Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja wygrałam z rakiem, teraz pomogę innym

Ewa Gorczyca [email protected]
33-letnia Anna Nowakowska z Sanoka jest twarzą ogólnopolskiej kampanii na rzecz kobiet chorych na nowotwory narządów rodnych.
33-letnia Anna Nowakowska z Sanoka jest twarzą ogólnopolskiej kampanii na rzecz kobiet chorych na nowotwory narządów rodnych. Tomasz Jefimow
- Bardzo ważne jest wczesne wykrycie choroby. Mnie właśnie to uratowało - mówi Anna Nowakowska z Sanoka, która została twarzą ogólnopolskiej kampanii edukacyjnej.

Wczesnowiosenny dzień dziewięć lat temu pamięta, jakby to było wczoraj. Szła do szpitala po wyniki badań. Kilka tygodni wcześniej robiła rutynowe badanie.

- Lekarz przeprowadzał je na nowym aparacie USG. Zapytał, czy może jeszcze obejrzeć jajniki. Był dociekliwy, wypatrzył jakąś drobną zmianę, która go zaniepokoiła. Dostałam skierowanie na zabieg. W trakcie pobrano wycinek do badania histopatologicznego - opowiada Anna Nowakowska.
Po pięciu tygodniach dostała telefon ze szpitala: są wyniki.

- Ich odebranie traktowałam jak zwykłą formalność - kontynuuje młoda kobieta. - Wrzucę do szuflady
i zapomnę - myślałam. Nie miałam żadnych złych przeczuć. Nawet wtedy, gdy z recepcji odesłano mnie bezpośrednio do lekarza, na oddział ginekologiczny. Zdziwiłam się jednak, kiedy w pokoju lekarskim, gdy podałam imię i nazwisko, zrobiło się zamieszanie.

Jedna z lekarek zaprowadziła ją szybko pod blok operacyjny, bo jej lekarz akurat operował. Dopiero gdy zobaczyła, jak rozsuwają się drzwi, a ginekolog idzie w jej stronę, zaniepokoiła się na dobre. - Podszedł ze mną do okna. Pewnie się bał, że zasłabnę. Powiedział bez owijania w bawełnę: "Pani Aniu, mam złą wiadomość. Ma pani raka" - wspomina.

Patrzył z obawą, jak zareaguje. A ona milczała przez 20 sekund, potem wzięła głęboki oddech. - Dobrze. To co teraz robimy? - zapytała spokojnie. - Będę walczyć. Mam dla kogo żyć. Dziś nie potrafi powiedzieć, jakie emocje wtedy nią kierowały. - Ale wiedziałam, że dam radę. Chciałam się leczyć. Czułam, że będzie dobrze - opowiada.

Miała 24 lata. Studiowała, wychodziła z przyjaciółmi, jak każdy w jej wieku miała plany, marzenia na przyszłość. Szykowała się do nowego etapu w swoim życiu.

- Dwa tygodnie wcześniej z moim chłopakiem rozmawialiśmy po raz pierwszy o tym, że chcemy być małżeństwem. Zaplanowaliśmy, że za pół roku weźmiemy ślub - wspomina.

Witek był pierwszą i jedyną osobą, do której zadzwoniła od razu po wyjściu ze szpitala. - Zwolnił się z pracy, przyjechał. Bardzo potrzebowałam tego, żeby w tamtym momencie mieć przy sobie kogoś bliskiego - opowiada. - Nie wiedziałam, co powiedzieć rodzicom, bratu. Chyba nie do końca do mnie docierało, co się stało, jaka to jest choroba.

Ta świadomość przyszła później, w specjalistycznej klinice w Poznaniu. Gdy jechała tam po raz pierwszy, sądziła, że czeka ją tylko konsultacja w sprawie leczenia. Że na drugi dzień wróci do domu. Musiała zostać, okazało się, że chemioterapię trzeba zacząć natychmiast.

- Od początku towarzyszyło mi pozytywne nastawienie. Ale miałam ciężkie momenty - przyznaje.
Już po drugiej chemii zaczęła tracić włosy. Przyszło poczucie osamotnienia.

- Szłam ulicą, mijali mnie uśmiechnięci, szczęśliwi ludzie i miałam wrażenie, jakbym poruszała się zamknięta w szklanym kokonie, jakby życie, takie fajne, toczyło się gdzieś obok, niedostępne dla mnie. To bolało - wspomina.

Zaczęła słabnąć, wymiotować. Czuła totalną bezradność, gdy chciała się napić wody i nie była w stanie utrzymać szklanki. Były łzy, chwile zwątpienia, był też ten jeden, jedyny moment, w którym pomyślała, że się nie uda. Ale kryzys mijał, wracały siły. Któregoś dnia obudziła się po kilku deszczowych dniach i zobaczyła słońce za oknem.

- Niby nic takiego, ale to mi dało jakąś moc - opowiada. - Pomyślałam: będę walczyć. Nie poddam się łatwo. Mam dla kogo żyć. Przestała przejmować się swoim wyglądem. Zaczęła znów spotykać się z przyjaciółmi, wychodzić w większym gronie, radośniej spędzać czas. Choroba była też okresem weryfikacji znajomych.

- Wielu bało się mnie odwiedzać w domu, przestali się ze mną kontaktować - mówi Anna. - Z perspektywy czasu ich rozumiem. Pewnie nie wiedzieli, jak się zachować w mojej obecności. Ale pojawiły się też nowe osoby. Takie, które potrafiły mi zaaplikować dawkę optymizmu. Od tamtej pory otaczam się ludźmi, którzy mają w sobie pozytywną energię, bo zrozumiałam, jakie to jest ważne - dodaje.

Czasem potrzebowała wyciszenia. W dniach lepszego samopoczucia brała samochód i jechała przed siebie, w Bieszczady. Czasem wynajmowała domek: tylko ona i przyroda. - To był mój sposób na uspokojenie emocji - wspomina.

Dzięki własnej determinacji, pomocy kolegów z grupy i życzliwości profesorów mogła zaliczyć kolejny rok na studiach. W trakcie chemioterapii, gdy już wiedziała, że po niej będzie musiała poddać się radykalnej operacji, odbyła się też ważna rozmowa z Witkiem. Anna chciała odwołać ślub, dać partnerowi szansę na wycofanie się. Powiedziała mu o swoich obawach. Od razu zapowiedział: niczego
z naszych planów nie zmieniamy. I ślub się odbył - między ostatnią chemią a operacją.
- Obecność Witka w czasie choroby dużo mi dała - opowiada. - Dzięki jego wsparciu czułam, że nie mogę się poddać.

Po operacji długo dochodziła do siebie: emocjonalnie i fizycznie. Na comiesięczne kontrole jeździła z niepokojem, wracały złe wspomnienia. Dopiero po pięciu latach mogła powiedzieć - udało się, nie ma przerzutów, jestem zdrowa. To uczucie wielkiej ulgi uczciła wyjściem do knajpki z ekipą znajomych.

Choroba bardzo ją zmieniła.

- Stałam się silniejsza, ale chyba i bardziej zwariowana - przyznaje. - Radują mnie błahostki, drobiazgami się nie przejmuję. Doceniam szczerość u ludzi. Cieszy mnie każdy dzień.
Pokochała góry. Zrealizowała swoje marzenie: zrobiła prawo jazdy na motocykl i kupiła własnego mechanicznego rumaka.

Ale choroby nie da się wymazać z pamięci. - Dziś nie mam problemu z mówieniem o tym, co przeszłam. Gdy zmagałam się z rakiem, bardzo chciałam porozmawiać z kimś w moim wieku, kto przeżywa to samo. Szukałam takich osób, pytałam lekarzy, ale ze względu na tajemnicę lekarską nie mogli mnie z nikim skontaktować - wspomina. - Ale wiedziałam, że takie osoby są gdzieś obok, trzeba do nich dotrzeć, stworzyć miejsce, które będzie nas integrować. Gdy wygrałam z chorobą, zrozumiałam, że dzięki swoim doświadczeniom mogę wspierać innych. Mogę też tłumaczyć, jak ważne jest wczesne wykrycie raka. Mnie uratowało to, że zawsze starałam się dbać o zdrowie, pamiętałam o badaniach.

To przekonanie stało się dla Anny Nowakowskiej impulsem do założenia w Sanoku Stowarzyszenia na Rzecz Walki z Chorobami Nowotworowymi "Sanitas". Pamięta pierwsze spotkanie w Klubie Górnika, w sali zabrakło miejsc. Oficjalną działalność stowarzyszenie zainaugurowało dwa lata temu, na Dzień Kobiet.

Anna zaangażowała swoje koleżanki, poprosiła o pomoc psychologa, nawiązała kontakty ze szpitalami i podobnymi organizacjami z całej Polski. Organizuje akcje charytatywne, spotkania, rozdaje poradniki.
- Wszyscy działamy jako wolontariusze. Główną ideą jest wsparcie chorych i ich rodzin, a także edukacja i profilaktyka - mówi sanoczanka.

Wspomina, jaką satysfakcję dała jej akcja na oddziale onkologicznym. - Przyprowadziłyśmy kosmetyczkę, wizażystkę, fryzjerkę. I te kobiety, na początku takie szare, smutne, wycofane, zupełnie się przeobraziły, uwierzyły, że w chorobie mogą być piękne, mogą dbać o siebie - opowiada.
Stowarzyszenie jest partnerem portalu www.jestemprzytobie.pl. To strona, gdzie można skonsultować się ze specjalistami, poznać historie takich kobiet, jak Anna, które pokonały chorobę i nie traktują jej jako wstydliwego etapu w swoim życiu. To też portal dla rodzin osób zmagających się z nowotworem.
- Dopiero z perspektywy czasu wiem, jak ciężko było mojej rodzinie, jak bezradni czuli się bliscy wobec mojego cierpienia - mówi 33-latka.

Anna chce, by jej przykład stał się otuchą dla innych. Dlatego zdecydowała się zostać twarzą ogólnopolskiej kampanii edukacyjnej na rzecz kobiet chorych na nowotwory strefy intymnej, ich partnerów oraz bliskich pod nazwą "Dla niej możemy więcej". Wystąpiła w promującym ją spocie. Wypowiada w nim zdania, w które mocno wierzy, bo sprawdziła to na sobie: "Nowotwór jajnika to coś, o czym się nie mówi. Zacznijmy o nim rozmawiać. Można go leczyć i najważniejsze - można pokonać. Mnie się udało".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza