Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jakub Drożdż na szlaku kaktusów

Zbigniew Marecki [email protected]
Lobivia grandiflora. Kaktusiarze lubią nie tylko hodować te rośliny w domowym zaciszu, ale także oglądać je w stanie naturalnym.
Lobivia grandiflora. Kaktusiarze lubią nie tylko hodować te rośliny w domowym zaciszu, ale także oglądać je w stanie naturalnym. Jakub Drożdż
Przez 33 dni Jakub Drożdż ze Słupska i jego trzej koledzy wędrowali po Argentynie, aby przyglądać się kaktusom. Do domu wrócili z tysiącami zdjęć tych roślin oraz potwierdzeniem, że gatunek opisany w 1950 roku wciąż istnieje.

Kaktusiarze lubią nie tylko hodować te rośliny w domowym zaciszu, ale także oglądać je w stanie naturalnym. Dlatego ich miłośnicy od czasu do czasu wyruszają w świat, aby je oglądać w terenie na własne oczy. Z tą samą intencją pan Jakub i jego koledzy z gdańskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Miłośników Kaktusów pojechali w styczniu do Argentyny.

Byli w różnym wieku - od 37 do 70 lat. Różnili się doświadczeniem, bo jedni mieli już za sobą kilka wypraw, a pan Jakub na tak egzotyczny wyjazd zdecydował się po raz pierwszy. Podróżowali razem od 9 stycznia do 18 lutego, czyli w okresie końca lata i początku pory deszczowej na półkuli południowej. Na wędrówkę po szlaku kaktusowym przeznaczyli 33 dni.

- W trasę ruszyliśmy wypożyczonym samochodem terenowym marki Toyota Hilux. Przejechaliśmy nim prawie 10 tysięcy kilometrów: od Mendozy, stolicy prowincji do granicy z Boliwią i z powrotem - opowiada 37-letni słupszczanin.

Kaktusy pod lupą nawigacji

Zanim jednak wyjechali, przez ponad rok przygotowywali się do wyprawy. Ustalili, co ze sobą zabiorą i jak się zorganizują na miejscu, ale przede wszystkim zbierali informacje o położeniu wielu stanowisk kaktusowych, co nie jest wcale takie trudne, bo miłośnicy tych roślin wymieniają się nie tylko ich opisami, ale również danymi geograficznymi określonymi przy pomocy nawigacji GPS.

- Dlatego mieliśmy dobrze zorganizowane dni. W drogę wyruszaliśmy o 6 rano i w ciągu dnia odwiedzaliśmy nawet sześć stanowisk, choć zdarzało się i tak, że po pokonaniu przeszło stu kilometrów drogi asfaltowej nagle ona się urywała albo była zamknięta, bo kolejny odcinek stanowił już drogę prywatną. Wtedy trzeba było wracać z powrotem - relacjonuje pan Jakub.

Polscy kaktusiarze szybko wyjechali z miasta i wkrótce zetknęli się z argentyńskim interiorem.

- Zaskoczył mnie prymitywny charakter tego obszaru. Poza drogami głównymi, które były lepsze niż nasze, innych właściwie nie było. Dlatego jeździliśmy korytami wyschniętych rzek i po bezdrożach. Wkrótce zdaliśmy sobie sprawę, że bez sprawnego samochodu oraz zapasu wody i paliwa mielibyśmy kłopot z przetrwaniem na pustkowiu, bo na te tereny rzadko zapuszczają się Argentyńczycy, a odległości między osadami przekraczają sto kilometrów - dodaje pan Jakub.

Parodia ciągle rośnie

Dla nich jednak najważniejsze były kaktusy. Zarówno te duże, kojarzone choćby ze scenerią westernów, jak i te małe lub prawie niewidoczne.

- Okazało się, że mam duże zdolności do wyławiania z otoczenia tych najmniejszych roślinek, które często są najcenniejsze. Koledzy nawet śmiali się, że mam w głowie skaner- mówi pan Jakub.

Botanicy jednak nie zabierali ze sobą zauważanych

w terenie roślin, ale je dokładnie fotografowali i określali ich położenie geograficzne. Czasami jedynie zbierali nasiona, by potwierdzić tożsamość gatunku.

- Z podróży przywiozłem ponad 6 tysięcy zdjęć. Dziewięćdziesiąt procent z nich to fotografie kaktusów. Dopiero teraz przyjdzie czas, aby je sortować i opisywać, bo nie wszystkie gatunki roślin udało się rozpoznać w terenie - zdradza pan Jakub.

Nie ukrywa jednak, że botanicy odnieśli ważny dla nich sukces, bo podczas przeszukiwania stanowisk kaktusowych natknęli się na roślinki należące do gatunku Parodia ulighiana. Ich nazwa rodzajowa utworzona została od nazwiska pierwszego badacza flory Paragwaju, Domingo Parodiego.

- To bardzo małe kaktusy, które po raz pierwszy opisano podczas wyprawy botanicznej w 1950 roku.

Potem jeszcze odbyły się co najmniej trzy wyprawy, którym nie udało się potwierdzić ich występowania w naturze . Sądzono iż pierwotne stanowisko zostało bezpowrotnie zniszczone. My mieliśmy szczęście, bo się na nie natknęliśmy - mówi pan Jakub. Do domu przywiózł także zdjęcia wielu okazów innych gatunków kaktusów, które rosną w rozmaitych miejscach. A niekiedy są tak malutkie, że trudno je zauważyć wśród skał. - Są i takie, które rosną wysoko w Andach, otulone śniegiem. To niezwykły widok - podkreśla pan Jakub.

Jan Paweł II otwierał drzwi

Poszukiwanie kaktusów botanicy łączyli jednak ze spotkaniami z miejscowymi ludźmi, których raczej nie informowali, co ich sprowadza do Argentyny, bo dla miejscowych Indian kaktusy to często chwasty, z którymi walczą, uprawiając swoje pola. Prawdziwi Indianie mieszkali głównie na północy Argentyny. Na południu podróżnicy częściej stykali się z Metysami, czyli potomkami Indianina lub Indianki i białej kobiety lub białego mężczyzny.

- Ci ostatni byli bardziej otwarci, choć w ciągu całego pobytu w Argentynie nie zetknęliśmy się z żadną próbą oszukania nas - ocenia pan Jakub.

Za to miło ich witano, gdy się przedstawiali, że pochodzą z Polski, kraju Jana Pawła II.

- Imię naszego papieża oraz nazwiska polskich piłkarzy z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku budziły w Argentyńczykach miłe skojarzenia. Tam duchowy wymiar życia odgrywa duże znaczenie. Świadczą o tym liczne obrazy religijne albo kapliczki. Na mnie duże wrażenie zrobiły te poświęcone Difunta Corea - kobiecie, która szła z wojskiem za mężem i zmarła z braku wody. Teraz jest opiekunką podróżników, a wokół poświęconych jej kapliczek Argetyńczycy zostawiają butelki na wodę, często nią wypełnione - relacjonuje pan Jakub. Sam się przekonał, jak w argentyńskim interiorze woda jest ważna, gdy podczas gorącego dnia każdy z uczestników potrafił w krótkim czasie wypić półtora litra wody, a i tak dawało to zaledwie chwilę ulgi. Dlatego dbali o to, aby zawsze mieć ze sobą zapas wody. Tak samo podczas podróży sprawdziły się zabrane z Polski zupki instant, bo w tamtejszych sklepach i na targowiskach takich wyrobów nie można było nabyć.

Dach z kaktusa

- Zetknęliśmy się za to z miejscową kuchnią, która bazuje na wołowej pieczeni. To proste, wzbogacone równie nieskomplikowanymi sałatkami, jedzenie.

Smakowały nam także pierożki empenadas z soczystym farszem, który podawano w cieście przypomi­nającym żydowską macę - opisuje pan Jakub.

Oczywiście dla oka miłe były także egzotyczne zwierzęta, które u nas spotyka się najwyżej w ogrodach zoologicznych. Dlatego przyglądali się wielbłądowatym guanako, które jak nasze kozice bez problemu wspinały się po skalistych zboczach. Nad nimi latały kolorowe papugi i majestatyczne kondory, a na poboczu dróg można było zobaczyć iguany, duże jaszczurki z rodziny legwanów, które wypoczywały na poboczach dróg albo się tam rozkładały jako ofiary kierowców. Oczywiście nie brakowało także indiańskich gauchos, którzy na mułach pędzili na pastwiska stada krów i kóz.

- Śmiesznie wyglądały zagrody dla kóz zbudowane ze zdrewniałych łodyg kaktusów. Co ciekawe, tego rodzaju drewno wykorzystuje się także jako materiał konstrukcyjny dachów - opowiada pan Jakub. Tak samo zdziwił się, gdy razem z towarzyszami podróży został przyjęty przez właścicieli prywatnego muzeum.

- Okazało się, że spaliśmy tam bardzo blisko mumii z XIV wieku , która jest jednym z eksponatów zgromadzonych w tej placówce. Dla naszych gospodarzy nie stanowiło to nic niezwykłego - uważa pan Jakub.

Wrażeń i spostrzeżeń przywiózł z Argentyny tyle, że z chęcią jeszcze o nich poopowiada zainteresowanym podczas kameralnych spotkań. Tymczasem wstępnie podliczył koszty. Wyszło, że cała wyprawa kosztowała go ok. 11 tys. zł.
Najdroższe były koszty przelotów samolotowych. Nie ukrywa, że ma apetyt na kolejną wyprawę szlakiem kaktusów. Tym razem w Meksyku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza