Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Panasewicz: Chciałbym, żeby polskie drużyny grały jak Lady Pank

Tomasz Biliński, Michał Skiba
Panasewicz jako nastolatek uwielbiał grać w piłkę nożną. Dziś namiętnie ogląda mecze, nie tylko w telewizji. Podobnie jak inne dyscypliny. Przez lata muzycznej kariery poznał mnóstwo sportowców, głównie piłkarzy.
Panasewicz jako nastolatek uwielbiał grać w piłkę nożną. Dziś namiętnie ogląda mecze, nie tylko w telewizji. Podobnie jak inne dyscypliny. Przez lata muzycznej kariery poznał mnóstwo sportowców, głównie piłkarzy. sylwia dabrowa /polska press
Nas się słyszy i od razu wie, że to my. Mamy powtarzalność pewnej jakości i swój styl. Zespołom w ekstraklasie tego brakuje - twierdzi Janusz Panasewicz. Wokalista Lady Pank to ogromny fan nie tylko piłki nożnej, lecz także sportu w ogóle.

Potrafiłby Pan nas przekonać, że 2017 r. był dobry dla polskiego sportu?
Na pewno argumentem jest lekkoatletyka. Z mistrzostw świata w Londynie nasi sportowcy przywieźli osiem medali. Choć wszystko zdobywamy w sportach siłowych, mniej w biegach. Poza Adamem Kszczotem, który kapitalnie biega na 800 m. To w ogóle świetny gość i mądry facet. Ma swoje jazdy i daje emocje. Co poza tym? Piłkarze awansowali na mundial. Wydawało się, że to będzie spacerek, ale porażka z Duńczykami skomplikowała nam życie. Jednak wierzyłem, że mamy taką drużynę, która sobie z tym poradzi. Tak się stało. Widać, że to zespół, który ma pomysł na grę. Dalej. Jest zima, więc emocje generują skoki. Dla mnie widowiskowa dyscyplina. W tym roku nie mogłem pojechać do Wisły, nie pojadę do Zakopanego, ale często tam bywam. No i najważniejsze, mamy ekstra drużynę, nie tylko Kamila Stocha. Niestety, do dobrych rzeczy nie zaliczymy naszej ligi piłkarskiej. Ciągle jest słaba, w tym sezonie jeszcze lato się nie skończyło, a już nie mieliśmy przedstawiciela w europejskich pucharach. Zastanawia mnie z czego to się bierze. Jest tyle szkółek piłkarskich, sam zaprowadzam dzieciaków na piłkę. Mamy tyle kanałów sportowych, że piłkę można oglądać codziennie. Jest zainteresowanie, a ligowcy grają słabo. Reprezentacja? OK. Ale nie ma zaplecza, a zaraz kilku piłkarzy zakończy przygodę z kadrą.

Reprezentacja Polski bez Roberta Lewandowskiego to jak Lady Pank bez Pana lub Jana Borysewicza?
W tej chwili tak to wygląda. Chciałbym, żeby paru piłkarzy się rozwinęło. Fajnym chłopakiem jest Jakub Świerczok, ale na razie za wiele szans nie dostał. Był zestresowany. Widać, że to jest facet z charakterem. Ma pewnie swoje braki, lecz można dostrzec, że ma żyłkę do tej gry. Jest trochę opryskliwy, silny w polu karnym. Brakuje mu doświadczenia, spokoju, ale na to pracuje się latami.

W 1978 roku selekcjoner Adam Nawałka pojechał na mistrzostwa świata w Argentynie jako piłkarz. Co Pan wtedy robił?
Doskonale pamiętam ten turniej. Nie było jeszcze zespołu Lady Pank. Jakoś do wojska wtedy chyba trafiłem. Ale mistrzostwa oglądałem. Pamiętam mecz otwarcia z RFN, zremisowaliśmy 0:0. Mieliśmy fajny skład, bo był Zbigniew Boniek, Adam Nawałka, Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach, Andrzej Iwan, Kazimierz Deyna... Wydawało się, że przez to połączenie doświadczonych z młodymi możemy roznieść rywali.

Wtedy odpadliśmy drugiej rundzie. Medale zdobywaliśmy za to na mundialach wcześniejszym i późniejszym. Ma Pan przeczucie, że w 2018 r. kadra dostarczy nam takich emocji, jak wtedy?
Myślę, że tak. Choć jak się w tamtych czasach jechało na imprezę, to zawodnicy przez dwa miesiące przygotowywali się do niej na obozie. Siedzieli sobie w górach, zgrywali się i tak dalej. W tej chwili to niemożliwe. Jest tyle rozgrywek i meczów, że nie ma na to czasu. Dlatego wcale nie dziwie się Nawałce, że stawia na 15 piłkarzy, a innych tylko powołuje. Zwyczajnie korzysta ze zgranej grupy ludzi. I ona w tej chwili jest w optymalnym okresie kariery. Piłkarze są doświadczeni mistrzostwami Europy. Większość gra w bardzo dobrych klubach i rywalizuje z topowymi zawodnikami. To także dla nich ostatni moment, żeby coś wygrać w tym składzie. Może 70-80 proc. z obecnego składu będzie za dwa lata podczas Euro, ale będą już bardziej wyeksploatowani. Do tego widać, że wciąż są głodni sukcesu. Widzą, że w mediach wciąż wraca się do medali z przeszłości, do piłkarzy, którzy je zdobywali. Oni też chcą być na tym miejscu. Jeśli te rzeczy się połączą, to w Rosji będzie fajnie.

„Dobra konstelacja”.
Dokładnie!

Swoją drogą, był lub jest pomysł, żeby Lady Pank nagrało sportową piosenkę?
Nigdy nie mów nigdy, ale wolę jeśli takie rzeczy wychodzą spontanicznie. Albo kiedy drużyny wybierają na swój hymn już istniejący utwór. Zaskoczeni byliśmy, gdy siatkarze wybrali sobie „Zawsze tam gdzie ty”. Słyszałem, że nawet Stephane Antiga, gdy był trenerem kadry, interweniował, że na hali ma lecieć nasz utwór. Zawsze leciał, później przestali go puszczać i on nalegał, że ma wrócić, bo inaczej zepsuje to atmosferę podczas meczu. Dlaczego? Jak? Skąd to się u nich wzięło? Nie wiem. Ale fajnie, że ta piosenka stała się elementem ich meczów. A jeśli utwór jest na zamówienie, to traci on autentyczność. Artystom wtedy nie zawsze to wychodzi, a i kibice się z nim nie chcą identyfikować. Z piosenek z okazji mundiali najbardziej pamiętam tą Bohdana Łazuki: „Entliczek, pentliczek, co zrobi Piechniczek (…) Uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wyskoczy Boniek (...)”. To było dowcipne i genialnie zinterpretowane. Takich perełek nie ma dużo.

Chociaż na waszej nowej płycie „Zimowe graffiti 2” znaleźliśmy tekst pasujący do sytuacji w polskiej lidze. W „Hej Hosanna” śpiewa Pan: „Czasem ślepy los rzuca nas byle gdzie, nadzieje kradnie nam i zostawia na dnie”. Słuchając tego, przyszedł nam do głowy Guilherme.
Rzeczywiście. To zawodnik, który nakręcał, dawał tej drużynie coś twórczego. Lubiany, z serduchem do walki, nie odpuszczał. Gra technicznie, piłkarz, dla którego warto było przyjść na stadion. Szkoda, że odchodzi, choć był tu cztery lata. Ale taką mamy politykę. Gość, który nie jest stary, ma 26 lat, idzie do ostatniej drużyny ligi włoskiej.

Na dno. Z mistrza Polski i lidera ekstraklasy. To pokazuje, gdzie jest nasza liga?
W jakiś sposób przyznajemy, że jesteśmy słabi. Mogę zrozumieć piłkarza, dostał tam lepsze pieniądze, będzie żył w cieplejszym klimacie. Ale brakuje mi w tym szacunku dla własnego klubu. Dlaczego o niego nie zawalczył? Tym bardziej z drużyną, która za pół roku pewnie będzie grać w drugiej lidze. Co gorsza, oddaje go, nie mając nikogo w zamian. Gdy z Barcelony odszedł Neymar, to choć im nie wszystko wyszło, i tak sprowadzili Dembele. Za chwilę pewnie dołączy Philippe Coutinho. Przy zachowaniu proporcji, tak to powinno funkcjonować. Jeżeli ktoś odchodzi, to mamy na jego miejsce namiastkę kogoś, kto go zastąpi. Natomiast odszedł piłkarz kreujący i drugiego nie widać. Z Kasprem Hamalainenem z Armando Sadiku w ataku w europejskich pucharach się nie przebijemy. Zresztą Legia to osobny rozdział. Wydawało się, że ma drużynę na lata. Był Bartek Bereszyński, Dominik Furman, Rafał Wolski, Michał Żyro, Maciek Rybus, Ariel Borysiuk… Z różnych powodów poodchodzili i różnie im się wiodło, ale zamiast nich ściągani są przeciętniacy zza granicy. Dziwne to.

Kibice powinni obrazić się na ligowy futbol?
Nie wiem, czy to coś da. Ostatnio na mecze nie chodzę, kiedyś znajdowałem czas, by wpaść na Legię, ale widzę, że za dużo w tym jest spraw pozasportowych. A ja jestem estetą piłki, kocham ludzi, którzy kreują grę i dają radość. Nasza liga skupia się na kibicowaniu samym w sobie, na aferach i zadymach. Kibice Legii pobili swoich piłkarzy, tym żyliśmy - co to ma wspólnego ze sportem? To jakaś socjologia. Władze klubów nie reagują zbyt dobrze. Mieliśmy zadymę w Warszawie, dopiero co w Krakowie. Dlaczego tak jest, że nigdzie nie palą rac poza Polską i Serbią?

Palą, w Niemczech, we Francji, we Włoszech...
OK, ale z tego powodu mecze nie są przerywane na kilkanaście minut, nikt tymi racami w siebie nie rzuca i tak dalej. Poza Serbią. Myślałem, że polski futbol po sukcesach kadry nie będzie kojarzył się z zaściankiem piłkarstwa, a raczej z czołówką.

Prezes PZPN Zbigniew Boniek wstawił na Twittera zdjęcie, porównując kibiców ekstraklasy i kadry. „Są dwa światy” - napisał.
Tak to niestety wygląda, ale nie chcę takiego podziału. Na kadrę przychodzą rodziny, bo wiedzą, że to jest show. Ludzie chcą w nim uczestniczyć, ale skoro na meczach ligowych te rodziny muszą bać się o swoje zdrowie, to nie jest dobrze. Jak oglądam Ligę Mistrzów, czy inne ligi, to widzę, że stadion żyje, ale nie ma burd i momentów prawdziwego zagrożenia. Mamy XXI wiek, a dalej stoimy w odstawce od Europy.

Z drugiej strony jest wyjątkowa. Cracovia w jednym tygodniu przegrywa u siebie derby z Wisłą Kraków 1:4 i wygrywa z Górnikiem w Zabrzu 4:0.
To fenomen Michała Probierza. Uwielbiam tego trenera, jest bardzo wyrazistym człowiekiem. Zawsze lubię słuchać, w jaki sposób postrzega futbol. Taki filozoficzny. Ten mecz w Zabrzu to była chyba największa sensacja. Broniące się przed spadkiem „Pasy” zdemolowały kandydata na mistrza.

Trener Cracovii Michał Probierz kilka dni wcześniej przyszedł na konferencję z doniczką, ziemią i wodą. Tłumaczył, że z drużyną jest jak z pielęgnowaniem roślin.
Świetne! My z Michałem się znamy, nawet często wymieniamy poglądy. Wiem, że rozdaje dużo książek, ale jeszcze się nie załapałem. Może on zazwyczaj rozdaje książki dziennikarzom? (śmiech) A propos doniczki, w Białymstoku pozwolono mu pracować, znalazł odpowiednich piłkarzy, niedrogich. Miał dużo czasu, by ich zgrać. To w końcu „zażarło”. „Jaga” grała ofensywnie i pomysłowo. Nawet jak Michała już w niej nie ma, to pewne automatyzmy zostały w drużynie.

Trenerska karuzela w tym roku jest irytująca?
Ostatnie dwa lata pod tym względem są straszne. Dla mnie wielkim zdziwieniem było, już pomijając zmiany w Legii, Zagłębie Lubin. Trener Piotr Stokowiec fajnie prowadził ten zespół, budował go od podstaw, nadał mu styl. I co? Tu remis, tam porażka i go nie ma. W takiej Anglii to byłoby nie do pomyślenia. W najlepszych ligach na zwolnienie trzeba sobie „zasłużyć”. My nie budujemy drużyn na lata. Mam wrażenie, że wielu właścicieli nie ma chęci rozwoju piłki. Gonią jedynie za pieniądzem.

Powiedział Pan, że jest estetą piłki. Woli Pan wirtuozów od łobuzów?
Najlepiej jak piłkarz jest zadziorny i pięknie gra. Na świecie kilku takich mamy. Trochę piłka się zmieniła, to już inna dyscyplina niż nawet kilkanaście lat temu. Prawdziwym „L’enfant terrible” i talentem w jednym był George Best. Nie tak dawno widziałem „to” w Ronaldinho. Też balował i bywał w wielu miejscach, a przy tym potrafił genialnie zagrać. Obecnie obserwuję Kyliana Mbappe, niesamowity talent. Zobaczymy, jak wytrzyma rosnącą popularność. Interesują mnie piłkarze Borussii Dortmund. Od czasów Juergena Kloppa co chwila pojawiały się wielkie talenty. Zachwyca mnie Christian Pulisić, Raphael Guerreiro, Julian Weigl, Emre Mor. Są szybcy, improwizują. Do Barcelony odszedł Dembele, bardzo czekam aż wyzdrowieje. Super wyglądał na skrzydle z Semedo. Widać, że trener pozwala im na szaleństwo.

U Mbappe na razie nie widać diabełka na ramieniu. Dziś w piłce nie ma już miejsca dla rokendrolowców?
Best i inni byli romantykami. Obecnie zmieniła się świadomość młodych ludzi. Kiedyś piłkarze byli trochę jak Lady Pank. Jak mieliśmy po dwadzieścia lat, to kogo interesowały pieniądze?! Była zabawa, dziewczyny, było wesoło. Kogo wtedy obchodziło, co będzie z nami za trzy lata lub pięć. To było diabelnie romantyczne. Radość z grania, z sympatii fanów, z nagrywanych płyt. Jak patrzę na młodych artystów, to oni są teraz inwestorami. Inwestują w super studia muzyczne, instrumenty, nieruchomości. Romantyzm tych artystów trochę cierpi (śmiech). Cieszę się, że mogłem żyć i żyję w różnych czasach.

Kiedyś sportowcy słuchali Lady Pank, dzisiaj świętują przy disco-polo.
Ostatnio mieliśmy koncert w Hull, na który zaprosiliśmy Kamila Grosickiego. Później poszliśmy na kolację i gadaliśmy o wszystkim. Koledzy Kamila zaczepiali go: „Grosik, puść Panasowi swoje disco-polo”. Kamil przyznał się, że tamta muzyka już mu się „przejadła”. Na naszym koncercie był na balkonie pod samą sceną, zagraliśmy dwadzieścia numerów, a on nie znał tylko jednego utworu. Jednego! Pozostałe śpiewał od początku do końca. W porównaniu do „Oczy zielone”, zrobił ogromny postęp (śmiech). Najlepszy jest Tomasz Hajto, który zna wszystkie piosenki. Zawsze lubię się z nim spotkać. Lubię bywać pośród piłkarzy, wypytywać. Kiedyś założyłem się z Janem Furtokiem o skrzynkę szampana, jeszcze w czasach jego gry w GKS Katowice. Jechał do Białegostoku i mówiłem mu, że tam przegrają, bo jest dla nich za zimno, a on się nie zgadzał. Skrzynkę szampana wygrałem.

Osobą, która wyłamywała się normom, a którą Pan znał był zmarły w tym roku Paweł Zarzeczny. Jak będzie go Pan wspominał?
Znaliśmy się wiele lat. Swego czasu miejscem, w którym się spotykaliśmy był pub Guiness przy Koszykowej. To był początek lat 90. Przychodzili tam sportowcy, muzycy, dziennikarze. Zwykle po meczach Legii. Panował twórczy klimat. A jadąc na spotkanie z wami przypominałem sobie też nasze rozmowy z Pawłem i Januszem Basałajem w telewizji Orange sport w ostatnich latach. Siadaliśmy w lokalu i podsumowywaliśmy rok. To było genialne, jak przyjaźń z Pawłem. Bo oczywiście prywatnie też się spotykaliśmy. Paweł dzwonił, nieraz dosyć wcześnie. - Słuchaj, Panas - zaczynał. - Leci w radiu „Kryzysowa narzeczona” i tak sobie o tobie pomyślałem, że się długo nie widzieliśmy, jakieś dwa tygodnie - od tego potrafiła zacząć się długa rozmowa. Gadaliśmy o różnych rzeczach, czasami o pierdołach. Później kupowałem „Polskę The Times”, a tam komentarz Pawła, w którym była relacja z naszej gadki o niczym! Mówiłem mu, żeby o nich nie pisał, ale zawsze powtarzał, że on jest dziennikarzem i z nim nie ma prywatnych rozmów. Wykorzystywał wszystko, co pasowało mu do koncepcji. Ale wszystko miało swój urok. Był dziennikarzem ze starej szkoły i miał swój styl. Paolo River. Nie ma go już z nami. Rozmawialiśmy dwa, trzy tygodnie przed jego śmiercią. Opowiadał, że mu grzyby wyrosły w ogródku. Uwielbiałem to.

Brał Pan pod uwagę, że dzień po pogrzebie do Pana zadzwoni i zapyta, czemu nic Pan nie zaśpiewał?
Nie zdziwiłbym się! Zresztą nie wykasowałem jego telefonu.

W rozmowie z „Futbolfejs” powiedział Pan, że ekipa Adama Nawałki gra solidny Pop. Mówi się, że Arsenal Arsene’a Wengera gra jak orkiestra, a Liverpool Juergena Kloppa - Heavy Metal. Kto... gra piłkę w stylu Lady Pank?
Chciałbym, żeby tak grały polskie kluby. Z finezją, stylem, melodią. Z powtarzalnością pewnej jakości. Nas się słyszy i od razu wie, że to Lady Pank. W Anglii przychodzi Klopp i widać, że Liverpool to jest jego codzienna praca i pomysł na piłkę. Widzisz Barcelonę, od razu znasz ich filozofię. Kiedyś tak było z Manchesterem United, ale za Jose Mourinho to się zmieniło. Manchester United Sir Alexa Fergusona widać było na odległość, z młodymi Ryanem Giggsem, Paulem Scholesem, Davidem Beckhamem i tak dalej. Można było mnie obudzić w nocy, zamienić im koszulki, włączyć na czarno-białym ekranie, a wiedziałem, że to jest United. Kasa i najlepsi piłkarze bez stylu niewiele znaczą.

Barcelona jest Pana takim ulubionym klubem?
Lubię ją bardzo. Nawet gdy odszedł Neymar, to jak Barcelona przyspiesza, idzie na pełnym „świrze” - nikt z nią nie wygra. Przegrywa tylko wtedy, kiedy jej piłkarze stoją. Oglądam czasem juniorów, rezerwy, trampkarzy Barcy - wszyscy mają jedną filozofię. To jest świetne. Patrzysz na polskie drużyny i nie widzisz żadnych nawyków.

W rozmowie z „Onetem” powiedział Pan: „polityka wtargnęła w miejsca, gdzie nie powinno jej być”. Abstrahując od wydarzeń w Polsce, Pan jako kibic obserwuje, co się dzieje w Katalonii?
Bardzo się tym interesuję. Rozmawiam z ludźmi, którzy sporo podróżują, chodzą na mecze na Camp Nou. Oni czują filozofię tego miasta. Patrzą nie tylko na futbol, ale też na gospodarkę i tak dalej. Katalonia ma największy dochód w Hiszpanii. W Barcelonie żyje się najlepiej, ale i dużo pracuje. I mieszkańcy nie chcą pracować na resztę kraju.

Sklep FC Barcelona był niedawno najbardziej dochodowym sklepem firmy Nike na świecie.
Tylko ten przynosi 25 milionów euro rocznie. Netto! Jeden sklep, a w Barcelonie widziałem ich co najmniej piętnaście. Sprawa Katalonii nie zaczęła się teraz. Ich odłączenie się od Hiszpanii ciągnie się od lat, od czasów Generała Franco. Niechęć Madrytu do Barcelony i odwrotnie to polityka, gospodarka, kultura. Trzeba dobrze znać historię, skąd się wzięła Katalonia. Spotkasz na ulicy Katalończyka i on powie, że ma dość płacenia podatków na Hiszpanię, gdzie wielu Hiszpanów w innych częściach kraju żyje na zasiłkach z państwowych pieniędzy. Opowiedzenie się po jednej ze stron w moim przypadku jest trudne. Nie mieszkam tam. Rozumiem ludzi, którzy chcą wolności. Futbol w tym wszystkim nie jest najważniejszy, ale może ucierpieć FC Barcelona. Mogą ją chcieć usunąć z ligi. I gdzie oni będą grali? We Francji, we Włoszech? Teraz można polecieć i zagrać wszędzie. Jedni Katalończycy czują się oszukani, innym jest to obojętne.

Angaż polityki w sport mamy też na przykładzie Rosji i stosowanego tam dopingu. MKOl wykluczył ją z zimowych igrzysk, ale „czyści” sportowcy będą startować pod olimpijską flagą, tyle że jako… „Olimpijczycy z Rosji”.
Uzupełniłbym: „Olimpijczycy z Rosji niezłapani na dopingu”. Byłaby piękna i pełna nazwa. Oglądałem film o Jessie Owensie, który startował w czasach Adolfa Hitlera. Owens przygotowywał się do igrzysk w Berlinie osiem lat. Ten film pokazuje, od jak dawna polityka mieszała się w sport. Zresztą zawsze dziwiło mnie, że gospodarz igrzysk nagle zdobywa mnóstwo medali, a potem ci, którzy po nie sięgnęli, przepadali w tłumie. W 2008 r. w Pekinie Chińczycy liczyli się w każdym sporcie. Z prawdziwym sportem niewiele miało to wspólnego.

To może doping powinien zostać zalegalizowany?
Nie, bez sensu. Wtedy medale powinni zdobywać farmaceuci, a nie sportowcy. Albo może wręczać je tym, którzy najdłużej nie dali się złapać?

Wierzy Pan, że futbol jest wolny od dopingu?
Czasami pojawiają się donosy. Ale jeśli chodzi o najlepszych, to chyba nie. To trening, dieta, dozwolona suplementacja. Taka na granicy. Piłkarze z topu są na maksa wyżyłowani. Weźmy naszego Roberta. W Lechu Poznań widać było, że ma talent do ustawiania się, ale siły to on nie miał. Szczupaczek. Po transferze do Borussii Dortmund zrozumiał, jak ważna jest dieta, siłownia i tak dalej. Inaczej nie zaistniałby w danej lidze. Jak już kogoś złapią, to Wayne’a Rooneya po piwku (śmiech).

Piłkarze i trenerzy zwykle planują zakończenie kariery. Piosenkarze też?
Inna dyscyplina. My gramy dopóki zdrowie dopisuje. Jeszcze w głowie musi być OK, żeby nie grać w kółko tego samego, a od czasu do czasu nagrać coś nowego. Wtedy się nie nudzisz. Jest jeszcze coś takiego, co usłyszałem od Micka Jaggera. Jakiś czas temu oglądałem film o Rolling Stonesach nakręcony przy okazji ich koncertu na Kubie. Fragmenty z niego były połączone z wywiadami. I na końcu jest fajna puenta Jaggera. Mówi: „Gramy, bo ludzie przychodzą i chcą nas słuchać. Dlatego mówię do wszystkich kapel, które kilkadziesiąt lat są na scenie - panowie, dopóki wam zdrowie dopisuje, róbcie to, bo nic lepszego wam się w życiu nie przydarzy”. I tego się będę trzymał.

O zdrowie trzeba dbać.
Oczywiście i z Jankiem unikamy już okazji. Wiadomo, jak to kiedyś było, mieliśmy wpadki, ale to za nami. Żeby być w kondycji, nie możemy sobie pozwolić na przesadę. W tym roku zagraliśmy blisko 90 koncertów. W naszym wieku i po tylu latach grania to bardzo dużo. Poza tym rokendrolowy tryb życia już się nie opłaca, trzeba szanować fanów. Dziś nie jest już tak, jak 35 lat temu, że jak ktoś grał koncert, to wszyscy na niego szli, bo nic innego w mieście się nie działo. Dziś ludzie mają wybór, dlatego nie można dać plamy.

To jakie plany ma zespół na 2018 r.?
Za chwilę zaczynamy nagrywać podkłady do pierwszej płyty Lady Pank, która będzie obchodzić 35-lecie. Koncertów będzie kilka, także z zaproszonymi gośćmi. Tomek Organek, Zalew, Kasia Nosowska, Lechu Janerka, szykuje się fajna ekipa, która zaśpiewa nasze piosenki. Jedne wspólnie, inne osobno. Taka okazjonalna płyta dla fanów. Ludzie nieco od nas młodsi zinterpretują „Kryzysową narzeczoną” czy „Fabrykę małp”. Natomiast nową płytę zaczniemy nagrywać jesienią. Z Andrzejem Mogielnickim jesteśmy w kontakcie. Co prawda mieszka na Karaibach, ale on jest mistrzem od obserwacji tego, co dzieje się w Polsce i na świecie. Jak mało kto potrafi napisać teksty, które są wściekłe społecznie. Kocham je śpiewać, choć sam bym ich nie wymyślił, bo nie mam tego „czegoś”, co ma Andrzej. Potrafi przywalić między oczy. Ja mogę napisać coś refleksyjnego jak na „Zimowe graffiti 2”.

A propos przywalenia między oczy, Pan jest fanem boksu, a popularność w Polsce zyskują mieszane sztuki walki. MMA też Pan ogląda?
Przyznam, że moja wrażliwość nie dostrzega tam sztuki. Nie pasjonuje mnie. Boks to co innego. Zwłaszcza kiedyś. Oscar de la Hoya, Manny Pacquiao, Andrzej Gołota… Na te walki się czekało, były emocje. Dziś różnie z tym jest. Weźmy ostatnie walki Floyda Mayweathera Jr. Zgadza się na walkę, dostaje kosmiczne pieniądze, a spaceruje po ringu i nic ciekawego nie pokazuje. Cristiano Ronaldo czy Leo Messi też zarabiają dużo, ale oni w jednym meczu potrafią pokazać przynajmniej pięć zagrań, że im się należy. W każdym razie boks oglądam, ale żaden Władimir Kliczko czy Anthony Joshua nie wygrają u mnie z meczem Barcelona kontra Real Madryt!

Obserwuj Tomasza Bilińskiego na Twitterze
Obserwuj Michała Skibę na Twitterze

Janusz Panasewicz: Koncerty nie przeszkodzą mi w oglądaniu mundialu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Janusz Panasewicz: Chciałbym, żeby polskie drużyny grały jak Lady Pank - Portal i.pl

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza