Zacznijmy do konkursu, który odbył się 7 lipca. Komisja konkursowa składała się z 15 osób, w tym przedstawicieli samorządu, kuratorium, rady rodziców, grona pedagogicznego i związków zawodowych działających w miejscowej szkole. Kandydatów było dwóch, obecny dyrektor oraz słupszczanin, były dyrektor szkoły w Damnicy. Ku zaskoczeniu stosunkiem głosów 8 do 7 wygrał kandydat z zewnątrz. I się zaczęło.
Wójt Arkadiusz Walach nie kryje, że konkurs unieważnił po trzech tygodniach z powodu "naruszenia tajności głosowania oraz nieprawidłowości w pracach komisji, które mogły mieć wpływ na wynik konkursu".
Okazało się, że po konkursie przegrany, czyli dyrektor Artur Spychalski, złożył odwołanie, w którym wskazał, że przewodniczący komisji przerwał mu prezentację koncepcji prowadzenia placówki. Jednocześnie część członków komisji zakwestionowało, same głosowanie, bo wedle nich nie zachowano tajności.
Wójt osobiście zapoznał się z materiałami konkursu, nawet odsłuchał zapis audio z obrad komisji. W jego ocenie faktycznie przewodniczący przerwał prezentacje obu kandydatom (dodajmy, że miały trwać one 15 minut, a trwały 40 i 35 minut! - dop. gh).
- Przedstawione przez część członków komisji, zastrzeżenia co do przebiegu głosowania, należy także uznać za uzasadnione i mogące mieć wpływ na nie zachowanie tajemnicy głosowania - podkreśla wójt.
Powody podane przez wójta w rozporządzeniu o unieważnieniu konkursu zbulwersowały, tych którzy zagłosowali za zwycięzcą. Tym bardziej, że osoby, które do wójta wystąpiły zaatakowały w niewybredny sposób pismami reputację zwycięzcy, a same raczej są zainteresowane by w szkole dyrektor pozostał ten sam.
- Na początku zaznaczę, że nie mam żadnego osobistego interesu w rozstrzygnięciach tego konkursu, od roku nie jestem już mieszkanką tej gminy. Jestem emerytowaną nauczycielką z 41-letnim stażem pracy, która nie powinna i może przechodzić obojętnie wobec takich spraw, ponieważ patrzy na nas młode pokolenie. Nie ma też znaczenia, która ze stron wygrała konkurs. Znam obydwu panów biorących udział w konkursie. Znaczenie ma mataczenie i unieważnienie konkursu dla własnego interesu - powiedziała nam Aleksandra Makowiecka, która była w komisji konkursowej. - Trzy tygodnie po konkursie dwaj członkowie komisji podważyli tajność głosowania. Jedną z osób jest pani wicedyrektor. A przecież protokół z konkursu został podpisany przez wszystkich członków komisji, włącznie w tymi, którzy złożyli protest. W protokole jest zapis, że zapewniono tajność głosowania. W takim razie w którym dokumencie poświadczyli nieprawdę? Nie zawsze satysfakcjonują nas wybory, sama mam z tym problem, ale jeśli chcemy uczyć młodych ludzi praworządności i krytycznego spojrzenia na rzeczywistość to szczególnie my nauczyciele powinniśmy dawać przykład, a tak niestety nie jest.
Pani Aleksandra napisała nawet w sprawie tego konkursu do ministra Piotra Müllera z prośbą o interwencję.
Oburzenia nie kryje też Andrzej Zlot, były dyrektor szkoły w Smołdzinie, a obecnie nauczyciel i szef komisji międzyzakładowej Solidarności.
- Jak to nie zachowano tajności? Był ścisk? Kto chciał mógł przecież odejść na bok. Dla mnie to skandal i hucpa i na siłę szukanie argumentów po fakcie, by wygrał "odpowiedni" kandydat - mówi Andrzej Zlot.
W komisji konkursowej z ramienia Solidarności był Andrzej Zawada. - Napisałem w tej sprawie do wójta. Według mnie wszystko odbyło się zgodnie z prawem i procedurą. Jestem oburzony tym, że na siłę próbuje się przeforsować swojego kandydata. Tak jak i nagonką jaką, po konkursie rozpętano wobec zwycięzcy - uważa pan Andrzej.
Otóż po konkursie Małgorza Kopiniak, przewodnicząca międzyzakładowej komisji Solidarności 80, napisała do wójta list z wnioskiem o unieważnienie konkursu, zaznaczając że przyczyną powinno być przerwanie wystąpienia dyrektorowi Spychalskiemu. Następnie w piśmie zaatakowała zwycięzcę konkursu opisując doniesienia medialne na jego temat i sugerując, że złożone przez niego oświadczenie, że nie toczy się przeciwko niemu żadne postępowanie jest wątpliwe.
Nie będziemy tego dokumentu cytować, delikatnie rzecz ujmując, jest on powtórką doniesień mediów z Bydgoszczy. Tam słupszczanin, który startował w konkursie w Smołdzinie, był szefem Okręgowego Inspektoratu Pracy. Do czasu aż na posiedzeniu Rady Ochrony Pracy nie pojawił się wniosek o jego odwołanie. ROP to organ nadzoru w sprawach dotyczących przestrzegania prawa pracy, w tym bezpieczeństwa i higieny pracy, a także legalności zatrudnienia oraz działalności Państwowej Inspekcji Pracy. W skład rady wchodzi 30 członków powoływanych przez marszałka Sejmu. To parlamentarzyści, posłowie i senatorowie, oraz przedstawiciele organizacji związkowych. Z protokołu posiedzenia rady wynika niewiele oprócz tego, że "pozytywnie zaopiniowała wniosek o odwołanie ze stanowiska okręgowego inspektora pracy w Bydgoszczy Zbigniewa Studzińskiego".
Pojawiły się zarzuty sugerujące mobbing i wyniki kontroli niepochlebne dla dyrektora. Ale bez żadnych konkretów.
- Poszedłem z byłym pracodawcą do sądu pracy. Nic mi się nie zarzuca prawnie, nie toczy się żadne postępowanie. Nawet złożyłem w Smołdzinie wydruk z rejestru, że nie jestem skazany, że nic się przeciwko mnie nie toczy - tłumaczy nam Zbigniew Studziński. - W tej sytuacji zastanawiam się, co dalej. Czy mam podjąć kroki prawne czy wystartować w kolejnym konkursie. To dziwne, powinienem teraz myśleć jak zorganizować szkołę w Smołdzinie, a nie o tym, co teraz zrobić.
Prawdopodobnie zwycięzca będzie odwoływał się do wojewody od zarządzenia wójta o unieważnieniu konkursu. Dodajmy, że prawo oświatowe mówi wyraźnie: "nie można odmówić powierzenia stanowiska dyrektora osobie, która wygrała konkurs".
Nowy konkurs został wyznaczony przez wójta na sierpień, kandydaci mają czas na złożenie dokumentów do 17 sierpnia.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?