Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Kwiatkowski: Brak poszanowania artefaktów ludobójstwa musi budzić niepokój

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
„Pojawiały się sugestie, albo oficjalne stwierdzenia, że to obuwie nie ma większego znaczenia historycznego”
„Pojawiały się sugestie, albo oficjalne stwierdzenia, że to obuwie nie ma większego znaczenia historycznego” Tomasz Chudzyński
Rozmawiamy z Grzegorzem Kwiatkowskim - pisarzem, muzykiem zespołu Trupa Trupa, wykładowcą i aktywistą, który nagłośnił sprawę butów znajdujących się w okolicach Muzeum Stutthof w Sztutowie. Chodzi o niemal pół miliona par odebranych więźniom niemieckich obozów koncentracyjnych.

Niemal dekadę temu znalazłeś w lesie wokół Muzeum Stutthof wielką ilość obuwia. Nie kryłeś wtedy oburzenia, że buty, które są materialnym śladem zagłady więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych, zostały wyrzucone i zakopane w lesie. Mówiłeś, że znaczenie tych przedmiotów jest znacznie większe niż historyczny „destrukt”, że jest tu aspekt moralny.

W swojej książce „Pejzaże metropolii śmierci”, Otto Dov Kulka, wybitny, niestety nieżyjący już historyk, opisał swoją wizytę w Muzeum Stutthof, w latach 90. XX w. Był w lesie wokół muzeum i te buty widział. Spotkał się z ówczesną dyrekcją placówki, był rzeczywiście traktowany jako ekspert - profesjonalista. Dov Kulka wyraźnie wskazywał, że do KL Stutthof przywieziono buty z KL Auschwitz - odebrane głównie żydowskim więźniom. Dosłownie kilka dni temu w mediach Danuta Drywa z Muzeum Stutthof również przyznała, że ich część pochodzi z Auschwitz. Obuwie to miało być w warsztatach KL Stutthof naprawiane i przekazywane do III Rzeszy. Według oficjalnych wyliczeń komisji Armii Czerwonej, na terenie obozu Stutthof znaleziono stosy liczące łącznie ok. pół miliona par butów. To obuwie zostało następnie - w latach 60. - w większości po prostu zepchnięte do lasu i zakopane. Ja miałem wrażenie, że w 2015 roku, kiedy odkryliśmy z Rafałem Wojczalem to obuwie w lesie obok płotu Muzeum Stutthof, ta sprawa nie była tak jednoznacznie, w sposób historyczny kategoryzowana. Pojawiały się sugestie, albo oficjalne stwierdzenia, że to obuwie nie ma większego znaczenia historycznego, i że zostało ono pozostawione przez niemiecką ludność cywilną uciekającą z Prus Wschodnich przed Armią Czerwoną. Teraz zwróćmy natomiast uwagę, w jaki sposób wyeksponowane są stosy butów więźniów w Muzeum Auschwitz, jak są zadbane. To widok poruszający. Znaczna większość ludzi odwiedzających to miejsce zapamiętuje właśnie stosy obuwia. W Muzeum Stutthof buty są również częścią ekspozycji. Ale jest to niewielki fragment półmilionowego stosu, który odnaleziono po II wojnie światowej na terenie obozu. Co ciekawe, nie jest on opisany, brakuje noty dla zwiedzających. Moim zdaniem taki brak noty mówi nam o czymś. Na przykład o lęku przed tym, aby zidentyfikować i nazwać właścicieli tego obuwia, a byli to m.in. Żydzi, którzy swoją drogą stanowili niemal połowę ofiar obozu Stutthof. Natomiast w powszechnej, krajowej narracji Stutthof to przede wszystkim miejsce kaźni polskiej inteligencji, urzędników, księży i nauczycieli.

Ktoś kiedyś te buty nosił i tylko one po nim zostały. Właśnie z twoich rozmów z dziennikarzami, jeszcze w 2015 r., wynika pewien ładunek emocjonalny. Buty są swego rodzaju materialnym świadkiem tego zła, które wydarzyło się w czasie II wojny światowej w niemieckich obozach zagłady. Wspominałeś np. o bucikach dziecięcych czy damskich pantoflach. To poruszające, trudno obok takiego widoku przejść obojętnie.

Dziecięcy bucik znalazłem kilka dni temu, w lesie nieopodal Muzeum Stutthof, gdy pokazywałem to miejsce Kate Connolly, dziennikarce brytyjskiego „Guardiana”. Był skórzany, czerwony - kolor był całkiem dobrze zachowany. Myślę, że ślady po życiu ludzi zamordowanych w obozach - czy to buty, ubrania, albo jakiekolwiek inne przedmioty, nawet gdyby były w wielkim stadium rozpadu, powinny wciąż zostać potraktowane z należytym szacunkiem. Podstawą jest sfera moralna, o którą pytasz - owe buty ktoś nosił, a jego życie w brutalny sposób zostało zniszczone. Rzecz kolejna - Holocaust był jednym z największych ludobójstw w historii świata. Muzeum Stutthof ma w zasięgu ręki, pod swoim płotem, artefakty, które go dokumentują. Poruszamy się w przestrzeni pamięci. „Wychodzące” z ziemi buty to jest wartość, ślad tragicznej historii. Te tragiczne obiekty powinny zostać z ziemi wydobyte, opisane, odpowiednio wyeksponowane. Takie działania pozwoliłyby Muzeum Stutthof stać się lepszą instytucją. Zatem znalezisko, o którym mówimy, jest moim zdaniem wielką edukacyjną szansą, a nie problemem, jeśli rzecz jasna ktoś nie traktuje tego jak śmieci. Dodam tylko, że w 2015 roku pracownicy muzeum poza oficjalnymi komentarzami do mediów, mówili dość jasno o pochodzeniu tych butów, mówili, że większość z nich jest z Auschwitz. To była tajemnica poliszynela. Jestem również pewny, że gdyby te buty należały do mieszkańców Kresów, Powstańców Warszawskich albo Żołnierzy Wyklętych, już 10 lat temu, na samym początku, sprawa byłaby rozwiązana, buty zebrane, zakonserwowane, wyeksponowane, a w miejscu znaleziska postawiono by pomnik. To nie jest ironia. Naprawdę tak sądzę. Ewidentnie coś nie gra i z postępowaniem muzeum, i z tak zwaną polityką historyczną, jeśli mamy 2024 rok, a na tablicy w Jedwabnem czytamy o zamordowanych Żydach, ale nie wiemy, kto to zrobił. Dla mnie to jakiś smutny absurd. Aczkolwiek jest we mnie nadzieja. Dosłownie przed chwilą dyrektorem Departamentu Dziedzictwa Kulturowego, który odpowiada m.in. za muzea oraz politykę i instytucje pamięci, został wybitny naukowiec i intelektualista Piotr Rypson. Zatem trzymam kciuki za odnowę przestrzeni pamięci w Polsce.

W 2015 roku, po odkryciu butów, postulowałeś objęcie nadzorem muzealników, przeprowadzenie prac archeologicznych na terenie całego byłego obozu koncentracyjnego Stutthof. Przypomnijmy, że obecne Muzeum Stutthof powstało dopiero 17 lat po wojnie, na niewielkim fragmencie dawnego niemieckiego obozu. Przez niemal dwie dekady teren ten był poddawany grabieży, niszczeniu. Muzealnicy tłumaczyli, że nie mieli w tym czasie żadnej kontroli nad tym, co się tam działo. Stąd zaszłości, np. z pracami archeologicznymi.

Być może się mylę, czegoś nie wiem, ale odnoszę wrażenie, że przez lata buty te były traktowane jako odpadki, śmieci, a nie świadectwa zagłady. Nie wiem dlaczego, czy to kwestia pewnych niedopatrzeń, lenistwa, niedbałości, czy może tego, że buty te należały przeważnie do żydowskich ofiar? Cała sfera moralna związana z tym, że buty z lasu w Sztutowie miały właścicieli, którzy zostali brutalnie zamordowani, po prostu była mało istotna, gdzieś umykała. Na przykład dlatego, że to obuwie jest mocno zniszczone i w głębokim rozpadzie. To mnie rzeczywiście martwiło i nadal martwi, zwłaszcza w obliczu tego, że toczy się wojna na Ukrainie, w Izraelu i Palestynie. Wojny nadal są, ludzie wciąż się mordują. I dzieje się tak głównie dlatego, że ludzie są napędzani do tych wojen przez skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne siły. Moim zdaniem jakikolwiek brak poszanowania artefaktów ludobójstwa musi budzić niepokój, ponieważ dość jasno widać, że niewiele nauczyliśmy się z przeszłości i „Koniec historii”, o którym pisał Francis Fukuyama, zdecydowanie nie nastąpił. Myślę, że wydobycie i odpowiednie, nie anonimowe jak teraz, wyeksponowanie tysięcy butów osób zamordowanych może prowadzić do moralnego wybudzenia i taka sytuacja działa jak jedno wielkie wezwanie pod tytułem: „nigdy więcej wojny”. Dodam również że hipotezy o tym, że część obuwia pochodzi od Niemców uciekających przed Czerwoną Armią - a i takie się pojawiały - stawia w nieprofesjonalnym świetle samo muzeum, ponieważ w takim razie to muzeum eksponuje małą, ale wciąż pewną ilość tego obuwia na swojej wystawie stałej. Przy takiej hipotezie wprowadzałoby tym samym odwiedzających w błąd, działając raczej jak muzeum wypędzonych, a nie muzeum obozu koncentracyjnego skupiającego się głównie na ofiarach.

Sygnalizowałeś jednak niedawno, że sprawa będzie miała swój pozytywny finał. Muzeum Stutthof, Lasy Państwowe oraz inne instytucje, które są właścicielami terenów poobozowych, deklarują poszukiwania artefaktów m.in. po więźniach, dbałość o nie i ustawienie specjalnych tablic informujących, jak postępować w przypadku znalezienia butów i ich resztek. Zresztą, prace ziemne, wydobycie więźniarskiego obuwia, odbyły się już w 2016 r. Znaleziska mają być częścią nowej wystawy Muzeum Stutthof...

Bardzo się ucieszyłem, gdy kilkanaście dni temu Muzeum Stutthof poinformowało opinię publiczną, że obuwie z terenu posprząta, znaleziska zabezpieczy, wyeksponuje, że w lesie staną tablice. Żeby było jasne: taka deklaracja nastąpiła po tym, jak kilka tygodni temu znalazłem kolejne setki butów walających się po lesie, opublikowałem informacje o tym znalezisku w social mediach i sprawą zainteresował się TVN, który zaczął badać temat i naciskał na muzeum. To właśnie reporter tej stacji wydobył od muzeum te deklaracje. One nie były samoistne. To się znowu wydarzyło po alercie. W każdym razie, rzeczywiście byłem uradowany, choć od roku 2015 minęło niemal 10 lat. Bo powiedzmy otwarcie, buty po więźniach, leżące pod ziemią, gnijące w lesie… to nie brzmi dobrze. W minionych latach po kolejnych alertach z mojej strony zawsze ruszały jakieś prowizoryczne prace, ale były one właśnie prowizoryczne i do dzisiaj wydobyto niewielką część, większość nadal jest pod ziemią. Połać terenu, bardzo duża, niedaleko obecnego muzeum, gdzie stosy obuwia zostały zakopane po wojnie, nadal jest „miękka”, czuć, że to obuwie tam jest, pod płytką warstwą ziemi. Podobne doświadczenia opisywali harcerze, którzy uczestniczyli w przygotowaniach do odsłonięcia pomnika Walki i Męczeństwa w muzeum, pod koniec lat 60. XX w. Z relacji Jerzego Hlouska możemy się dowiedzieć, że w czasie próby rozbicia namiotu nie można było umieścić w ziemi śledzi mocujących linki. Okazało się, że obozowisko miało stanąć na niewielkim wzniesieniu, które było po prostu kopcem przysypanych ziemią butów. Cóż, czekamy na spełnienie deklaracji przedstawicieli muzeum. Obecnie buty nadal są w ziemi, ale trzeba wierzyć, że prace wkrótce się rozpoczną. Przy okazji zwróciłbym też uwagę na nieopowiedzianą do końca historię kobiet żydowskich w Stutthofie, ich gehenny. Jak na razie, w muzeum jest bardzo mała ekspozycja na ten temat. Tu też jest jeszcze wiele do zrobienia. Dodam tylko, że większość informacji na wystawie stałej w tym muzeum nie ma nawet tłumaczenia na język angielski. A to miejsce odwiedza dziesiątki tysięcy turystów rocznie. Mam też przy tej okazji pewną refleksję o stawaniu się lepszym, o czym mówiłem już wcześniej. Prezydent Dulkiewicz i miasto Gdańsk upamiętnili Żydowskie Getto, pokazali, że pamiętają o przeszłości. Wiem, że ten krok z upamiętnieniem getta to ze strony Miasta Gdańska dopiero początek i wkrótce będą kolejne kroki w tej sprawie. Uważam, że to świetny przykład właściwego postępowania. Dosłownie przed chwilą Gdańsk znalazł się na czwartym miejscu w rankingu najlepszych miast w Europie. Ten ranking zobowiązuje. Na tak wysokie miejsce mają wpływ różne dziedziny, nie tylko sfera inwestycyjna, ale też cały klimat wokół danego miasta, w tym dbałość o ślady skomplikowanej przeszłości. Mam nadzieję, że muzeum w Sztutowie weźmie przykład z prężnych działań miasta Gdańska.

Kwestię Holocaustu, eksterminacji ludzi w obozach koncentracyjnych poruszasz w swojej twórczości. Miałeś bliskich krewnych, przedstawicieli swojej rodziny, którzy przetrwali obóz Stutthof… Zajmujesz się tym m.in. w swojej twórczości.

Więźniem KL Stutthof był mój dziadek, który przez to po wojnie był złamanym i załamanym człowiekiem. W obozie była też jego siostra Marta, w najgorszym okresie działalności tego miejsca, w roku 1944 r., kiedy Stutthof był już zamieniony w obóz zagłady, włączony w realizację nazistowskiego planu zagłady Żydów. Mój dziadek po wojnie był w stanie jako tako funkcjonować, natomiast jego siostrę obóz całkowicie zniszczył psychicznie. Ja tą kwestią interesuję się też z uwagi na historię rodziny mojej żony - żydowskiej rodziny, która ukrywała się w czasie II wojny światowej pod Rzeszowem, w lesie. Oni do dziś niechętnie mierzą się z tym tematem i jest to w pełni zrozumiałe w kraju, w którym Narodowy Bank Polski w minionym roku wybił Kurasiowi, którego oddział już po wojnie mordował Żydów ocalałych z Holocaustu, specjalną okolicznościową monetę. Albo w kraju, w którym Grzegorz Braun jest nadal posłem.

Z tematyką zagłady, obozów koncentracyjnych pojawiasz się m.in. na zagranicznych uczelniach. Czy ta historia sprzed wielu lat, dla młodych ludzi stająca się coraz bardziej abstrakcyjna, nadal porusza na Zachodzie?

Za granicą pojawiam się w muzycznej odsłonie swojej działalności, z grupą Trupa Trupa. Drugą formułą, już indywidualną, jest moje pisarstwo. Książki ukazują się w Polsce, ale też we Francji, Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Słowenii i Grecji. Tematem zbiorczym tych książek jest przemoc i cierpienie. Ja nie jestem ekspertem w kwestiach archeologicznych, muzealniczych. Jestem artystą i w takiej roli współpracuję z uczelniami, chyba najściślej z uniwersytetem oksfordzkim. Uczestnikom spotkań mówię o wartościach uniwersalnych wynikających z historii przemocy i cierpienia - tego, co człowiek potrafi zrobić drugiemu człowiekowi. Na wykładach mówię o sztuce, która próbuje walczyć z nienawiścią, przemocą. Przy okazji staram się być też ambasadorem Gdańska, i przypominać o tym, że jest to miasto, w którym wybuchła II wojna światowa, ale też narodził się wspaniały ruch Solidarności, który zburzył komunizm w Europie. Mówię o ciemnych, mrocznych stronach, ale staram się, by generalnie były to rozmowy o nadziei, o tym, że historia powinna nam służyć do zmiany rzeczywistości na lepsze. Nie interesuje mnie jedynie martyrologia. Z przeszłości można wyciągać dobre wnioski. Na kanwie tragicznej historii, poprzez odrobienie pewnej lekcji, jesteśmy w stanie zbudować lepszą przyszłość. Głęboko w to wierzę. W kwietniu czeka mnie seria wykładów w Nowym Jorku, na Columbii, w Jewish Theological Seminary i na Yale. Świat coraz bardziej zmierza w stronę nacjonalizmu, wojen i nienawiści. I nagle Polska idzie w innym kierunku. Nie ukrywam, że jestem pełen nadziei po październikowych wyborach. Decyzja, by iść w kierunku wartości demokratycznych i w kierunku Unii Europejskiej, jest po prostu bezcenna. Myślę, że to właśnie teraz stać nas na różne pozytywne ruchy i gesty, również w kwestii pamięci. Myślę, że teraz pora, by działać i dawać tym działaniem przykład. Mamy w Gdańsku piękną tradycję ruchu Solidarność, który promieniował na cały świat. Promieniował pozytywnymi wartościami. Warto wpisać się w te tradycje promieniowania dobrem i nielękania się mierzenia z naszą tragiczną stroną historii. Przez to pokazujemy tylko naszą dojrzałość i siłę, a nie słabość. Słabością jest zamiatanie rzeczy pod dywan i nienawiść do obcych. Tak właśnie funkcjonują władze Rosji. A my mamy teraz szansę zrobić woltę i stać się antytezą.

Buty znalezione w sztutowskim lesie

O sprawie butów znalezionych w lesie, w okolicach Muzeum Stutthof, zrobiło się głośno w roku 2015. To w tamtym czasie natrafił na nie Grzegorz Kwiatkowski, gdański poeta, wnuk byłego więźnia KL Stutthof. Zaznaczmy, Muzeum Stutthof powstało 17 lat po wojnie, na niewielkim fragmencie niemieckiego obozu. Od 1945 do 1962 r. większość poobozowej infrastruktury została rozebrana, wywieziona, zniszczona lub rozkradziona. Dziś dużą część dawnego KL Stutthof porasta las. To właśnie w lesie, poza terenem muzeum, Grzegorz Kwiatkowski natrafił na pozostałości butów. Bardzo prawdopodobne, że tuż po wojnie wielkie stosy butów zalegające na hałdach na terenie obozu, zostały zakopane. Tylko część stosu przeznaczono na potrzeby muzealnej ekspozycji. W 2015 r., przed podjęciem butów, sprawę należało rozstrzygnąć pod względem formalnym, m.in. uzyskać zgodę właściciela gruntów. Ostatecznie poszukiwania zorganizowały wspólnie Muzeum Stutthof i Fundacja Bowke. Zebrano ok. 400 kg butów i ich destruktów, które mają stać się częścią nowej wystawy stałej w muzeum. Resztki obuwia wciąż jednak są znajdowane na obszarach wokół muzeum.

CZYTAJ TEŻ: W Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku otworzono kolejną wystawę z cyklu "Wejście w historię", poświęconą Michałowi Cegielskiemu
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Grzegorz Kwiatkowski: Brak poszanowania artefaktów ludobójstwa musi budzić niepokój - Dziennik Bałtycki

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza