– Jestem przejściowym prezesem. Aukcję przekażę rybakom. Chodzi o uporządkowanie rynku, by rybacy sprzedawali ryby przez aukcję, a nie z kutrów do przetwórców.
– Ale to próbowali zrobić wszyscy prezesi aukcji. Istnieje ona od 2004 roku, a ryb przez nią praktycznie nikt nie sprzedaje.
– Na początku aukcja zadziałała, ale potem wszystko się załamało. Ostatnie dwa lata były trudne, bo rybacy mieli niskie limity połowowe, wprowadzono też wydłużone półroczne zakazy połowów, głównie ta sytuacja dotyczyła dorsza.
– Limity niskie, ale w sklepach ryb nie brakuje. To, czy aukcja istnieje, czy nie, nie ma dla konsumenta żadnego znaczenia.
– Ze świeżą rybą bywa różnie. Ryby są w sklepach, bo uzupełniane są tą z importu. Aukcja powinna mieć znaczenie dla klientów ze względów sanitarnych. Mamy pomieszczenia przygotowane pod względem sanitarnym. Podobnie jak w zakładach zajmujących się mięsem zwierząt. Aby takie mięso trafiło na rynek musi być przebadane i to w odpowiednich warunkach. Nasza aukcja jest jedynym miejscem spełniającym te warunki.
– Rozumiem, że jeśli przepisy się nie zmienią i ryby nie będą musiały być sprzedawane tylko przez aukcje, to nigdy ona nie ożyje?
– Wiem, że takie restrykcyjne przepisy sanitarne mają wejść w 2012 roku. Każda ryba będzie musiała mieć atest wydawany tylko przez aukcje. Jeśli nie będzie go miała, to nie będzie dopuszczona do rynku.
– No, ale jak aukcja przeżyje przez te półtora roku?
– Za dwa, trzy miesiące aukcja zostanie przekazana rybakom. Zrzeszyli się oni i deklarują, że będą sprzedawać ryby tylko przez aukcję, mimo że wymagające tego przepisy sanitarne nie weszły jeszcze w życie. Pomysł na istnienie aukcji rybnej jest większy. W tym miejscu ma powstać centrum rybactwa. Ma być mroźnia do dłuższego przechowywania ryb, mała wędzarnia i ekspozycja dla turystów.
– Co jeżeli się znowu nie uda ożywienie aukcji?
– To ostatnia próba zachowania aukcji. Jeżeli spojrzymy na jej działalność tylko pod względem biznesowym, to ona oczywiście nie miałaby racji bytu.
– Został pan prezesem aukcji 17 marca. Ile sprzedał pan ryb od tego czasu?
– Ani tony dorsza. Zajmujemy się przeładunkiem ryb, sprzedajemy lód rybakom i udostępniamy nasze pomieszczenia. Wszystkie przeładunki śledzia odbywają się u nas, bo mamy jedyne nabrzeże w Ustce, które do tego się nadaje. To utrzymuje nas na rynku. Ale są szanse, że w najbliższym czasie przynajmniej część poławianego dorsza i łososia będzie sprzedawana za pośrednictwem aukcji.
– Trudno jest zarządzać firmą, która nie ma wielkich szans zaistnienia na rynku. Nie denerwuje pana rola przejściowego prezesa?
– Wiedziałem, że podejmuję się takiej roli tylko na trzy miesiące. Wcześniej przez dwa lata byłem w radzie nadzorczej aukcji. Po namowach zgodziłem się na to stanowisko, ale bez stawiania wszystkiego na jedną kartę.
– Został pan prezesem aukcji, ale nie miał pan nigdy do czynienia z rybołówstwem.
– Ichtiologiem nie jestem, ale zarządzałem firmami. Specyfika każdej firmy jest inna. Zasiadając w radzie nadzorczej, poznałem ten rynek.
– Umie pan rozróżnić ryby? Wydaje się, że prezes aukcji rybnej powi– nien mieć taką umiejętność.
– Ryby bałtyckie odróżnię. Najwięcej i tak poławia się u nas dorszy, bo to najbardziej opłacalne.
– Gdy pojawiła się informacja o pańskim awansie na stanowisko prezesa, większość naszych internautów potraktowała to jako nominację partyjną Platformy Obywatelskiej.
– Czytałem wpisy internautów. Wiem, kto to pisał. Ludzie z innej opcji politycznej, którzy mieli mi dokopać. Gdyby przyjechał ktoś z Gdańska, to, by zarzucali, że obcy, jakby nie można było wziąć prezesa z Ustki. Nie kryję swojej sympatii do PO. W radzie nadzorczej aukcji są członkowie różnych partii, ale nikt się nie palił do tego stanowiska.
– To co przesądziło? Miesięczna wypłata prezesa w wysokości 9 tysięcy złotych?
– Nie chodzi tylko o pieniądze. Nikomu nie przychodzi do głowy, że ktoś może czegoś po prostu chcieć. Nie zarabiam 9 tysięcy złotych, bo tuż po moim wyborze wystąpiłem o zmniejszenie mi pensji. Przecież moim zadaniem nie tyle jest rozwijanie firmy, co raczej jej administrowanie do czasu przekazania. To nowe, ciekawe doświadczenie i możliwość pracy w nowym środowisku.
– Ciągnie pana do wysokich stanowisk, kilka miesięcy temu, startował pan w wyborach na prezesa Lokalnej Organizacji Turystycznej.
– To nie tak, że ja chciałem zostać prezesem LOT. Ktoś mnie zgłosił na walnym zebraniu. Ale ja nie miałem takich aspiracji. Jestem w zarządzie LOT i to mi wystarczy.
Życiorys
Jerzy Kołakowski ma 60 lat. W Ustce mieszka od 1972 roku. Z wykształcenia jest inżynierem elektronikiem, ale ukończył także studia podyplomowe z ekonomii, menedżerowania sportem. Obecnie kończy studia podyplomowe na kierunku zarządzanie zasobami ludzkimi.
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?