Dwa lata temu w marcu byłem jeszcze Domu Zdrojowym w Świeradowie-Zdroju. Mój turnus leczniczo-wypoczynkowy dobiegał końca. Właśnie w uzdrowiskowym mieście dnia 27 marca 2019 roku dotarła do mnie bardzo smutna i lakoniczna wiadomość: Jan Dydak nie żyje. Pięściarz Czarnych Słupsk przegrał walkę z nowotworem. W drugą rocznicę Jego śmierci (działacze ze słupskiego klubu z prezesem Markiem Pałuckim na czele złożą kwiaty na grobie Jana Dydaka) chcę przypomnieć sylwetkę tego znakomitego sportowca, który zapisał się złotymi literami w historii boksu nie tylko w grodzie nad Słupią.
Jan Dydak (rocznik 1968) był wychowankiem Górniczego Klubu Sportowego Jastrzębie-Zdrój i jego barwy reprezentował w latach 1982-1986. Z Górnego Śląska przeniósł się do Słupska i honoru miejscowych Czarnych bronił w latach 1987-1991. Swój największy sukces w karierze świętował w 1988 roku. Podczas igrzysk olimpijskich w Seulu wywalczył brązowy medal (drugi krążek tego koloru w historii słupskiego sportu) w wadze półśredniej.
Po powrocie z Seulu rozmawiałem z Jankiem Dydakiem (wywiad w "Głosie Pomorza" nr 238 z dnia 12.10.1988 r.), który przyjął serdeczne gratulacje i powiedział: - Dziękuję. Nie muszę mówić jak bardzo jestem szczęśliwy, że wykorzystałem w pełni swoją olimpijską szansę i już w debiucie zdobyłem jakże cenny brązowy krążek.
A tak wspominał swoje trzy walki, które wygrał 4:1. - Pierwszą walkę stoczyłem z Wenezuelczykiem Jose Garcią. Następnym moim rywalem był Humberto Aranda (Kostaryka). W ćwierćfinale trafiłem na groźnego pięściarza z Nigerii - Adewala Adegbusima. Był to wymagający i bardzo trudny przeciwnik. W tym pojedynku trochę pogubiłem się w drugiej rundzie. Do decydującego trzeciego starcia wyszedłem z myślą o wielkiej szansie, którą było zdobycie medalu. Dobra końcówka przesądziła sprawę na moją korzyść. Narastający ból kontuzjowanej ręki nie pozwolił mi stanąć do półfinałowej walki z Kenijczykiem Robertem Wangilą, który później pokonując w finale Francuza Lauerata Boudonanie'go stanął na najwyższym podium. Sądzę jednak, że w swojej normalnej dyspozycji byłbym w stanie powalczyć o finał. Cóż, na swój wielki dzień będę musiał jeszcze poczekać - tak wspominał wtedy brązowy medalista olimpijski.
Po Seulu marzeniem Janka było, żeby w 1992 roku w Barcelonie rywalizować znowu o medal olimpijski, ale w 1991 r. w wieku zaledwie 23 lat zakończył karierę ze względu na kontuzjowaną rękę.
Poza brązem olimpijskim Janek miał jeszcze inne sukcesy. Jako reprezentant Polski startował też w mistrzostwach Europy w Göteborgu (1991 r.), gdzie odpadł z turnieju w półfinale i tym samym zdobył brązowy medal. Trzy razy sięgał po indywidualny tytuł mistrza Polski (1987 - Kraków, 1990 - Jastrzębie -Zdrój, 1991 - Słupsk). Dwukrotnie zwyciężał w turnieju im. Feliksa Stamma (1989, 1990). Cztery razy został zwycięzcą klasyfikacji "Boksu" na najlepszego polskiego pięściarza.
Ze słupskimi Czarnymi wywalczył tytuł drużynowego mistrza Polski w 1990 r. Jan Dydak był uważany za jednego z najbardziej utalentowanych pięściarzy swojego pokolenia, obok Dariusza Michalczewskiego (z nim bardzo się przyjaźnił i właśnie popularny i utytułowany "Tygrys" mocno Jankowi pomagał, gdy dopadła Go straszna choroba nowotworowa) i Andrzeja Gołoty.
Starsi kibice doskonale pamiętają pojedynki ligowe Dydaka w słupskiej hali Gryfia. Był technicznym brylantem. Słynął z precyzyjnych i technicznych ciosów. Jego doskonała praca nóg uchodziła za wzór dla młodych pięściarzy. Walczył z gracją. To był profesor boksu. Według oficjalnych statystyk Jan Dydak stoczył 171 walk, 159 wygrał, 2 zremisował i 10 przegrał. Po zawieszeniu rękawic na kołku wyjechał do Niemiec. Po powrocie do kraju w 2005 roku został trenerem w sekcji bokserskiej Czarnych i szkolił słupską młodzież.
Z wielkim sentymentem wspominam tego znakomitego pięściarza, z którym miałem okazję być na kilkunastu imprezach nie tylko sportowych, ale także towarzyskich i balach. O Janku mogę wypowiadać się tylko bardzo dobrze. Był przykładnym mężem, dobrym ojcem, wspaniałym dziadkiem. Zawsze pogodny, wesoły. Potrafił dogadać się z każdym i dlatego miał wielu kolegów i przyjaciół. Był też wytrawnym gawędziarzem, mistrzem dowcipu (niektóre jego doskonale kawały pamiętam jeszcze z nadmorskiego Jarosławca). Jasiu zawsze tryskał dobrym humorem, potrafił rozbawić każde towarzystwo. W środowisku bokserskim uważany był za zgrywusa i żartownisia.
Smutne, że już Go z nami nie ma, bo odszedł tak wcześnie. Gdy zmarł miał niespełna 51 lat. Janku! Pamiętamy o Tobie i o Twoich wyczynach w ringu, które przyniosły tyle sławy Słupskowi na mapie sportowej nie tylko w Polsce. Boks w grodzie nad Słupią jeszcze istnieje dzięki wielkim zapaleńcom i pasjonatom, ale nie w takim już wymiarze i splendorze, jak to było na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Po prostu realia się bardzo zmieniły.
Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?