Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

­Jak mnie zjesz, nie dam ci jeść

Agnieszka Antoń-Jucha [email protected]
To są dzikie zwierzęta. Jest ryzyko, że coś może się wydarzyć.

Dwa dorosłe lwy - Simba i Alex mają wybieg w przydomowym ogródku. Krzysztof Żerdzicki głaszcze je jak psy, a nawet wkłada swoją rękę w groźne paszcze. - Tak, tak zjesz mi rękę? A kto ci będzie jedzenie dawać? - mówi do jednego z lwów Żerdzicki. Kiedy podchodzi do ogrodzenia, lwy łaszą się jak koty.

- Zwierzęta to moje hobby. Od dziecka miałem takie zainteresowania - opowiada właściciel dzikich zwierząt.

Mieszka koło Wojciechowa w powiecie lubelskim. Prowadzi Park Rozrywki, Wypoczynku i Edukacji w niedalekiej Romanówce. Jest związany z fundacją Lubelska Straż Ochrony Zwierząt. - Na początku trzymałem gołębie. Z czasem zwierząt zaczęło przybywać. Wszystkie utrzymuję z własnych środków. Żeby utrzymać lwy, otworzyłem ten park.

Żerdzicki jest właścicielem czterech lwów. W minizoo w Romanówce można oglądać dwa młode lwy - półrocznego białego i roczną lwicę. Z kolei w pobliżu swojego domu Żerdziccy trzymają dwa 3-letnie lwy.

Simba - pierwszy z lwów, który żyje na przydomowej posesji, kiedyś dawał popisy na arenie. - Odkupiłem go od ludzi, którzy mieli cyrk koło Białegostoku. Sam po niego jeździłem. Był bardzo zaniedbany i chory.

Później do Simby dołączył Alex. - Żaden ogród zoologiczny nie chciał tych lwów przyjąć - tłumaczy Żerdzicki.

Zapytany, czy się nie boi, odpowiada: - To są dzikie zwierzęta. Mimo że lwy mnie znają, to zawsze jest to ryzyko, że coś może się wydarzyć. Zwłaszcza teraz, kiedy wchodzą w dorosły wiek. Muszę być ostrożniejszy przy karmieniu zwierząt. Do tej pory żadnej niebezpiecznej sytuacji nie miałem. I zapewnia, że ich dzieci w wieku 7 i 8 lat do lwów nie podchodzą.

- Wiedzą, że nie mogą tego robić. W parku, który prowadzi Żerdzicki w Romanówce, na 4 ha żyje kilkadziesiąt gatunków zwierząt. Są wśród nich pumy amerykańskie, dwa gatunki małp, antylopy eland, wielbłądy, osły poitou, czarne łabędzie. Niektóre zwierzęta trafiły do Romanówki po interwencji fundacji Lubelska Straż Ochrony Zwierząt. Choćby kobyła Oliwia. - Została odebrana właścicielowi. Była w bardzo złym stanie. Udało nam się ją odratować - tłumaczy właściciel parku. - Jest też lis-uciekinier. Nazywa się Ferdek. Uciekł komuś z hodowli.

Tymczasem Radosław Ratajszczak, prezes wrocławskiego zoo, uważa, że działalność parku w Romanówce jest nielegalna. - Jeśli ktoś przetrzymuje i eksponuje żywe zwierzęta gatunków dziko żyjących powyżej siedmiu dni w roku, to musi starać się o licencję, jak ogrody zoologiczne - argumentuje Ratajszczak. - Aby taki ogród prowadzić, zwierzęta powinny mieć odpowiednie warunki, trzeba prowadzić również badania naukowe. To wszystko jest zapisane w Ustawie o ochronie przyrody. - Działam zgodnie z literą prawa - przekonuje Żerdzicki.

O tym, że dzikie zwierzę w domu oznacza problemy, przekonał się Leszek Bielenda z Głogowa Małopolskiego na Podkarpaciu, opiekun 4-letniego lwa o imieniu Simba, ważącego 280 kg. - Na karku mam policję, prokuraturę, lekarza weterynarii i pięć wyroków sądowych - wylicza Bielenda. Nie żałuje jednak, że lwa przygarnął. - Simba jest piękny. To najpiękniejsza rzecz, która mnie w życiu spotkała - wyznaje.

Lew trafił do domu Bielendów z objazdowego cyrku. Miał wówczas pół roku i ważył 20 kg.
- Był ślepy. Operowałem go w Lublinie. Udało się - cieszy się jego opiekun. I dodaje: Simby bałem się bardziej, jak był mały. Wtedy był agresywny, ale nie widział i bał się o swoje istnienie. Teraz jest już inaczej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza