Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia peregrynacji przez pół świata polskiego złota

Witold Głowacki
Witold Głowacki
źródło: NBP
NBP oficjalnie przyznał, że zakończył relokację z Anglii do Polski 100 ton złota, które stanowi część oficjalnych aktywów rezerwowych. NBP wyemituje w grudniu złotą monetę kolekcjonerską w kształcie sztabki na pamiątkę tej operacji.

Polskie rezerwy złota - właśnie powiększone przez NBP - do niedawna leżały sobie spokojnie w brytyjskich skarbcach. Ale wojenna historia polskiego złota to materiał na świetny film sensacyjny.

Jeszcze do niedawna gdybyśmy chcieli szukać polskiego złota gdzieś po piwnicach Narodowego Banku Polskiego, to go tam nie znaleźlibyśmy. Zdecydowana większość naszych rezerw przez całe lata znajdowała się ponad 1500 kilometrów od Warszawy, w skarbcach Banku Anglii. NBP od lata tłumaczył, że właśnie tam są odpowiednie warunki do przechowywania takiej ilości kruszcu. Chodziło również o najdalej idącą ostrożność opartą na analizie najczarniejszych scenariuszy. Wielka Brytania jest wyspą oddaloną od potencjalnych zagrożeń geopolitycznych. Ma stabilną i silną gospodarkę. Do tego jest jednym z najważniejszych i najbardziej jednoznacznie zdeklarowanych członków NATO, wśród tych europejskich dysponuje zaś najsilniejszą armią.

Złoto to zaś bardzo szczególna część polskich rezerw. Stanowi tylko ok. 4 proc. ich całości, za to ma najbardziej fizyczny charakter - i jest wyjątkowo pewną „walutą” na najcięższe możliwe czasy. W warunkach globalnego konfliktu czy kryzysu - gigantycznej klęski żywiołowej, światowego załamania gospodarczego i tak dalej - o katastrofalnym charakterze, to właśnie złoto zachowa swą siłę nabywczą - a najprawdopodobniej znacznie ją zwiększy. I to ono będzie jedną z tych ostatecznych gwarancji stabilności i wypłacalności danego banku centralnego.

Polska już to przerabiała - podczas II wojny światowej. Filmowa, sensacyjna w każdym calu, wojenna historia złotych rezerw Banku Polskiego jest na to najlepszym dowodem. Warto przy okazji zauważyć, że na sam jej koniec akurat Bank Anglii (z którego skarbcowych usług dziś korzystamy) średnio się popisał, bo na polecenie rządu Wielkiej Brytanii przejął 11 ton polskiego złota na pokrycie wojennych brytyjskich wydatków na polskie potrzeby cywilne. Zwrotu wydatków wojskowych na szczęście nikt nie próbował egzekwować.

CZYTAJ TAKŻE: NBP sprowadził 100 ton złota z Anglii [ZDJĘCIA]

W 1939 roku Bank Polski, czyli bank państwowy II RP, miał w swych rezerwach ok. 80 ton złota. Trzeba przyznać, że bankowcy byli jednymi z pierwszych, którzy w Polsce przeczuwali, co się święci. Już w czerwcu i lipcu 1939 roku część zmagazynowanego złota przewieziono do oddziałów BP w Siedlcach, Brześciu nad Bugiem, Lublinie i Zamościu. W twierdzy brzeskiej przygotowano zaś specjalny wzmocniony skarbiec na wypadek potrzeby złożenia tam całości zapasów. Dlaczego tam? Bo liczono się wyłącznie z zagrożeniem z Zachodu, położona ok. 200 km na wschód od Warszawy wciąż funkcjonująca twierdza w Brześciu wydawać się mogła wyjątkowo bezpiecznym miejscem. Na szczęście złoto nigdy tam nie trafiło. Niemcy zdobyli twierdzę 17 września, a następnie na mocy Paktu Ribbentrop--Mołotow przekazali ją Sowietom.

Decyzja o całkowitej ewakuacji złota ze skarbców w stolicy zapadła 4 września. Niemcy posuwali się szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał, pamiętajmy, że już 4 dni później byli na przedpolach Warszawy. W tej sytuacji złoto zostało wysłane natychmiast na wschód. Początkowo do Lublina. Już 8 września trzeba było jednak zabrać je dalej - do Łucka. 80 ton złota transportowano improwizowanym konwojem złożonym z 30-40 pojazdów. Były wśród nich warszawskie autobusy miejskie, parę wojskowych ciężarówek i auta osobowe.

Kiedy złoto dopiero dojeżdżało do Łucka, właśnie zapadała kolejna decyzja. Sytuacja na froncie stała się katastrofalna - tym razem rozkaz był jednoznaczny. Złoto musi zostać ewakuowane do banków krajów sojuszniczych. Najpierw drogą lądową do Rumunii, stamtąd morzem do Francji. Tylko 3,8 ton złota o wartości 22 milionów ówczesnych złotych miało zostać do dyspozycji rządu w Dubnie. Tak też się stało - ale o tym, jakie były losy zostawionego w Dubnie krusz-cu, historia milczy. Położone na Wołyniu Dubno zajęli po 17 września Sowieci, ale nie wiemy nawet, czy skarb został zrabowany przez radzieckie państwo, czy jakichś przedsiębiorczych komisarzy, nie mówiąc o miejscowych i krajowych tropach.

Reszta złota ruszyła w kierunku stacji kolejowej w Śnia-tyniu, w pobliżu granicy z Rumunią. Tam, w nocy z 13 na 14 września, po krótkich negocjacjach ze stroną rumuńską i aliantami sformowano prawdziwy złoty pociąg. Składał się z 8 wagonów - każdy z nich został pozamykany na kłódki i potrójnie oplombowany. Złoty pociąg przekroczył granicę i ruszył do najważniejszego rumuńskiego portu - Constancy.

Miały tam czekać brytyjskie okręty. Ale zamiast nich w Constancy był tylko niewielki, stary amerykański tankowiec „Eocene” pod banderą należącego do Wielkiej Brytanii Hong-kongu. Rumuni dali znać, że w sprawie polskiego złota są pod presją Niemców, którzy mieli całkiem niezłe informacje, o tym, co się dzieje. Nie dało się dłużej czekać. Przy pomocy brytyjskiego konsula, który powołał się na fakt, że statek pływa pod banderą brytyjskiego terytorium zależnego kapitan „Eocene” został zmuszony do załadowania bezcennego, ale przecież też bardzo niebezpiecznego transportu. Na widok ładunku zdezerterowała prawie cała załoga, przerażona, że statek z tonami złota na pokładzie zostanie zaatakowany. Trzeba było za ciężkie pieniądze werbować przypadkowych śmiałków w porcie. Udało się jednak. Tankowiec „Eocene” wypłynął jeszcze tego samego dnia, w którym złoty pociąg dotarł do Constancy, czyli 15 września. Następnego dnia był już w Turcji.

Do tego momentu cała podróż polskiego złota odbywała się dosłownie z dnia na dzień - dotyczyło to zarówno wytyczania trasy transportu, jak i negocjacji z Rumunami, a następnie Turkami. Zmieniające się warunki wojenne i dyplomatyczne oraz rozkazy - to wszystko czyniło transport tego bezcennego ładunku niezwykle ryzykownym przedsięwzięciem, które naprawdę nie musiało się udać. Na koniec jednak i Turcja pozwoliła na wyładunek w Stambule - i dalszy transport. Polskie złoto zostało stamtąd przewiezione koleją, pod ochroną tureckiej armii, do znajdującej się pod władzą Francji Syrii. Potem był jeszcze transport morski do Tulonu, czyli najważniejszej bazy francuskiej marynarki wojennej. Tam, w silnie strzeżonym arsenale, ostatecznie złożono 80 ton polskiego złota.

Do ataku Niemiec na Francję złoto pozostawało względnie bezpieczne. Polski rząd nie naruszył rezerw - mimo że alianci naciskali, by część złota sprzedać i sfinansować w ten sposób uzbrojenie dla polskiej armii na Zachodzie. Wszystko zmieniło się 5 czerwca 1940 roku, gdy III Rzesza po opanowaniu Belgii, Holandii i Luksemburga, uderzyła na Francję.

Francuska armia szybko znalazła się w odwrocie, posypały się decyzje o ewakuacji władz i strategicznych zasobów. Francuzi ewakuowali również polskie złoto. Najpierw do Anguolemes, a następnie - wbrew oczekiwaniom Polaków, którzy domagali się, by nasze złoto trafiło do Stanów Zjednoczonych - do Dakaru. Stamtąd transport ze złotem ruszył już lądem jeszcze dalej - na pustynię - do fortu Kayes położonego w środku Sahary Zachodniej. Ledwie złoto tam dotarło, przyszedł 22 czerwca - Francja skapitulowała.

Po klęsce Francji polskie złoto znalazło się pod jurysdykcją kolaboracyjnego, zależnego od III Rzeszy reżimu Vichy. W zasadzie - wroga, a w każdym razie potencjalnego wroga, tak zresztą traktowali Vichy wszyscy alianci.

Tymczasem polskie złoto tkwi w pustynnym forcie głęboko na terytorium kontrolowanej przez rząd Vichy Sahary Zachodniej. Francuzi nie chcą go wydać, samo rozpoczęcie rozmów warunkują uznaniem przez Polskę rządu Vichy. Pat albo i gorzej, bo przecież de facto sytuacja jest tylko niewiele lepsza, niż gdyby polskie złoto znalazło się w Berlinie.

Dzieją się jednak rzeczy zupełnie niezwykłe. Zupełnie, jakby nie było wojny i jakby świat nie stanął na głowie, sprawa trafia do sądu arbitrażowego. Polska wynajmuje renomowaną nowojorską kancelarię - a ta kieruje pozew do sądu. Błyskawicznie następuje tzw zabezpieczenie powództwa i sąd nakłada „areszt” na polskie złoto. O dziwo, ta decyzja sądu zostaje w pełni uszanowana przez Francuzów z Vichy, choć dalej proces utyka i w zasadzie staje w miejscu, choćby dlatego, że reprezentanci Vichy nie bardzo mają jak w warunkach wojennych stawiać się w Stanach Zjednoczonych na kolejne rozprawy. Niemniej - złoto jest względnie bezpieczne ze względu na nakaz zabezpieczenia roszczeń.

Nie zmienia to faktu, że złoto pozostaje na Saharze jeszcze przez całe lata, a początkowo dostęp do niego blokują choćby pozycje bojowe niemieckiego Afrika Korps. Sytuację zmienia dopiero jesień 1942 roku, czyli operacja „Torch” - lądowanie aliantów w Afryce Zachodniej. Na początku 1943 roku w Algierze pojawia się wysłannik NBP. Rokowania z Francuzami trwają aż do grudnia - dopiero wtedy zostaje podpisane odpowiednie porozumienie o zwrocie złota. Fizyczne przejęcie złota następuje natomiast dopiero w marcu 1944 roku - w Algierze. Osobnym problemem pozostaje jego transport w bezpieczne miejsca. Polski rząd zadecydował, ze złoto zostanie podzielone na trzy części. Dwie większe - o wartości ok. 150 milionów ówczesnych złotych każda miały trafić do Banku Anglii i do skarbca Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych. Trzecia, mniejsza, o wartości ok. 40 mln złotych miała zostać przewieziona do Kanady. Tymczasem na Atlantyku wciąż grasowały niemieckie U-Booty, zatem opracowanie bezpiecznej trasy konwoju i zebranie odpowiedniej eskorty też trochę trwało. Transport do Stanów Zjednoczonych ruszył najszybciej - bo z Dakaru wiódł tam prosty i relatywnie bezpieczny szlak morski. Ale złoto przeznaczone do złożenia w Wielkiej Brytanii i w Kanadzie trzeba było transportować do Londynu małymi partiami - na pokładach niszczycieli. Trwało do końca sierpnia 1944 roku. Już z Wielkiej Brytanii wysłano ostatecznie transporty do Kanady - ostatnie dotarły na miejsce w październiku, chwilę po kapitulacji powstania warszawskiego.

Do końca wojny polskie złoto nie było już zagrożone. Ale po jej zakończeniu pojawił się poważny problem - do kogo właściwie należy. Choć alianci uznali władze w kraju, a nie te emigracyjne, komunistom wcale nie było łatwo przejąć zapasy złota. Musieli zachować istnienie Banku Polskiego - jako formalnego właściciela złota, mimo że już w 1945 roku powołali do życia nowy bank państwowy - NBP. Ostatecznie dostali prawa do całości uratowanego przed wojną złota - z wyjątkiem 11 ton zatrzymanych przez Wielką Brytanię. Władze Polski Ludowej błyskawicznie zaczęły z tych praw korzystać. Od 1946 roku władze zaczęły sprzedawać część zasobów złota na potrzeby odbudowy kraju, pod zastaw kruszcu z rezerw zaciągano też pożyczki. Za przejmowane złoto NBP „płacił” Bankowi Polskiemu specjalnymi biletami skarbowymi teoretycznie denomino-wanymi w dolarach amerykańskich i to po przedwojennym kursie. W praktyce były to papiery, które wyemitowano wyłącznie w tym celu - bez żadnych zamiarów ich realizacji czy wykupu.

Ostatecznie sprawę przypieczętowała tzw. wymiana pieniędzy z 1952 roku. W jej ramach należności NBP wobec Banku Polskiego „wymieniono” po kursie 100:3. Przed wymianą wynosiły one prawie 400 mln zł, po wymianie ledwie 11. W tym momencie Bank Polski można było postawić w stan likwidacji - i tak się stało.

Bankowcom II RP udało się uratować złoto przed Niemcami i Sowietami i przechować niemal nienaruszone rezerwy do końca wojny. Po wojnie komuniści potrzebowali ledwie kilku lat, by w całości użyć ich do budowy nowego porządku w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Historia peregrynacji przez pół świata polskiego złota - Portal i.pl

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza