Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Energa Czarni Słupsk. Droga Marcina Sałaty: od kibica do menedżera

Rafał Szymański
Marcin Sałata już na stanowisku generalnego menedżera.
Marcin Sałata już na stanowisku generalnego menedżera. Fot. Łukasz Capar
Rozmowa z Marcinem Sałatą, od początku lipca będącym generalnym menedżerem Energi Czarnych Słupsk.

Co to za funkcja gene­ralny menedżer? Jeszcze takiej w Enerdze Czar­nych nie było.

- Generalny menedżer zajmuje się sprawami związanymi z zawodnikami, podpisywaniem kontraktów, rozmowami z nimi, połączeniem na linii prezes - klub i zawodnik, pomocą w organizacji życia klubu, sprawami związanymi z licencjami.

Jakie masz więc doświad­czenie, by piastować tę funkcję?

- Główne zdobywał będę w Enerdze Czarnych. Mam się od kogo uczyć, prezes Andrzej Twardowski to renomowana firma w naszej lidze, ma bagaż doświadczeń. To dla mnie okazja, by zdobyć wiedzę. Dodatkowo, pracując jako agent zawodników, nabyłem doś­wiad­czenia, jak podpisywać kontrakty od strony prawnej, jak ich sprawdzać od strony mentalnej, jak ich przekonać, by grali w danym klubie. Dużo rozmawiałem ze szkoleniowcami. W zeszłym roku zdobyłem uprawnienia instruktora koszykówki.

Rzadko się zdarza przebyć taką drogę od kibica do pracownika klubu. Tobie się udało. Kibicowałeś koszykówce w Czarnych od wielu lat.

- To bardzo naturalna droga. Trzeba kochać to, co się robi, a dopiero później próbo­wać. Znam kilka osób, które przechodziły taką drogę jak ja. Jedna z nich jest teraz kierownikiem kadry narodowej. To Hubert Hejman. Mój kuzyn grał w Czarnych kilkanaście lat temu. Zaraził mnie basketem. Zabrał na mecz, potem na trening, potem sam chodziłem na mecze, byłem w Klubie Kibica, jak zaczynał się tworzyć.

Jakich graczy byłeś menedżerem?

- W Czarnych dwóch: Omara Barletta i Cedrica Bozemana. W polskiej lidze odpowiadałem za sprawy Michaela Kueblera i Kevina Pinkneya.

Generalny menedżer w Enerdze Czarnych będzie postrzegany w Słupsku także przez pryzmat tego, że w klubie był dwa lata temu dyrektor spor­towy Adam Romański. Wygląda na to, że przej­mu­jesz kompetencje tego stanowiska.

- Dyrektor sportowy ma inne funkcje, bardziej uczestniczy w życiu drużyny. Więcej przebywa na treningach, pomaga analizować mecze, jest częścią drużyny i klubu. A generalny menedżer jest częścią i klubu, i drużyny.

To co w takim razie jest do zrobienia w Czarnych, że prezes Twardowski część swoich kompetencji ceduje na inną osobę, w tym wypadku na ciebie?

- Jeśli nasza liga ma być w pełni zawodowa, a nowy prezes stawia nowe wyzwania, nowe doświadczenia, to potrzebni są ludzie do pracy. Prezes chce mieć osobę, które wesprze klub organizacyjnie, swoim doświadczeniem, znajomością rynku, sprawami zawodniczymi.

W polskich klubach nie­wielu jest generalnych menedżerów...

- Ale są w Asseco Prokomie Gdynia, w Anwilu Włocławek. Taką funkcję generalnego menedżera, tyle że tam nazywa się to dyrektor sportowy pełni Waldemar Łuczak w Turowie Zgorzelec.

Będziesz korzystał z ich doświadczeń?

- Huberta Hejmana znam, będą chciał się z nim spotkać albo z Przemysławem Lewandowskim z Anwilu. Od nich mogę się sporo nauczyć. Najwięcej jednak nauczę się od prezesa Twardowskiego.

To oceńmy. Czy Czarni budują wreszcie w dobry sposób zespół na nowy sezon? Już bierzesz udział w tym procesie?

- Jeśli chodzi o zagranicznych zawodników, to robi to trener Dainius Adomaitis. Ja jestem od spraw kontraktowych. Jeśli o coś mnie poprosi, to zapewne mogę dorzucić swoje trzy grosze. Ja pilnuję względów formalno-prawnych. Muszę strzec, by nie stało się w Słupsku np. to, co w Poznaniu w zeszłym sezonie, gdy przed najważniejszymi meczami najlepszy zawodnik z powodu kłopotów z wizą musiał pojechać do swojego kraju.

Do momentu, gdy Ener­ga Czarni grała w euro- pejskich pucharach, klub się rozwijał, potem nastą­pił regres. Przyszło lekkie przegrzanie ko­niun­ktury, opadło zainteresowanie publiczności. Czy będzie­cie coś robić, by odwrócić tę tendencję?
- Widzimy, czego brakuje. To się wiąże z wynikiem sportowym. Teraz zespół jest budowany na dwa lata, to kolejny jego plus. Myślimy długofalowo, chcemy wprowadzać słupszczan do składu, to też zwiększy zainteresowanie naszym klubem. Marketing zależny jest jednak od pieniędzy. A te u nas od pozycji dolara na rynku. Ale ostatecznie liczy się wynik - i te kwestie finansowe tutaj też mają znaczenie.

Jak ułożysz sobie relacje z prezesem, który jak każdy prezes jest wyznawcą tego, że pańskie oko konia tuczy i sam lubi doglądać wszystkich spraw?
- Ale on wychodzi z założenia, że jak ktoś dobrze wykonuje swoją robotę, to nie trzeba go nadzorować. Inna sprawa, że każdy menedżer musi kontrolować sytuację.

Czarni jako słupski klub muszą oczywiście budować dobre stosunki z urzędem miejskim. Ty byłeś asystentem prezydenta miasta i odszedłeś, podobno skonfliktowany, z tego miejsca pracy...

- Ja z prezydentem Słupska mam dalej bardzo dobry kontakt, mam nadzieję, że prezydent miasta dalej mnie lubi. Od czasu do czasu, gdy jestem w urzędzie, staram się zajść do prezydenta, nigdy przede mną drzwi nie zamknął. Mile wspominam dwa lata pracy w ratuszu. Nie chciałbym, aby więcej plotkowano na ten temat. Mało osób zna praktyczny powód mojego odejścia z urzędu. Jeśli ktoś mnie prywatnie zapyta, to mu powiem. To nie są sprawy, o których można mówić publicznie, to rzeczy osobiste.

Rozmowa z Andrzejem Twardowskim, prezesem Energi Czarnych.

Skąd idea, że w klubie musi być generalny menedżer?

- Chcieliśmy już takie stanowisko utworzyć kilka lat temu. Miało ono łączyć funkcję generalnego menedżera z funkcją dyrektora sportowego. Składałem taką ofertę Walterowi Jeklinowi, podobną propozycję otrzymał Sebastian Machowski. Ten drugi widział się bardziej w roli pierwszego trenera, Jeklin zdecydowanie postawił tak wysoko wymagania finansowe, że nie było możliwości ich spełnienia. Poza tym, chciałbym w klubie pracować nad taką osobą, która w przyszłości mogłaby mnie zastąpić na stanowisku prezesa.

A więc ma to być obecny generalny menedżer?

- Tak. Widzę w takiej roli Marcina Sałatę. Chciałbym nauczyć go zarządzania, oprócz tych obowiązków, które będą w jego obecnych kompetencjach, chciałbym, aby w przyszłości zarządzał klubem i posiadł główną umiejętność, aby nauczył się zarabiać pieniądze dla klubu.

Prościej - być skutecz­nym.

- To podstawowy warunek. Musi poznać te mechanizmy i zobaczyć, jak to się robi.

Marcin Sałata nie ma tak znanego nazwiska w polskim baskecie jak Jeklin i Machowski...

- To ma swoje złe i dobre strony. W baskecie funkcjonuje od lat. Jest osobą rozpoznawalną. Ma doświadczenie w tej dyscyplinie, szybko się uczy. A że nie ma nazwiska, to też nie powoduje nadmiernego obciążenia finansowego dla klubu.

Jak pan widzi to przejęcie funkcji prezesa?

- Stopniowo będę pokazywał i wprowadzał Marcina w kolejne sprawy. Jak już będę widział, że biegle porusza się w jakiejś dziedzinie, jak posiądzie umiejętność zarządzania ryzykiem na danym polu, jak będzie podejmował decyzje z właściwą oceną ryzyka, to wtedy wejdziemy w nowe rzeczy. Noszę się z zamiarem zmiany pracy, a nie chciałbym, by klub przez to ucierpiał i został poddany turbulencjom czy upadł z powodu tego, że nie będzie komu zorganizować budżetu. W tej roli widzę Marcina.

Daje mu pan dużo wła­dzy, będzie ją pan kontrolował?

- Prezes i tak na końcu firmuje wszystko swoją osobą. Dlatego nieraz będę kontrolował poczynania generalnego menedżera, to wchodzi w zakres mojej odpowiedzialności za klub.

Ile pan daje sobie czasu na ten okres, zwany przejściowym?

- Chciałbym, aby to nastąpiło po najbliższym roku, ale realnie to pewnie dwa lata. Wtedy chciałbym zarekomendować i Radzie Nadzorczej, i Walnemu Zgromadzeniu Akcjonariuszy Marcina Sałatę na funkcję prezesa zarządu.

Rozmawiał Rafał Szymański

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza