. Przedstawiciele wielu zawodów związanych z pewną bliskością obcowania z dziećmi.

Czy ze sprawcami tych zastępczych przestępstw seksualnych wobec dzieci jest podobnie?
Tutaj mam wrażenie, że to wygląda kompletnie inaczej.

Bo bardzo często chodzi o przemoc seksualną w rodzinie? Do tego nie trzeba specjalnej pracy?
Owszem. A te osoby często prowadzą jakąś działalność gospodarczą, bywają urzędnikami, biznesmenami.

Spokojne, uporządkowane życie klasy średniej?
Tak. Funkcjonują stereotypy, że osoby krzywdzące dzieci są odludkami, nieudacznikami, żyją w niedostatku. Tymczasem bardzo często są to osoby, którym się dobrze powodzi. W ich domach nic na pierwszy rzut oka nie wskazywałoby na to, że dzieje się tu cokolwiek niepokojącego.

Skąd się biorą pacjenci preferencyjni? Czy człowiek rodzi się pedofilem, czy może się nim stać?
Swego czasu przez kilka tygodni studiowałem dużą bazę badań naukowych, w poszukiwaniu tej odpowiedzi. Mimo że znalazłem tam kilkaset badań dotyczących etiologii pedofilii, to wczytując się w większość z nich, doszedłem do wniosku, że niestety ta etiologia bywa bardzo mieszana i niejednoznaczna. Jednym z punktów wspólnych występujących w kilku badaniach była teoria tzw. abused abuder mówiąca o tym, że kto w dzieciństwie doświadczył krzywdy, ten w przyszłości może szukać partnerów w tym samym wieku, w którym sam doznał tej traumy, bo jego rozwój psychoseksualny zatrzymał się na tym właśnie etapie. Wydają się ją potwierdzać badania neuropsychiatryczne dotyczące różnic w funkcjonowaniu mózgu, występujących pomiędzy osobami zdrowymi a ludźmi dotkniętymi zaburzeniami preferencji seksualnych. U osób posiadających preferencje pedofilne wykryto zaburzenia pracy w obszarach podwzgórza (płaty czołowe i skroniowe): w płatach czołowych, które to odpowiadają za samokontrolę i hamowanie zachowań, i płatach skroniowych odpowiedzialnych za powstawanie pobudzenia seksualnego. Istnieje teoria mówiąca o tym, że wykorzystanie seksualne zmienia strukturę mózgu, szczególnie właśnie w zakresie płatów czołowych i skroniowych. Owszem, wśród moich pacjentów były pasujące do tej teorii przypadki, wielu z nich doświadczyło molestowania seksualnego w dzieciństwie, a ich rozwój psychoseksualny był zatrzymany, czy też uwsteczniony. Sądzę jednak, że ta teoria i popierające ją badania, nie dają możliwości wyjaśnienia wszystkich przypadków występowania pedofilii, ponieważ część moich preferencyjnych pacjentów nie była molestowana w dzieciństwie. Choć nawet u tych, którzy nie odnotowali traumy w dzieciństwie, da się zauważyć pewne zatrzymanie w rozwoju psychoseksualnym. Często u takich pacjentów obserwuje się tzw. zniekształcenie schematów poznawczych, to znaczy że oni często odbierali siebie, czy otaczającą ich rzeczywistość trochę jak dzieci, czy nastolatki. Być może więc to ta teoria ma najwięcej wspólnego z rzeczywistością. Ale z pewnością nie wyjaśnia ona w stu procentach etiologii zjawiska i jego charakteru.

A jaki jest ten charakter?
Swego czasu stosowaliśmy bardzo prosty test polegający na tym, że pacjenci rysowali siebie mężczyznę, kobietę i dziecko. Na samym początku pracy zapomnieliśmy jednak poprosić, żeby pacjenci podpisali, co jest na którym obrazku. Efekt był taki, że mieliśmy problem z określeniem, kto dokładnie jest kim na rysunku. U znacznej części pacjentów pojawiły się ogromne różnice między rysunkami mężczyzny i samego siebie. Natomiast prawie nie było różnic między rysunkami przedstawiającymi dziecko i osobę, która rysowała. To dało nam do myślenia. Ci pacjenci często postrzegają samych siebie właśnie w taki zaburzony sposób.
Widzą siebie jako dzieci?
Postrzegają siebie jako dużo młodszych niż są, ale to nie koniec. Bo oni w ten sam sposób funkcjonują, co zresztą bardzo ułatwia im kontakt z dziećmi. Stosunkowo rzadko mamy do czynienia z tzw. pedofilami uwodzącymi. Częściej są to osoby, które miesiącami tworzyły relacje z tymi dziećmi, wchodząc w nie relatywnie powoli, etapowo, niemal naturalnie - oczywiście o jakiejkolwiek realnej naturalności takiej relacji można by mówić, gdyby pedofil sam był dzieckiem. Nie zawsze też na początkowych etapach tych relacji ich uświadomionym celem był seks. Te osoby naprawdę często chciały najpierw tylko pogadać, pograć w ping-ponga, pobawić się. A jakaś intymność i seksualność wchodziły dopiero na dalszych etapach. Te historie relatywnie rzadko wyglądają tak, jak nam to się najczęściej wydaje - wcale nie zawsze mamy do czynienia z seksualnym drapieżcą, który od pierwszej chwili poluje na swą seksualną ofiarę. Pedofil może najpierw łaknąć samego kontaktu z dzieckiem, a seksualność może włączać się znacznie później.

Czy my się tu aby nie zbliżyliśmy zbyt niebezpiecznie do mitu czy też konceptu „dobrego pedofila”? Bo takich to nie ma, prawda?
„Dobry pedofil” to często początek narracji tych osób. Część z nich ma oczywiście pełną świadomość tego, co robią - takie osoby same nie akceptują własnych preferencji. Ale część z nich nie widzi w tym zupełnie nic złego. Potrafią mieć poczucie, że stworzyły z dzieckiem coś fajnego, że to była udana relacja oparta na przyjaźni czy też miłości. Potrafią tak o tym mówić. Właśnie z tą narracją przychodzi do nas wielu pacjentów. I całą sztuką jest w tym momencie pokazanie im cierpienia dziecka, które jest ofiarą, a nie partnerem żadnej relacji.

Kiedy przychodzi do seksuologa para, która ma jakieś łóżkowe kłopoty, może w ogóle nie być problemu winy i krzywdy, a jeśli jest, to liczą się tu rozmaite niuanse - a pan jest od tego, by to jakoś pomóc poskładać, a nie osądzać. Kiedy przychodzi do pana pedofil, to musi mu pan powiedzieć: robisz coś bardzo, bardzo złego?
Nie do końca tak jest. Oczywiście zdecydowanie musimy nazywać rzeczywistość taką, jaka jest. I nie ubieramy jej w ładne słowa. Przestępstwo jest przestępstwem. Ponazywanie rzeczy po imieniu jest często początkiem terapii. I bywa to bardzo trudne dla pacjenta, kiedy on zaczyna rozumieć, że jego „przyjaźń” z dzieckiem, była tak naprawdę molestowaniem i krzywdzeniem bezbronnej ofiary. W ramach pracy terapeutycznej pacjent musi to zrozumieć i przyjąć.

Jak pan to im mówi?
Ja nie jestem sędzią. I tu nie chodzi o to, żebym to ja powiedział pacjentowi: „zrobiłeś coś złego i spotkała cię słuszna kara”. On ma to sobie powiedzieć sam. W ramach terapii grupowej prowadzimy do tego, by pacjenci jak najszybciej sami ponazywali to, co się stało. Im szybciej sami głośno powiedzą, że wyrządzili komuś krzywdę, tym lepiej. Jednym z etapów pracy - już tych późniejszych - jest napisanie listu do ofiary. Nie robi się tego na początku, bo ta osoba faktycznie musi głęboko poczuć, że zrobiła komuś krzywdę. Dopiero wtedy pacjent może w przyszłości szukać sposobów i narzędzi do tego, żeby ta krzywda już się więcej nie powtórzyła. Empatyzowanie z ofiarą, zrozumienie skutków własnego postępowania to tutaj klucz - bo sprawcy często działają na ogromnym wyparciu w tym zakresie.

A jak jest ze sprawcami zastępczymi? Podobnie?
Tak. Tu też najważniejsze jest nazwanie tego, co się stało. Wytłumaczenie w rodzaju: „zachorowała mi żona, więc musiałem jakoś zrealizować swój popęd z córką”, oczywiście nie jest żadnym wytłumaczeniem. Tacy zastępczy sprawcy również muszą zobaczyć i zrozumieć cierpienie, które wyrządzili - oni także przyjmują tu różne linie obrony psychologicznej, racjonalizując lub wypierając swe czyny.

Jakie są tak naprawdę motywy tych zastępczych sprawców? Co im każe obrać dzieci na swoje ofiary?
Powody są bardzo różne. Wśród nich są m.in.: choroby somatyczne (np.: nowotwór mózgu), zaburzenia osobowości, ale też zmiany organiczne (czy to związane z wiekiem, czy to z nadużywaniem alkoholu), które to wiążą się z utrudnioną kontrolą lub odhamowaniem impulsów seksualnych. Mimo że taka osoba ma swoje preferencje i zgodnie z nimi mogła dotąd realizować swoje życie seksualne, to jednak następuje moment, w którym kontrola impulsów staje się utrudniona. Tu można wyodrębnić całe grupy sprawców.
Choćby grupę alkoholową ?
Tak, ale też na przykład grupę osób starszych. Mamy też pacjentów z deficytami w tworzeniu więzi, którzy nie są w stanie nawiązać relacji seksualnej z dorosłą kobietą i sięgają po ich zdaniem „łatwiejszy” czy „bezpieczniejszy” obiekt, którym niestety jest dziecko. Są też pacjenci z deficytami intelektualnymi, którym brakuje narzędzi do tworzenia relacji z osobami w podobnym wieku.

Są też sprawcy z dążeniami do kontroli czy dominacji, których nie są w stanie realizować w relacji z dorosłymi kobietami?
Bywają. Na sferę seksualną nakładają się rozmaite problemy z osobowością, zdarzało mi się pracować z psychopatami, którzy zastępczo wykorzystywali dzieciaki. Ale nie mam poczucia, żeby była to jakaś szczególnie znacząca grupa. Na pewno trzeba uwzględnić kwestie chorobowe - także związane ze zdrowiem psychicznymi. Te wszystkie sploty czynników w różnym stopniu mogą powodować, że osoby niemające zasadniczych preferencji wobec dzieci, decydują się na zastępcze realizowanie z nimi czynów seksualnych.

Czy jako społeczeństwo mamy skuteczne narzędzia radzenia sobie ze sprawcami przestępstw seksualnych wobec dzieci? Czy wiele nam daje tzw. rejestr pedofilów?
Te rejestry - zarówno ten polski, jak i te stosowane w innych krajach - nie mają raczej większego sensu. Osoby, które krzywdzą dzieci - zwłaszcza sprawcy zastępczy, a ich jest o wiele więcej - to zwykle nie są jakieś tajemnicze postaci wyskakujące zza krzaka. To są ojcowie, wujowie, dziadkowie, sąsiedzi albo babcie, ciocie czy mamy. Rejestr tych osób miałby natomiast sens, gdybyśmy szukali kogoś całkiem obcego.

Tego mitycznego „zboczeńca”, który porywa dzieci z placu zabaw?
Właśnie. A takie przypadki zdarzają się bardzo rzadko. Zdecydowanie częściej to się niestety dzieje w czterech ścianach - domu, placówek wychowawczych, edukacyjnych i tak dalej. I niestety, bardzo często te przypadki pozostają w tych czterech ścianach. Jako seksuolog mam bardzo wielu dorosłych pacjentów, którzy nigdy nie ujawnili molestowania z własnego dzieciństwa. I dopiero teraz próbują z tym dojść do ładu. Ich krzywdy nie ma i nie będzie w tych rejestrach.

A słynna „chemiczna kastracja”?
Po pierwsze, to nie jest żadna kastracja. To jest czasowe obniżenie czy zablokowanie popędu seksualnego za pomocą środków farmakologicznych - z licznymi skutkami ubocznymi, w tym między innymi tym największym - popęd, owszem słabnie, ale za to często pojawia się obniżenie nastroju, mogące prowadzić do powstawania depresji i potęgowania się frustracji. Czego efekty mogą być trudne do przewidzenia. Zamiast tych doraźnych środków, sens mogłyby mieć przede wszystkim zmiany systemowe.

Jakie zatem?
Na pewno wzmocnienie programów terapeutycznych. Ale niezbędne są też zmiany w edukacji dzieci i dorosłych - w zakresie tego, czym naprawdę jest molestowanie seksualne i pedofilia, jak reagować na takie przypadki, jak alarmować, szukać pomocy. Można też rozważyć wprowadzenie badań psychologicznych i seksuologicznych przy rekrutacji do zawodów dających stały kontakt z dziećmi.

Naprawdę? Dałoby się w ten sposób odsiać potencjalnych sprawców przestępstw seksualnych?
Tak. Istnieją narzędzia pozwalające określić preferencje seksualne danej osoby - używane na przykład na potrzeby procesu karnego. Choćby częściowe ich zastosowanie mogłoby wskazać osoby, które nie powinny podejmować pracy z dziećmi. Oczywiście wymagałoby to daleko idących zmian w prawie, ale najpierw poważnej dyskusji. O czym? O etyce takich rozwiązań. I o ich właściwych granicach.

Dr Daniel Cysarz
Psycholog. Seksuolog kliniczny. Certyfikowany Superwizor Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Prowadził pilotażowy program terapii grupowej sprawców przestępstw seksualnych

POLECAMY:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co włożyć, a czego unikać w koszyku wielkanocnym?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: dr Daniel Cysarz: Najczęściej to nie pedofile molestują seksualnie dzieci - Portal i.pl

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza