- Załoga samolotu, który rozbił się w pobliżu Smoleńska, kilkakrotnie nie zastosowała się do instrukcji bezpieczeństwa z wieży lotniska Smoleńsk - powiedział dziennikarzom pierwszy zastępca szefa sztabu lotnictwa generał Aleksander Alechin, cytowany przez agencję Interfax.
- Półtora kilometra od lotniska kierownictwo lotów odkryło, że w polskim samolocie wzrosła pionowa prędkość opadania i maszyna znalazła się poniżej bezpiecznej linii podejścia. Szef lotu dał komendę, by załoga wróciła do poziomego lotu, a kiedy piloci nie wypełnili tego polecenia, kilkakrotnie wydał rozkaz, by skierowali się na zapasowe lotnisko - powiedział Alechin.
Wcześniej agencje donosiły, że załoga mimo ostrzeżeń białoruskiej kontroli lotów o bardzo trudnych warunkach pogodowych zdecydowała się lądować na lotnisku w Smoleńsku. Białorusini proponowali, by maszyna skierowała się na lotnisko w Mińsku lub Moskwie.
Pilot czuł presję
Technik wojskowy Tomasz Szulc z Politechniki Wrocławskiej, przyczyn katastrofy rządowego samolotu Tu-154 doszukuje się w "problemach z asertywnością" pilota.
- Tutaj jak widać, odczuwał presję, świadomość tego, jak ważna jest misja. (…) Za wszelką cenę próbował wylądować. W którymś momencie po prostu przekroczył granicę ryzyka - mówił na antenie TVN24.
Informację o tym, ile razy polski samolot próbował podchodzić do lądowania, są sprzeczne. Mówi się o trzech, nawet czterech nieudanych podejściach.
- Jeśli nie uda się drugie podejście, to sytuacja jest wyjątkowa. Chyba jedynie w warunkach wojennych zdarza się, że pilot próbuje lądować do skutku - tłumaczy Tomasz Szulc z Politechniki Wrocławskiej.
Jego zdaniem, bardzo rzadko zdarzają się sytuacje, że mając na pokładzie tak ważne osobistości, podejmuje się tak duże ryzyko.
- W normalnych warunkach ten sam pilot - jestem pewien - po prostu zrezygnowałby z lądowania. Tutaj jak widać, odczuwał presję, świadomość tego, jak ważna jest misja. (…) Za wszelką cenę próbował wylądować, i w którymś momencie po prostu przekroczył granicę ryzyka - tłumaczył Szulc.
Lądowanie w gęstej mgle
Zdaniem Dariusza Sobczyńskiego, doświadczonego pilota samolotów pasażerskich, przyczyną katastrofy mogła być albo awaria techniczna, albo błąd człowieka.
Jak tłumaczy, samolot podchodził do lądowania na lotnisku przed Smoleńskiem w gęstej mgle.
- Z relacji świadków wynika, że silniki zaczęły mocno pracować, a to oznacza, że piloci zdecydowali się na tzw. drugi krąg, czyli kolejne podejście do lądowania - powiedział Sobczyński.
Jak wyjaśnił, jest to normalna procedura, w sytuacji, kiedy podczas pierwszego podejścia do lądowania piloci nie widzieli żadnych elementów umożliwiających im lądowanie.
- Byli to bardzo dobrzy piloci - zaznaczył.
Ścinał drzewa na wysokości 2,5metra
- Ślady na miejscu katastrofy wskazują, że samolot leciał zbyt nisko i nie na osi pasa startowego. Gdy pilot się zorientował, było już za późno na uratowanie maszyny - mówił dziennikarzowi TVN doświadczony pilot, który wielokrotnie lądował na lotnisku pod Smoleńskiem.
Samolot ścinał drzewa bardzo nisko, ostatnie na wysokości 2,5 metra w miejscu, w którym powinien był być znacznie wyżej. Mgła była bardzo gęsta, urządzenia pokładowe nie pokazały pilotowi jego dokładnej lokalizacji, a kiedy się zorientował, było już za późno.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?