Jeszcze kilkanaście lat temu 42-letni dziś Andrzej Orliński marzył o szczęśliwej rodzinie - żonie i dzieciach. Marzenia na początku ziściły się ale dalszy los okazał się okrutny.
Anetę spotkał na wiejskiej zabawie. Od razu wpadła mu w oko. Przetańczyli całą noc.
- Zaczęliśmy się spotykać. Wkrótce razem zamieszkaliśmy - wspomina Andrzej.
Potem przyszła wspaniała wiadomość. Aneta zaszła w ciążę. Niedługo na świat przyszła Dagmara.
- Coś było nie tak w czasie porodu - mówi bardzo wolno, zasmucony mężczyzna. - Baliśmy się bardzo. Niestety mała napiła się wód płodowych. Nogi nam się ugięły, gdy usłyszeli diagnozę lekarzy: dziecięce porażenie mózgowe.
Jak mówi pan Andrzej od początku wiedzieli, że będą bardzo kochać małą mimo całej sytuacji.
- Rehabilitacja przyniosła efekty, dziewczynka na szczęście chodzi - cieszy się pan Andrzej.
Rok później rodzina zamieszkała pod Miastkiem. Pani Aneta znów zaszła w ciążę. Z niecierpliwością czekali na przyjście dziecka.
Pan Andrzej wyglądał chłopaka z nadzieją, że tym razem wszystko pójdzie dobrze i bez kłopotów.
Niestety poród znów był bardzo ciężki. Aneta nie mogła urodzić, lekarze w końcu zdecydowali się na poród kleszczowy. Skutek tragiczny, dziecko doznało złamania kości czaszki, doszło do komplikacji i finał podobny jak w przypadku dziewczynki: porażenie mózgowe.
To był początek jeszcze większej tragedii. Dwa tygodnie po porodzie, w wyniku zatoru w żyłach Aneta zmarła.
- To było czwartego maja - mówi pan Andrzej łamiącym się głosem. - Żona miała zaledwie 31 lat. Przed nami było całe życie. Z dnia na dzień zostałem sam z dwójką małych, niepełnosprawnych dzieci.
Dziś Dagmara ma 10 lat. Kończy pierwszą klasę. Ośmioletni Sebastian uczęszcza do przedszkola. Rodzina mieszka w Gęślicach w gminie Kołczygłowy.
- Musieliśmy się wyprowadzić, bo mieszkanie, które wynajmowaliśmy nie było w najlepszym stanie. W nocy spadły na nas kawałki sufitu. W Gęślicach było lepiej ale w środku roku nie chciałem przenosić dzieci do innej szkoły. To byłby dla nich zbyt duży szok.
Wieś od Kołczygłów oddalona jest o cztery kilometry, po dzieci codziennie przyjeżdża bus.
- Na szczęście - mówi mężczyzna. - Sebastian nie chodzi. Miałbym problem z dowiezieniem go do szkoły. Nie mam samochodu i prawa jazdy.
Latem pan Andrzej planuje przenieść się do Bytowa.
- Tam wynajmę mieszkanie, będzie mi łatwiej. Niestety, Sebastian wymaga ciągłej rehabilitacji. Ostatnio na turnus leczniczy wydałem tysiąc złotych, a miesięcznie na życie mam 1600 zł. Niewiele mi zostaje, a jakoś muszę odłożyć na wynajem - około 700 złotych.
Pan Andrzej stara się by w domu było czysto i schludnie. Sam gotuje i sprząta.
- Wstaję przed siódmą rano, przygotowuję dzieciom śniadanie, odprowadzam je do szkoły - mówi. - Potem mam czas, by zająć się domem i przygotować obiad. Jadę rowerem po zakupy. Dzieci wracają o 13. Potem czas do wieczora spędzam z nimi. Mężczyzna podnosi chłopca z łóżka i sadza w specjalnym wózku.
- Trzeba go nakarmić, ubrać, w zasadzie sam nic nie zrobi, nie mówi - tłumaczy ojciec.
Pytam o marzenia - Marzenia? - zastanawia się pan Andrzej. - Muszę być zdrowy. Dla dzieci. Chciałbym, żeby Sebastian zaczął chodzić, a jest na to szansa. Chcę wychować tak dzieci, żeby poradziły sobie w życiu, gdy mnie nie będzie.
Pomoc
Osoby, które chciałyby pomóc panu Andrzejowi proszone są o kontakt z redakcją pod nr tel. 697 770 125.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?