Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komentarz Zbigniewa Mareckiego. Możemy obejrzeć Inny teatr niż ten codzienny

Zbigniew Marecki
Gdy w tym tygodniu zacząłem chodzić na przedstawienia Festiwalu Scena Wolności w słupskim teatrze, przypomniała mi się stara powieść Zofii Nałkowskiej pt. "Granica", którą w latach 80. ubiegłego wieku czytaliśmy w liceum.

To realistyczna historia, osadzona w prowincjonalnym mieście, o tym, co się dzieje, gdy bohaterowie przekraczają niepisane granice moralne, społeczne, psychologiczne i uczuciowe. Ta powieściowa ramota przypomniała mi się, gdy w czwartek obejrzałem "Carycę Katarzynę", spektakl z Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, a w piątek przedstawienie "Zakonnice odchodzą po cichu" z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu.

Choć obydwie sztuki w swojej formule daleko odbiegają od tradycyjnej konwencji realistycznej, to - jak sądzę - na swój sposób poruszają stare problemy, które w 1935 roku nurtowały późniejszą autorkę "Medalionów". Poza tym ich akcja jest , podobnie jak w "Granicy", osadzona w pewnej zamkniętej zbiorowości. Nałkowska - jako rasowa realistka - w swojej powieści pokazywała zależności, konflikty i dramaty, jakie powstają na styku różnych środowisk, podsuwając czytelnikowi moralne osądy czy etyczne nauki na przykładzie postępków bohaterów. W jej wersji całość jest łatwa do przyswojenia i w sumie nie wymaga od czytelnika wielkiego wysiłku.

Zupełnie inaczej wygląda to w obu przywołanych sztukach, które niewątpliwie należą do kategorii spektakli ambitnych, nieoczywistych i mocno osadzonych w założeniach sztuki postmodernistycznej, uciekającej od prostego realizmu, operującej cytatami i nawiązaniami kulturowymi, a przede wszystkimi prowokującej i podejmującej dyskusje światopoglądowe. W obu przypadkach punktem wyjścia jest opowieść o zamkniętym środowisku i to , co się dzieje między ludźmi, którym przyszło w nich żyć, W "Carycy Katarzynie" bazą fabularną spektaklu są stosunki na rosyjskim dworze carskim, gdy karierę zaczęła na nim robić uboga księżniczka ze Szczecina, która później została słynną carycą Katarzyna, a jej kochankiem w młodości był m.in. ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski. Natomiast w spektaklu "Zakonnice odchodzą po cichu" poznajemy historię grupy dziewcząt, które postanawiają wstąpić do klasztoru i przeżywają wielkie rozczarowanie, gdy zakonna rzeczywistość okazuje się znacznie mniej pociągająca niż ich wyobrażenia, marzenia i rodzące się w nich ambicje. Autorzy obu sztuk nie chcą jednak opowiadać konkretnej historii, osadzonej w czasie i kolorycie lokalnym. Stąd w "Carycy Katarzynie" historyczne kostiumy wiszą nad głowami aktorów, którzy po scenie biegają w bieliźnie albo wręcz nago. W "Zakonnicach" natomiast aktorki przebierają się w różnego typu kostiumy, stylizowane na stroje zakonne, które do końca nie odpowiadają rzeczywistym. To wskazuje na pewną umowność. Sztuka nie ma więc wprost wymiaru antyklerykalnego, ale raczej zajmuje się kwestią postaw światopoglądowych młodych kobiet czy też granic ich wolności albo indywidualnych zachowań wobec presji grupy. Choć spektakl trwa półtorej godziny, to jest tak skomponowany, że widz w ogóle tego nie odczuwa, o ile spokojnie wytrzymuje duchotę panującą na sali małej sceny teatru, gdy widownia wypełniona jest po brzegi. Ja z tym miałem spory kłopot, więc z nadzieją przypomniałem sobie, że już trwa budowa nowej siedziby słupskiego teatru.

Bardziej skomplikowany był, budowany mocno według wzorców Gombrowicza, przekaz "Carycy Katarzyny", która - jak podczas pospektaklowej dyskusji mówili jej twórcy - jest sztuką o "politycznym ciele", przygotowywanym na carskim dworze do pełnienia roli królewskiej klaczy, która ma urodzić następcę tronu w sytuacji, gdy car - małżonek jest psychicznie niezrównoważony i potrafi się publicznie onanizować, co nie zostało widzom oszczędzone. Nagości było w tym spektaklu wiele, co niektórych widzów musiało poruszyć, ale tylko kilka scen (jak zachęcanie przez aktorkę grającą Carycę do dotykanie jej piersi) wydawało się zbędne, bo - jak sądzę - pełniły rodzaj wabika dla dorosłych, co we współczesnych sztukach zdarza się dość często. Bardziej zastanawiający był wymiar publicystyczny przedstawienia, który wyrażał się poprzez wypowiedzi aktora grającego Stanisława Augusta Poniatowskiego na temat polskości. W tym zakresie wpisał się on w nurt krytyczny i prześmiewczy, co w ustach króla-zdrajcy brzmi wątpliwie lub wręcz prowokacyjnie, ale sztuka już od dawna pełni taką funkcję.

Jednym słowem: obydwa festiwalowe spektakle są ciekawym doświadczeniem. Zupełnie innym niż codzienny repertuar słupskiego teatru, który zwykle dostarcza dość prostą rozrywkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza