Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Pomorza. Dla nich najważniejsza w życiu była zwykła przyjaźń. Nawet za cenę śmierci

Marek Rudnicki
Marek Rudnicki
Jedna z kamienic na terenie byłego getta, w którym mieszkał Romek
Jedna z kamienic na terenie byłego getta, w którym mieszkał Romek Fot. Przemysław Łukaszewicz
Obaj byli Polakami, choć w żyłach Maurycego Liebesa płynęła krew żydowska, a Vitalisa Łukaszewicza, litewska. Podczas drugiej wojny światowej Vitalis ukrywał w swoim domu syna Maurycego – Romana.

Przemek Łukasiewicz odnalazł po latach kuferek swojego dziadka. W Książnicy Pomorskiej w Szczecinie nieżyjącemu już małżeństwu Łucji (zmarła w 1959 r.) i Vitalisowi (zmarł w 1979 r.) Łukaszewiczom kapituła instytutu pamięci Yad Vashem przyznałą medal wraz z tytułem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. W imieniu dziadków odebrał go wnuk Przemysław Łukaszewicz.

Historia odżywa na nowo
Nie wiadomo, gdzie poznali się Litwin Vitalis Łukaszewicz i Żyd Maurycy Liebes. Panu Przemkowi udało się wiele z ich przeszłości zrekonstruować. Za pomocą zawartości znalezionego kuferka i kontaktu z synem Maurycego, Romana Liebesa.
Ich przyjaźń zawiązała się podczas trwania wojny polsko-bolszewickiej, w której obaj wzięli udział. Wynieśli z niej szlify oficerskie. Później razem rozpoczęli studia na wydziale budownictwa Politechniki Lwowskiej. Zdobyli tytuły inżynierów, założyli rodziny i razem też pracowali w firmie budowlanej inżyniera Koguta.

Po wkroczeniu bolszewików do Lwowa w październiku 1939 r. Maurycy Liebes nie tryskał radością na widok krasnoarmiejców, choć część Żydów, głównie biedoty z przedmieść, witała ich entuzjastycznie. Trzymał się od nich z daleka, podobnie jak Vitalis Łukaszewicz.

Byli porucznikami wojska polskiego, walczyli z bolszewikami, byli więc dla NKWD wrogami numer jeden. Wkroczenie Niemców do Lwowa w lipcu 1941 r. też ich nie zachwyciło. Jeden wróg zastąpił drugiego.

Dokumenty i strzępy przeszłości
Vitalisowi Łukaszewiczowi wojna skomplikowała życie. Podobnie jak jego żydowskiemu przyjacielowi, choć inaczej.
Przed wojną Łukaszewicz poślubił Niemkę, Hannę, i z tego związku urodził się syn Gutek. Nikt w rodzinie nie wie, z jakiego powodu w 1939 r. rozwiedli się, choć kochali.

– Mogę tylko domniemywać, jaka była przyczyna – mówi jego wnuk, Przemysław Łukaszewicz. – Wiem, że jeszcze w latach sześćdziesiątych dziadek utrzymywał bliskie kontakty ze swoim synem, który mieszkał w Niemczech.

Vitalis Łukaszewicz był barwną postacią, choć – jak wspomina pan Przemysław – nigdy przeszłością nie chwalił się.

– Zbierałem mozolnie fragmenty informacji o nim składając je w jedną, do końca niepełną całość – mówi.

– Trochę pomogły dokumenty z kuferka dziadka, które odnalazłem po latach na strychu domu rodzinnego. A także informacje, które przekazał mi Roman Liebes, syn Maurycego, przyjaciela ojca, który zawdzięczał życie odwadze dziadka i jego drugiej żony, Łucji.

Dziadek Łukasiewicz był przystojny, wesoły, nie miał kłopotów z dziewczynami. Świadczą o tym liczne fotografie młodych kobiet z ciepłymi wyznaniami na awersie. Zajmował się też naukami ezoterycznymi, w tym różdżkarstwem.

Lwów, podwójna okupacja
Łukaszewicz czynnie działał w Armii Krajowej. Być może ze względu na znajomość niemieckiego, w wywiadzie.
Jego przyjaciel Maurycy został wraz z rodziną wykwaterowany z dużego mieszkania i przeniesiony do mniejszego, gdzie upchnięto kilka rodzin żydowskich. Mieszkali tu bardzo krótko, do czasu, gdy w północnej części miasta, na Zniesieniu, Niemcy we wrześniu 1941 r. utworzyli getto nazwane dzielnicą żydowską.

Nastąpiły rozstrzeliwania, wieszanie Żydów, wywózki do innego obozu, ciągła niepewność jutra. W pewnym momencie Maurycy Liebes stwierdził, że życie jego syna Romana może być zagrożone. W tym czasie pracował w fabryce broni i codziennie rano opuszczał getto, pokazując specjalną przepustkę, która zezwalała mu na przejechanie całego miasto do fabryki.

Jak Maurycy przemycił kilkuletniego Romana przez strażnicę w drodze do pracy, tego faktu jego syn po latach nie pamięta. Ojciec skoro świt przyprowadził go do domu przyjaciela, Vitalisa. Matkę i ojca zobaczył ponownie tylko raz. Osobno ojca, gdy wpadł na krótko, i mamę, gdy równie na krótko przyszła go uściskać.

W każdej kamienicy był dozorca. Często byli nimi Ukraińcy, którzy Niemców traktowali jak wyzwolicieli od Polaków i Sowietów. W bloku kilka mieszkań zajmowali Niemcy. Z jednej strony dawało to jakieś poczucie bezpieczeństwa (pod latarnią najciemniej), z drugiej jednak ukrywanie żydowskiego dziecka groziło wyrokiem śmierci na całą rodzinę.

1941-1944 czas ukrywania się
– Warunki w mieszkaniu były dobre – wspomina tamten okres Roman Liebes. – Ja w ciągu dnia byłem ukryty w sypialni, a w nocy w innym pokoju. Nie wolno było, żeby ktoś mnie zobaczył. Mimo że nie mam wybitnie żydowskiej fizjonomii i że zaopatrzono mnie w fałszywą metrykę i polskie nazwisko.

W domu był gabinet, do którego nie wolno było nikomu wchodzić. Raz jednak Vitalis Łukaszewicz zaprosił Romka do środka i pokazał, co robi.

– On się zajmował, jak to powiedzieć, magią – opowiada Roman. – W gabinecie były małe rysunki, gwiazda z literkami hebrajskimi i jeszcze jakiś dziwny rysunek. W środku było ciemno, tylko mała lampka na stole. Vitalis siedział i trzymał na nitce małą złotą kuleczkę nad fotografią. Powolutku ta kuleczka zaczęła się ruszać, robiąc kółka. Vitalis powiedział, że ten człowiek nie żyje. Przestraszyłem się bardzo i dlatego tę scenę dobrze zapamiętałem.

Dwa razy Vitalis Łukaszewicz otrzymał anonimowe informacje, że ktoś wie, iż przetrzymuje w swoim domu żydowskiego chłopca. Dwa razy więc wywoził Romana do swojej babci mieszkającej na siedlisku Zimna Woda. Gdy nic się nie działo, Roman wracał do domu we Lwowie.

– To było małe mieszkanie na parterze w jakiejś skromnej dzielnicy miasta, dwa pokoiki i kuchnia – wspomina Roman. – Żyła tam babcia i jej córka Paulina. Babcia sprzedawała jarzyny na rynku. Wieczorem dostawała worki z jarzynami, marchewką, kapustą i pietruszką. W nocy robiliśmy małe wiązanki, a rano babcia brała je na rynek. Przed Bożym Narodzeniem robiliśmy z papieru rozmaite łańcuchy na choinki.

Rok 1944 ucieczka do Krakowa

Walki o Lwów w 1944 r. Roman obserwował je przez okno. Widział po jednej stronie kamienicy strzelających Niemców, a po drugiej Rosjan. Trwało to krótko. Vitalis Łukaszewicz po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną zaczął obawiać się zarówno o los Romana, którego traktował jak syna, jak i swojej drugiej żony Łucji, która była w ciąży. Oddał chłopca do domu sierot utworzonego w dawnej siedzibie Gestapo. Tuż po tym został aresztowany przez NKWD. Później go wypuszczono. W tym okresie Romanem zajęli się ocaleli po pogromach kuzyni. Zaraz po tym zarówno Vitalis z ciężarną Łucją, jak i Roman z kuzynostwem uciekli do Krakowa. Tu urodził się syn Vitalisa, Edwin. W Krakowie też długo nie zabawili. W 1947 r. wyjechali do Szczecina, gdzie przybył też Roman z kuzynostwem.

– To były szczęśliwe lata – wspomina ten okres Roman. – Vitalis i jego żona Łucja zawsze chętnie mnie przyjmowali. Dobrze się czułem w ich domu. Przyjaźń z panem Łukasiewiczem była ważna i droga.

1948 r. Roman wyjechał do Warszawy
Do stolicy Romana Liebesa ściągnął jego wujek, który był dyrektorem szwedzkiego ośrodka dla gruźlików. Roman miał wówczas 15 lat. Skończył studia, ale nie wspomina dobrze tego okresu. Spotkał się z antysemityzmem, którego nigdy nie doświadczył w Szczecinie. Wyjechał do Izraela. Jego syn Idan (imię nadane na część matki Idany) skończył studia, a córka Lilit jeszcze studiuje.
Cały czas korespondował z Vitalisem Łukaszewiczem, ale – jak mówi – czuł, że ten czegoś się boi. Gdy listy przestały napływać, zaczął poszukiwania Łukaszewicza przez Polski Czerwony Krzyż, Kancelarię Prezydenta i inne instytucje, ale bez rezultatu.
Pomógł mu dopiero po latach Paweł Knap ze szczecińskiego IPN. Dzięki niemu Roman nawiązał kontakt z Przemysławem Łukaszewiczem, wnukiem Vitalisa.

– Niezbadane są wyroki losu – opowiada Przemysław Łukaszewicz. – W tym czasie moja żona Patrycja była w ciąży. Wiedzieliśmy już, że będzie to córka. Nadaliśmy więc jej, z tej niecodziennej okazji imię, Nadia, czyli nadzieja. Nadzieja na jutro.

Zapomniany kuferek dziadka
O dziadku Przemek niemal nic do tego momentu nie wiedział. Ojciec nie utrzymywał z nim bliskich kontaktów.

Prawdopodobnie z tego względu, że gdy Łucja tragicznie zmarła, dziadek ożenił się po raz trzeci. A młody jego syn nie mógł mu tego wybaczyć. Po wielu latach, gdy Przemek był już młodzieńcem, przeszukując stary strych, odnalazł stary kuferek po dziadku. Była w nim m.in. kartka z odręcznym napisem, wykonanym najprawdopodobniej przez matkę lub ojca Romana. A na niej spis rzeczy ich syna, w tym zabawki, ubranka, złota obrączka i inne przedmioty. Ich jednak w kuferku już nie było.

– Znalazłem też zdjęcie młodego chłopaka z dedykacją za uratowanie życia – opowiada Przemek. – Myślałem, że to fotka mojego dziadka za młodu. Odłożyłem wszystko do kuferka, bo wówczas mnie to nie intersowało. Powtórnie zajrzałem, gdy odnalazł mnie Paweł Knap z Instytutu Pamięci Narodowej, gdy nawiązał kontakt z Romanem. Zapomniana przez lata historia odżyła. Zostałem w nią wciągnięty. Zaczęliśmy pisać do siebie z Romanem.

Później spotkali się i razem pojechali do Krakowa i Lwowa. – Ukrywać żydowskie dziecko to była groźba śmierci całej rodziny – napisał Roman w jednym z pierwszych listów do Przemka. – Twój dziadek był niezwykle odważnym człowiekiem.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Historia Pomorza. Dla nich najważniejsza w życiu była zwykła przyjaźń. Nawet za cenę śmierci - Głos Koszaliński

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza