- Nie sądziłam, że można tak się bać – przyznaje mama małej Oli ze Studzienic. - Nie znałam wcześniej strachu o życie własnego dziecka, który przenika człowieka do szpiku kości. I choć jako matka trójki synów doskonale wiem, jak smakują nieprzespane noce, to wszystkie te sytuacje razem wyglądają dzisiaj jak igraszka. Moja półroczna córeczka ma skrajnie krytyczną wadę serca, której nikt w Polsce nie chce operować. Czwarty maluszek miał dopełnić naszą rodzinę. Kiedy dowiedzieliśmy się, że będzie to dziewczynka, skakaliśmy z radości! Ciąża przebiegała prawidłowo, a Ola urodziła się w 35. tygodniu ciąży, otrzymując magiczne 10 punktów w skali Apgar. Wszystko miało być teraz piękne i przyjemne! Nie jest... Nasza radość nie trwała długo. W drugiej dobie po porodzie lekarze szpitala rejonowego niepokojące objawy i zamiast wyjść z dzieckiem do domu trafiliśmy do Kliniki Kardiologii Dziecięcej. Od teraz każda minuta ciągnęła się w nieskończoność. Czekaliśmy jak na szpilkach, co pokażą wyniki badań. U córeczki stwierdzono wadę serca w postaci wspólnego pnia tętniczego typu czwartego. Wadę, którą trzeba naprawić operacyjnie, ale nikt w Polsce tego nie zrobi. Oleńka została przebadana wzdłuż i wszerz, dzięki czemu wiemy również, że cierpi na zespół Di George'a, czyli wadę wrodzoną, spowodowana ubytkiem materiału DNA, skutkującą brakiem około 50 genów. Wada ta powoduje wiele dysfunkcji fizycznych i umysłowych. Oleńka ma zaburzenia rozwoju psychoruchowego, nie rozwija się prawidłowo fizycznie. Wada ta rośnie razem z naszą córeczką. Bez podjęcia zdecydowanych kroków Ola nie będzie w stanie normalnie funkcjonować. Nasza córeczka urodziła się w bardzo niefortunnym czasie, gdyż panująca na świecie pandemia koronawirusa skutecznie utrudnia nam szukanie pomocy dla Olusi. Szybko staliśmy się specjalistami od budowy anatomicznej serca. Poznaliśmy nazwy, których żadne z nas nigdy wcześniej nie miało okazji spotkać. O serduszku naszej córeczki słyszeli wszyscy najlepsi specjaliści w promieniu kilkuset kilometrów, wliczając w to prof. Malca z Niemiec i prof. Carottiego z Włoch. Swoją pomoc zaoferowali jedynie amerykańscy lekarze ze Stanford.
I zaczęła się zbiórka magicznych i niewyobrażalnych 1,6 miliona złotych. - Dla nas, osób z małej wioski na Pomorzu zupełnie nieosiągalne – przyznaje mama dziewczynki.
W Końcu zdarzył się cud. - Nagle wydarzyło się coś, o czym marzyliśmy i czekaliśmy od samego początku szukania ratunku dla Oli - jedna z wielu europejskich klinik, z którą nawiązaliśmy kontakt w sprawie Aleksandry - oficjalnie przyjęła ją na oddział w trybie pilnym i jest to możliwe już 21 października.
Klinika Kardiochirurgiczna w Linz, w Austrii wydała pozytywną rekomendację w sprawie cewnikowania oraz wstępnej operacji ratującej życie Oleńki. To, czy leczenie Oli zakończy się na jednej czy kilku operacjach zależy od wyniku cewnikowania czyli oceny stanu jej serca oraz tętnic.
- Dzięki Waszym pełnym dobroci sercom, każdej wpłaconej złotówce i zaangażowaniu mamy wspaniałą wiadomość - dysponujemy wystarczającymi środkami, żeby przystąpić do pierwszego etapu leczenia - miejmy nadzieję, że ostatniego - twierdzi mama dziewczynki.
Do teraz udało się zebrać ponad 670 tysięcy złotych. Zbiórka trwa do 11 listopada. Pieniądze na pewno będą potrzebne.
Zobacz także: Koncert charytatywny w słupskiej filharmonii.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?