Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Lech: - Egoizm niektórych gospodarzy jest groźny dla innych!

Rozmawiała Lucyna Talaśka-Klich
Rozmowa z Ewą Lech, wiceminister rolnictwao zwalczaniu chorób wirusowych - ASF-u i ptasiej grypy - oraz problemach z brakiem skutecznych środków ochrony roślin

 

Walka z afrykańskim pomorem świń (ASF) trwa w Polsce od trzech lat i coraz więcej osób zadaje sobie pytanie, czy przy tak zróżnicowanej strukturze gospodarstw jest szansa na uwolnienie się od tego wirusa? Przecież w niektórych gospodarstwach wciąż nie przestrzega się zasad bioasekuracji. 

Gdyby wszyscy przestrzegali zasad bioasekuracji, zachowywali się odpowiedzialnie, to znacznie łatwiej moglibyśmy pozbyć się wirusa afrykańskiego pomoru świń. Niestety, właściciele małych gospodarstw, w których jest utrzymywanych po pięć, czy dziesięć świń, czasami nie stosują się do tych zasad twierdząc, iż nie stać ich na ponoszenie kosztów związanych np. z wykładaniem mat dezynfekcyjnych na wjazdach i wyjazdach do gospodarstw i przed wejściami do budynków inwentarskich.

 

Rzeczywiście, największym problemem są pieniądze? Nie można użyć np. starych dywaników? Jeśli rolnik położy je na folii i poleje środkiem do dezynfekcji, to będą one spełniały podobną funkcję jak maty.

To prawda, tym bardziej, że nikt nie określił z czego taka mata powinna się składać. Ważne, żeby spełniała swoje zadanie. By można ją było nasączyć środkiem do dezynfekcji, żeby ten środek nie wyciekał i miała odpowiednią szerokość, np. przy wjeździe do gospodarstwa -  na szerokość kół auta, czy ciągnika oraz bramy, by nie można było tego zabezpieczenia ominąć. Nie wymagamy od rolników wykonywania zagłębienia w posadzkach na maty dezynfekcyjne, ale stosowania się do podstawowych zasad dotyczących bioasekuracji. Tego musi przestrzegać każdy gospodarz!

Przeczytaj też: Wczesne przesiewy i siewy zbóż jarych wskazane [rady fachowca]

 

Zatem mamy większy problem z mentalnością niektórych osób, niż z barierą ekonomiczną. Rozmawiałam z rolnikiem, który stwierdził, że on się ASF-em nie przejmuje, bo ma kilka świń, a jego sąsiad, który ma dużą chlewnię „niech się od świata odgrodzi”. On wciąż wypuszcza świnie na podwórko oraz przydomowego sadu (do którego przylega niewielki las) i od wiosny znowu zamierza to robić. Płotu nie ma i prawdopodobnie mieć go nie będzie. 

To bardzo egoistyczne podejście do problemu! Walczymy z tym. Bo w przypadku stwierdzenia wirusa w jednym gospodarstwie, ucierpią także sąsiednie, które znajdą się na obszarze dotkniętym restrykcjami.  

 

Karzecie za celowe lekceważenie zasad bioasekuracji?

Oczywiście, że tak. Kontrolujemy gospodarstwa znajdujące się m.in. na terenie województw: podlaskiego, mazowieckiego, lubelskiego i warmińsko-mazurskiego (na tzw. terenach niebieskich - tak oznaczamy obszar zagrożony, czerwonych - objętych ograniczeniami i żółtych - ochronnych). Jeśli stwierdzimy, że rolnik nie stosował się do zasad bioasekuracji (np. był swobodny dostęp do gospodarstwa, mogły tam wchodzić dzikie zwierzęta), to nie dostanie odszkodowania za straty spowodowane przez ASF. Takie sankcje już stosowaliśmy. 

 

Afrykański pomór świń przywędrował do Polski wraz z chorymi dzikami, które przeszły na Podlasie z Białorusi. Na Wschodzie ASF nadal jest sporym problemem. Niedawno odżył pomysł, by przy wschodniej granicy Polski ustawić płot. Odgrodzimy się od problemu?

Ten pomysł ma zwolenników, ale i przeciwników. Niektórzy pukają się w czoło, inni mówią, że na grodzenie jest już za późno. Poza tym zasięgaliśmy na ten temat opinii u specjalistów i okazuje się, że dziki potrafią niejeden płot pokonać. Nie oznacza to, że będą przeskakiwać przez 2-metrową przeszkodę, ale takie ogrodzenie trzeba by wkopywać w ziemię. Zatem pomysł upadł.

 

Chorobę przenoszą między innymi dziki. W minionym roku wojsko przeszukiwało lasy w poszukiwaniu martwych zwierząt. Podobno u połowy z tych padłych dzików wykryto wirusa afrykańskiego pomoru świń. 

Mniej więcej u połowy padłych dzików stwierdzono występowanie wirusa ASF, ale w przypadku zwierząt odstrzelonych, wykryto go tylko w przypadku niespełna jednego procenta dzików.     

Ewa Lech: - Egoizm niektórych gospodarzy jest groźny dla innych!

Z tego wynika, że największym zagrożeniem są padłe zwierzęta. A pojawiały się już opinie, by wybić całą populację dzików, które są wektorem choroby.

Nie jest to realne. Badania naukowe pokazują, że im mniejsze zagęszczenie tych zwierząt, tym mniej jest ognisk choroby, ale nie można zlikwidować wszystkich dzików. Trzeba zadbać przede wszystkim o to, żeby jak najszybciej zbierać te padłe. Afrykański pomór świń występuje endemicznie, czyli mówiąc kolokwialnie „przymocowany” jest do jakiegoś terenu i trudno się go pozbyć. 

 

Podobno zdarzało się, że nie wszystkie przypadki były zgłaszane i czasami ci, którzy znaleźli padłego dzika woleli go zakopać, żeby uniknąć restrykcji dla gospodarstw. Czy za takie postępowanie grożą kary?

Za to akurat nie, ale staramy się, żeby jak największą liczbę padłych zwierząt jak najszybciej zutylizować. Dlatego pracownikom lasów wypłacamy po sto złotych za każdą sztukę znalezionego, padłego dzika. 

 

Czy każdy, kto znajdzie padłego dzika, otrzyma stówkę za zgłoszenie?

Nie, ponieważ chcemy uniknąć wycieczek do lasów w poszukiwaniu padłych zwierząt. To nie miałoby sensu. Taką zapłatę - dla każdego - wprowadziły kraje nadbałtyckie i Białoruś. Dziś już wiadomo, że to nie był dobry pomysł. 

 

Zatem leśnicy, myśliwi i czasami wojsko zbierają padłe dziki, a rolnicy przestrzegają zasad bioasekuracji. Właściciele dużych chlewni twierdzą, że naszym słabym punktem jest duża liczba małych gospodarstw.

Hiszpania przez około 35 lat próbowała pozbyć się wirusa afrykańskiego pomoru świń. Udało jej się to dopiero wówczas, gdy zlikwidowano produkcję trzody chlewnej w małych gospodarstwach. Pozostali tylko ci, którzy mieli średnią i dużą produkcję. Sami Hiszpanie podjęli taką decyzję. 

 

Czy to znaczy, że polscy właściciele małych stad świń też powinni zrezygnować z produkcji?

Jeśli uważają, że ze względów ekonomicznych nie stać ich na stosowanie się do zasad bioasekuracji, to lepiej by było, gdyby przestali utrzymywać świnie i skorzystali z rekompensaty. Oczywiście, nikogo nie możemy do tego zmusić, ale myślę, że warto by się nad tym zastanowili.

 

Jednak przybywa rolników, którzy twierdzą, że mogą sobie poradzić na rynku, jeśli będą się czymś wyróżniać, np. produkując wieprzowinę rodzimych ras, bo ona jest coraz bardziej poszukiwana przez przetwórców i restauratorów. Szkoda, gdyby się poddali ze względu na walkę z ASF-em.

Dlatego niech robią swoje, produkują wieprzowinę nawet w małych stadach. Nie chcemy iść w stronę przemysłowego tuczu. Broń Boże! Ale należy pamiętać, że ich obowiązują takie same zasady, jak innych właścicieli chlewni. I będziemy to egzekwować! Bo każdy musi zachowywać się odpowiedzialnie. 

 

O tej odpowiedzialności mówi się coraz  częściej także z powodu wystąpienia ptasiej grypy. Do redakcji dzwoni wielu właścicieli ferm drobiu przerażonych postawą sąsiadów, którzy mają po kilka kur albo kaczek i nie przejmują się ptasią grypą. Ci drudzy też dzwonią, bo wielu jest oburzonych, że Inspekcja Weterynaryjna każe im zamknąć drób. Niektórzy mówią wprost, że nie zrobią tego, bo kury przestaną znosić jajka. 

No właśnie, w tym przypadku też widać egoizm niektórych osób. Takim zachowaniem narażają na straty nie tylko siebie, ale i sąsiadów. Bo jeśli dojdzie do wykrycia wirusa w ich stadzie, to konsekwencje poniosą także ci, którzy mają duże fermy drobiu i stosowali się do zaleceń. Największy problem dotyczy mentalności niektórych osób. Dlatego apelujemy, by stosować się do nakazów inspekcji. Gdy okaże się, że drób chodzi na wolnym wybiegu, to będziemy karać. 800 złotych i więcej - tyle można zapłacić za niedostosowanie się do nakazu trzymania drobiu w zamknięciu. Zatem warto być odpowiedzialnym.

 

Po wprowadzeniu nakazu zamykania drobiu z powodu ptasiej grypy, czytelnik na forum internetowej Strefy AGRO zapytał, co się stanie z jajami z wolnego wybiegu? Czy producent jajek z cyfrą jeden na skorupce, może nadal tak je znakować, jeśli kury są „zaaresztowane” i nieba nie widzą?

Z  tym jest duży problem. Za jajka z jedynką (z wolnego wybiegu) klienci płacą więcej niż na przykład za jaja z trójką (z chowu klatkowego), więc kupujący nie mogą być wprowadzani w błąd. Unijne przepisy pozwalają znakować jaja jako wolnowybiegowe nawet jeśli kury nie były poza kurnikiem przez trzy miesiące. Jednak po upływie 12 tygodni trzymania kur w zamknięciu tracą prawo do zapisu - „jaja z wolnego wybiegu”. Holenderscy przedstawiciele Parlamentu Europejskiego zwrócili się do Komisji Europejskiej o zmianę tych przepisów. Domagają się wydłużenia tego okresu trzymania drobiu w kurniku z zachowaniem prawa do znakowania jaj jako wolnowybiegowe. 

 

Jednak dłuższe zamknięcie w kurniku też może mieć przykre konsekwencje dla drobiu, który dotąd korzystał z wolnego wybiegu.

Dlatego należy się zastanowić nad możliwością wypłaty unijnego odszkodowania za przerzedzenie populacji. Przecież ważny jest też dobrostan zwierząt. 

 

O dobrostanie zwierząt mówią także ekolodzy domagający się zakazu prowadzenia ferm zwierząt  futerkowych. Dojdzie do tego?

Ministerstwo  rolnictwa znowu ustawiono pod pręgierzem. Jesteśmy przeciwni wprowadzeniu norki amerykańskiej na listę gatunków obcych dla naszego środowiska. Norkę fermową uznano za zwierzę gospodarskie i zapisano to w ustawie o organizacji, hodowli i rozrodzie zwierząt i niech tak pozostanie. Nie zapominajmy, że Polska jest potentatem w tej branży. Fermy dają wiele miejsc pracy, zwierzęta w nich utrzymywane karmione są resztkami poubojowymi, które są przynajmniej zagospodarowane i nie trzeba ich utylizować, więc właściciele ubojni i przetwórni ponoszą niższe koszty. 

 

Ale wielkie fermy np. norek to uciążliwe sąsiedztwo.

W przypadku większych podmiotów te uciążliwości zapachowe rzeczywiście mogą występować, ale wymogi dotyczące funkcjonowania takich ferm reguluje prawo unijne. Trzeba jednak postawić przede wszystkim na dbałość o dobrostan zwierząt na fermach, poprawę tego stanu, a nie na wprowadzanie zakazów. Problem  zniknie, jeśli wszystkie przepisy dotyczące zakładania i funkcjonowania ferm będą prawidłowo stosowane, przestrzegane i egzekwowane.

 

Gdy w mediach pojawiły się spekulacje na temat przyszłości ferm zwierząt futerkowych, zaczęliśmy otrzymywać wiele listów, e-maili od osób, które stanęły w obronie tych ferm, bo tam są ich miejsca pracy. Często interweniowali mieszkańcy popegeerowskich miejscowości, w których nie ma wielu pracodawców. Z tymi ludźmi też trzeba się liczyć. 

 

Na zrozumienie ze strony resortu rolnictwa liczą także gospodarze zajmujący się produkcją roślinną. Zakaz stosowania neonikotynoidów chociażby w zaprawianiu nasion rzepaku ozimego, polscy rolnicy uważają za krzywdzący. Tym bardziej, że niektóre kraje UE zastosowały czasowe odstępstwo od tego unijnego zakazu. Czy jest szansa na uchylenie zakazu także w Polsce?

Znowu ministerstwo musi brać pod uwagę interesy nie tylko jednej grupy, np. producentów rzepaku, ale także pszczelarzy. Przecież po to wprowadzono ten zakaz, by nie szkodzić pszczołom. 

 

Jednak efekt jest taki, że rolnicy uprawiający rzepak, stosują znacznie więcej środków chemicznych w walce ze szkodnikami takimi  jak śmietka kapuściana. 

Rzeczywiście, rolnicy stosują o wiele więcej zabiegów, co podnosi koszty produkcji. W dodatku są to środki nalistne. 

 

Poza tym rolnicy skarżą się, że są to środki mniej skuteczne.

Rozumiem ich problemy. Staramy się im  pomóc. Mam nadzieję, że do maja tego roku zakończy się proces rejestracji innego, skutecznego  środka, który wypełni lukę po neoinikotynoidach.   

 

A jeśli po kilku, czy kilkunastu latach powstanie podejrzenie, że i ten środek szkodzi  pszczołom?

Tego wykluczyć nie można. Na razie trwa jego rejestracja. 

 

Coraz większy nacisk w Polsce kładzie się na ochronę środowiska i produkcję żywności jak najlepszej jakości. Konsumenci cieszą się, że będą mogli kupować więcej żywności wprost od gospodarzy, ale ci ostatni przyznają, iż liczyli na większe ułatwienia. Niektórzy twierdzą, że wymogi weterynaryjne są nadal wyśrubowane, nie rozumieją wszystkich zapisów dotyczących rolniczego handlu detalicznego. 

Niektórzy rolnicy korzystali już ze sprzedaży bezpośredniej, dla innych to są zupełnie nowe rzeczy, więc muszą się z przepisami zapoznać, oswoić. Zasady dotyczące rolniczego handlu detaliczne nie są trudne. Np. nie wymagamy od rolników, by stosowali kafelki w miejscu wytwarzania żywności, wystarczą zmywalne powierzchnie. Mam nadzieję, że za jakiś czas rolnicy  oswoją się z tym tematem i chętnie będą sprzedawać swoje  wyroby. Strach ma wielkie  oczy! 

____________________________________

EWA LECH Podsekretarzem stanu w ministerstwie rolnictwa jest od XI 2015 r. Była m.in. Głównym Lekarzem Weterynarii (2006-2008). W 2004 roku nadano jej tytuł doktora nauk weterynaryjnych (Wydział Weterynaryjny Akademii Rolniczej w Lublinie). Odpowiada za pracę Departamentu Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii oraz Departamentu Hodowli i Ochrony Roślin. Nadzoruje i kontroluje działalność m.in. Inspekcji Weterynaryjnej i  Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ewa Lech: - Egoizm niektórych gospodarzy jest groźny dla innych! - Gazeta Pomorska

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza