Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat płetwonurków z Koszalina. Egipska ciężarówka uderzyła w autokar

Piotr Polechoński
Piotr Polechoński
Egipski kierowca  końcówką ładunku zahaczył o koniec autobusu
Egipski kierowca końcówką ładunku zahaczył o koniec autobusu Uczestnik wyprawy
Pierwsza myśl - zamach! Druga - to chyba jednak nie bomba. Uderzenie w autokar było tak silne i nagłe, że strach przed terrorystycznym atakiem pojawił się od razu. Po kilku sekundach już wiedzieli, że to był wypadek. Poważnie ucierpiały trzy osoby, czwarta mniej. Kilkanaście centymetrów zdecydowało o tym, że ich wyprawa do Egiptu nie skończyła się masakrą.

Jakiś czas temu media obiegła informacja o groźnym wypadku polskiego autokaru na południu Egiptu. Na szczęście nie było ofiar śmiertelnych, ale kilka osób odniosło poważne obrażenia.

- Tym autokarem jechaliśmy my, czyli członkowie koszalińskiego klubu płetwonurków „Mares”. Po przylocie na lotnisko i przesiadce do autobusu nawet do głowy nam nie przyszło, że może coś nam się stać. I to prawie przed samym dojazdem do celu - mówi Lech Świerczyński, członek „Maresa” i jeden uczestników nurkowej wyprawy do Egiptu. Planowali ją od dawna, wybrali miejsce na południu Egiptu, niedaleko granicy z Sudanem. Miejscowość nazywa się Hamata, leży nad Morzem Czerwonym i słynie z idealnych warunków do nurkowania. Jest też na tyle oddalona od najpopularniejszych egipskich kurortów, że gwarantuje spokojny wypoczynek i brak tłumu turystów. - Lot z Polski przebiegł bez zarzutu, wylądowaliśmy zgodnie z planem o 15.00 na regionalnym lotnisku w Marsa Alam. Dalej podróż miała przebiegać miejscowym autokarem i trwać około 3,5 godziny - wspomina Lech Świerczyński.

Nagle, jak z podziemi, wyrósł za szybą jakiś kształt

Przez ponad dwie godziny autokar sunął jednostajnym tempem drogą przez pustynię. Nic specjalnego się nie działo, ciągle ten sam krajobraz skutecznie usypiał. Koszalinianin już wtedy zauważył, że droga, którą jadą, nie jest najlepszej jakości, a egipscy kierowcy wybierają pas jezdni o lepszej nawierzchni w taki sposób, że w pewnych momentach auta jadą naprzeciw siebie. Pomyślał jednak, że tak tu się pewnie jeździ i miejscowi są do tego przyzwyczajeni. Zrobiło się ciemno, do celu została mniej niż godzina. - Siedziałem przy oknie i nagle, jak z podziemi, wyrósł za szybą jakiś kształt, a potem usłyszałem huk i poczułem piekielnie mocne uderzenie w bok autokaru. Zarzuciło nami w jedną i w drugą stronę, ale na szczęście autobus się nie wywrócił, tylko gwałtownie zatrzymał - opowiada nasz rozmówca.

Zamieszanie, krzyki, strach. - Czy to zamach?! Czy to zamach?!- ktoś krzyknął. - Taka myśl i mi przemknęła przez głowę. Byliśmy przecież w Egipcie, gdzie takie rzeczy mają miejsce, autobus pełen Europejczyków, mogło coś takiego się zdarzyć. Ale to nie był zamach, to nie był żaden atak - mówi Lech Świerczyński.

Uderzyła w nich pędząca ciężarówka. A nawet nie ona, ale ładunek, który wiozła - kilka potężnych bloków skalnych. Egipski kierowca - który pędził lewym pasem - uciekając na swój pas ruchu końcówką ładunku z ogromną siłą zahaczył o koniec autobusu. - Momentalnie, od lewej połowy autokaru rozbite zostały szyby na milion kawałków i przewożony głaz z ogromną siłą rozbił tył naszego auta - mówi koszalinianin.

Rany odniosły cztery osoby. Jedna jedynie powierzchowne, ale trzy pozostałe zostały poważnie ranne w dłonie i ramiona. Szczególnie poważne były obrażenia jednego z uczestników, bo zmiażdżona została jego lewa ręka. Kierowca autokaru natychmiast zadzwonił po pogotowie i zawiadomił policję, bo ciężarówka nie zatrzymała się, ale pojechała dalej. - Pierwsza pomoc zjawiła się po pół godzinie, co na tamtejsze warunki nie było złym wynikiem. Trzeba bowiem pamiętać, że wypadek zdarzył się na kompletnym pustkowiu. Wcześniej oczywiście my sami zajęliśmy się rannymi, bo początkowe przerażenie i chaos szybko udało nam się opanować. Przydały się przeszkolenia z pierwszej pomocy organizowane za pośrednictwem naszego klubu. Pogotowie zabrało rannych do Marsa Alam, a policja dość szybko zatrzymała kierowcę ciężarówki. Z tego co wiem, obaj kierowcy, naszego autokaru i ciężarówki, trafili do aresztu i czekają na sprawę przed sądem - relacjonuje Lech Świerczyński.

Nurkowaliśmy, ale w dość smętnych nastrojach

Z trójki rannych jedna osoba wróciła już do kraju, dwie inne, z cięższymi obrażeniami, zostali przewiezieni do szpitala w Hurghadzie, w którym przebywają do dzisiaj. Reszta uczestników wyprawy (drugim, podstawionym autokarem dojechała szczęśliwie do celu) i przez tydzień przebywali nad Morzem Czerwonym. - Nurkowaliśmy, ale w dość smętnych nastrojach. Cała ta historia mocno odbiła się na naszej psychice, no i bardzo martwiliśmy się o naszych rannych przyjaciół. Mieliśmy też świadomość, jak niewiele zdecydowało o tym, że większości z nas nic się nie stało, że żyjemy. Kilkanaście centymetrów w bok i wszystko skończyłoby się o wiele tragiczniej - dodaje koszalinianin.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dramat płetwonurków z Koszalina. Egipska ciężarówka uderzyła w autokar - Głos Koszaliński

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza