Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszykówka: Obcokrajowcy w polskiej lidze

TOMASZ MATYŚKIEWICZ
Jednym z obcokrajowców w Polskiej Lidze Koszykówki jest Senegalczyk Ousmane Barro (z prawej), zawodnik Victorii Górnika Wałbrzych.
Jednym z obcokrajowców w Polskiej Lidze Koszykówki jest Senegalczyk Ousmane Barro (z prawej), zawodnik Victorii Górnika Wałbrzych.
Polska Liga Koszykówki jest jedyną w naszym kraju ekstraklasą, gdzie w drużynach występuje aż tak wielu zawodników z zagranicy.

Jednym z obcokrajowców w Polskiej Lidze Koszykówki jest Senegalczyk Ousmane Barro (z prawej), zawodnik Victorii Górnika Wałbrzych. W PLK w 14 klubach gra ich blisko osiemdziesięciu.

Daje to średnią zaledwie minimalnie mniejszą, niż w piłkarskiej Orange Ekstraklasie. Tylko, że kadra drużyny piłkarskiej jest dwukrotnie większa od koszykarskiej i do tego w piłkę nożną na najwyższym szczeblu rozgrywkowym występują o dwa zespoły więcej.

Jeszcze dwa sezony temu zdarzały się momenty, kiedy to żaden polski koszykarz nie przebywał na parkiecie w obydwu zespołach. Od początku ubiegłorocznych rozgrywek władze ligi próbują ukrócić ten proceder. Dziś przez cały czas na parkiecie w każdym z zespołów musi przebywać choć jeden zawodnik znad Wisły, a w drugiej kwarcie każdy trener ma obowiązek delegowania do gry koszykarza urodzonego w 1986 roku lub młodszego.

Rządzą obcokrajowcy

Jak zagraniczni gracze trafiają do Polski? Na polskim rynku działa obecnie kilkunastu agentów, którzy na życzenie klubów sprowadzają do Polski zawodników z całego naszego globu. Jednym z nich jest Grzegorz Piekoszewski ze Stargardu, właściciel koszykarskiej agencji "Promotex", która działa na polskim rynku od siedmiu lat.

- W Polsce stale rósł popyt na zawodników zagranicznych, a kiedy ja zaczynałem, podobnym zajęciem trudniło się w Polsce trzech, czterech ludzi - mówi Piekoszewski, który jest dziś agentem koszykarskim licencjonowanym przez europejski związek koszykówki FIBA. - Pierwsze kontrakty podpisywaliśmy z drużynami z regionu. W ekstraklasie grała jeszcze Spójnia Stargard, a wkrótce awansował do niej AZS Koszalin. Stopniowo wszystko się rozkręcało i dziś moim zawodnikom znajduje kluby w całej Europie - dodaje.

Co roku w PLK karuzela transferowa trwa na dobre, a koszykarscy agenci zacierają ręce z powodu rozwijającego się biznesu. Rekordziści w ubiegłym roku zgłosili do rozgrywek nawet trzynastu obcokrajowców na przestrzeni ledwie kilku miesięcy!

Wysłał... brata

W całym tym transferowym zamieszaniu dochodzi wielokrotnie do kuriozalnych i zabawnych sytuacji. W ubiegłym roku jeden ze szkoleniowców o testowanym w klubie zawodniku po prostu... zapomniał. Dopiero po kilku dniach jego nieobecności na treningu w klubie przypomniano sobie, że anonimowy koszykarsko Amerykanin siedzi w wynajętym mieszkaniu czekając na decyzję odnośnie jego przyszłości w drużynie.

W Polsce znane były również przypadki, gdy po zapewnieniach agenta jego zawodnik, który lądował w Polsce, okazywał się zupełnie kimś innym, niż się spodziewano. Zamiast oczekiwanego 210-centymetrowego środkowego działacze witali na lotnisku np. dwumetrowego skrzydłowego.

- Na początku zdarzały się rozmaite historie - opowiada agent ze Stargardu. - Swego czasu miałem przypadek, że do Polski przyleciał brat pierwotnie spodziewanego zawodnika. Ten właściwy był niedysponowany, ale pomyślał, że wyśle swojego brata, który też sobie tu poradzi. Ich niecny plan szybko upadł, ale ja musiałem zapłacić za całe zamieszanie.

Można zarobić

Agent zawodnika z jego wynagrodzenia, które otrzymuje od klubu pobiera przeciętnie 5-10 procent za sprowadzenie go do Polski i dbanie o jego interesy. Ci natomiast zarabiają w Polsce od 40 tysięcy do nawet 400 tysięcy dolarów rocznie. Na najdroższych zawodników stać jednak tylko czołówkę ligi, w której prym wiedzie uczestnik Euroligi Prokom Trefl Sopot z 12 milionowym budżetem - i tak o połowę mniejszym niż w ubiegłorocznych rozgrywkach.

Rola agenta "handlującego" z biedniejszymi klubami polega na tym, by wypromować w polskiej lidze zawodnika nieznanego, a co za tym idzie taniego i w przyszłości zarobić na nim krocie sprzedając go do lepszej ligi w przyszłym roku.
Zatrudniając koszykarza w trakcie sezonu, gdy nie ma czasu na dogłębne analizy, trener opiera się na suchych informacjach statystycznych lub co najwyżej na jednym albo dwóch meczach gracza na dvd, które z reguły dostarcza mu agent zawodnika.

Jak nietrudno się domyślić, ten pokazuje najlepsze spotkania swojego podopiecznego, które de facto nie dają pełnego obrazu prawdziwej wartości danego gracza. Gdy dopiero ten "nieoszlifowany diament" pojawia się w Polsce okazuje się, że nie różni się niczym od polskich graczy poza kolorem skóry.

- To nie do końca jest tak - wyjaśnia także w imieniu swoich kolegów po fachu Piekoszewski. - Przecież nam nie zależy, żeby kogoś oszukiwać. Tylko wtedy, gdy nasi zawodnicy będą się sprawdzać, zapewnimy sobie zaufanie klubów.

Tańsi niż Polacy

Działacze klubowi tłumaczą się faktem, iż gracze spoza naszego kraju okazują się w wielu przypadkach tańsi, niż nasi rodzimi zawodnicy. Wytrawny menadżer potrafi więc wyłowić młodego amerykańskiego gracza, który rozpoczyna zawodową karierę i sprowadzić go do Polski za przysłowiową czapkę śliwek.

- W moim przypadku takimi zawodnikami byli choćby Brent Darby, który grał w Koszalinie i Brandon Brown z Inowrocławia - wymienia Piekoszewski. - W Polsce zaczynali karierę zawodową zarabiając kwoty na poziomie trzech tysięcy dolarów za miesiąc. Dziś grają w silnej lidze włoskiej, a ich zarobki przekraczają możliwości finansowe wielu polskich klubów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza