Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Gabinet doktora Caligari" z muzyką na żywo w kinie Rejs w Słupsku

Fot. Kamil Nagórek
Czwartkowy seans "Gabinetu doktora Caligari" z muzyką na żywo.
Czwartkowy seans "Gabinetu doktora Caligari" z muzyką na żywo. Fot. Kamil Nagórek
Czwartkowy seans w słupskim kinie Rejs to kolejny przykład, że kino jest nierozerwalnie splecione z muzyką. Nawet jeśli mamy do czynienia z kinem niemym.

W początkach kinematografii twórcy filmowi i właściciele kin szybko zrozumieli, że obraz bez dźwięku dużo traci. I chociaż w 1919 roku (rok powstania filmu "Gabinet doktora Caligari") epoka kina niemego nie chyliła się jeszcze ku końcowi, muzyka była nieodłącznym jego elementem.

Jeśli dźwięku i muzyki nie można było ze względów technicznych zawrzeć w obrazie, można było stworzyć swoistą ścieżkę dźwiękową dzięki muzyce na żywo. Tak zwany kaper tworzył oprawę muzyczną filmu. Wskazywał prostymi dźwiękami kiedy widownia ma się śmiać, płakać czy bać się.

Kino nieme przestało istnieć, tak samo zanikła funkcja tapera. Ale coraz częściej słyszymy o seansach klasyków kina niemego z muzyką na żywo. Tak też było w czwartek w słupskim kinie Rejs. Widzowie mieli okazję obejrzeć dzieło ekspresjonizmu niemieckiego, film Roberta Wiene'a "Gabinet doktora Caligari". Obrazowi towarzyszyła specjalnie skomponowana na tę okazję muzyka Marcina Dymitera.

Niepokojące dźwięki podkreślały mroczny klimat filmu. To opowieść młodego mężczyzny o tajemniczej serii zabójstw, która zbiegła się z wizytą dziwnego doktora Caligari w jego miasteczku. Organizował on na jarmarku przedstawienia z udziałem 23-letniego Cezara, który przesypia całe życie, jest lunatykiem, i gdy budzi się na te krótkie chwile, potrafi przewidzieć przyszłość. Tymczasem już pierwszej nocy ginie urzędnik miejski, a zaraz po nim przyjaciel naszego narratora, który zginął po dniu, w którym zadał pytanie Cezarowi o długość swego życia. Nasz narrator zaczyna prowadzić swoiste śledztwo, by złapać mordercę swego przyjaciela.

Puenta filmu niczym nie ustępuje dzisiejszym obrazom - kto nie zna filmu Wiene będzie równie zaskoczony jak po pierwszym seansie współczesnego horroru "Szósty zmysł".

Niezwykła sceneria, stworzona w studiu, tym bardziej robi wrażenie ciasnego planu. Niewymiarowe, krzywe budynki, dziwnego kształtu drzwi, to wszystko już może podsuwać widzowi rozwiązanie zagadki. Tylko jeden budynek z jednego ujęcia tworzy realistyczne wrażenie, jaki, nie będziemy zdradzać, by zachęcić do seansu przy nadarzającej się okazji.

Do tego wszystkiego muzyka Marcina Dymitera, który miesiąc czasu pracował nad kompozycją do "Gabinetu".

- Chciałem by ta muzyka podkreśliła dwoisty charakter filmu. Moja twórczość to raczej wynik przemyślanej pracy niż jednorazowego olśnienia - mówi Marcin Dymiter.

Na seansie pojawiło się wielu ludzi, w tym dużo młodzieży. Niezwykle było obserwować ich reakcje, możliwe, że pierwsze na tak głębokie dzieło kina niemego. Śmieszyła ich mimika i charakteryzacja aktorów, przecież w porównaniu do kina współczesnego, radykalnie ekspresyjna. Ale przez większość czasu cała widownia siedziała cicho, kontemplując niezwykłe dzieło, przy akompaniamencie muzyki Dymitera.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza