Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kultura techno to szatan

Zbigniew Marecki [email protected]
Kultura techno to szatan
Kultura techno to szatan Rys. Wojciech Stefaniec
Michał Archanioł zadał mi trzy pytania: Czy wierzysz w Boga, czy zaprzeczasz szatanowi, czy chcesz z nim walczyć? Odpowiedziałem "tak". Wtedy kazał mi wstać i iść w stronę światła - mówi Leszek Dokowicz z Gdyni.

Ten związany ze środowiskiem Frondy producent i operator filmowy przyjechał do Słupska w ramach Dni Kultury Chrześcijańskiej, aby w kościele św. Faustyny dać świadectwo dotyczące jego życia.

Ludzie zebrani wieczorem w przyciemnionej świątyni zobaczyli szczupłego i wysokiego 44-latka. Wyświetlił na ekranie postać Chrystusa, stanął przed kazalnicą i zaczął opowiadać, jak w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku wyjechał z rodzinnej Gdyni do niemieckiego Monachium, gdzie chciał zrobić karierę sportową. Po dwóch latach jednak okazało się, że z jego zamierzeń nic nie wyszło.

Harris odebrał mu wiarę
- Byłem nastawiony na osobisty sukces, który by zaspokajał moje egoistyczne potrzeby - mówił Dokowicz.

On kojarzył to ze stopniowym odchodzeniem od Kościoła katolickiego. Najpierw pod wpływem przykładu niewierzącego ojca, a potem Clive'a Harrisa, bioenergoterapeuty i uzdrowiciela, który w latach 80. XX wieku jeździł po Polsce i w kościołach kładł swoje ręce na głowach tysięcy ludzi.

- Dwa tygodnie po spotkaniu z nim zemdlałem podczas nabożeństwa, a potem rozpoczął się mój powolny proces odchodzenia od Kościoła. Z każdym rokiem byłem coraz dalej od ołtarza, aż któregoś dnia znalazłem się zupełnie na zewnątrz Kościoła. Coraz częściej i w coraz poważniejszy sposób przekraczałem Boże przykazania - opowiadał Dokowicz.

Ruch techno go oszołomił
Po rozstaniu ze sportem w latach 1986-88 pracował jako oświetleniowiec w Bawarskiej Operze i Teatrze Narodowym w Monachium. W 1988 roku założył i do 1990 roku prowadził grupę teatralną Anton-Fingerle-Zentrum w Monachium, a przez następne cztery lata był asystentem Chrisa Karpa, szwajcarskiego operatora filmowego.

Od 1995 zaczął pracować jako niezależny producent oraz operator filmowy. Jednocześnie coraz silniej poznawał ówczesną muzykę elektroniczną w Niemczech i jej scenę techno. Dzięki pomysłowi na stworzenie nowego urządzenia akustycznego poznał grupę ludzi należących do jednego z centrów tego ruchu. Wtedy zaprzyjaźnił się z Peterem, jednym z ideologów ruchu techno.

- Szybko zdałem sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie rozmawiałem z tak pasjonującym człowiekiem - wspominał w Słupsku Dokowicz. - Miał wszechstronną wiedzę, był profesorem jednej z amerykańskich szkół filmowych. Studiował przez wiele lat pracę mózgu, prowadził doświadczenia ze światłem w nocnych klubach, a w tamtym czasie jego głównym zajęciem było kierowanie ideologią ruchu oraz tworzenie filmów oddziałujących na podświadomość i pokazywanych w czasie potężnych imprez.

Dzięki tej znajomości Dokowicz popłynął statkiem w rejs po Morzu Śródziemnym, w którym uczestniczyło kilkaset osób z całego świata - czołowi twórcy ruchu. Operator z Polski kręcił zdjęcia z tego wydarzenia. Po ich obejrzeniu Peter zaproponował Dokowiczowi, że będzie go uczył, bo szukał kogoś takiego jak on.

- Pod jego wpływem moja osobowość zaczęła się coraz bardziej zmieniać, również zewnętrznie: przefarbowałem włosy, zacząłem się inaczej ubierać. Coraz więcej pracy otrzymywałem z wnętrza sceny i całym sobą przyjmowałem to, co się tam działo - relacjonował Dokowicz.

Otrzeźwienie nadeszło w Dortmundzie
Coś mu jednak przestało pasować w tej układance, gdy jego dziewczyna zaszła w ciążę. Wtedy Peter zaczął sugerować aborcję. Młodzi nie zgodzili się na to. Gdy w 1996 roku, w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, jak podkreśla Dokowicz, urodził się ich pierworodny syn, Peter przyleciał z Amsterdamu i poprosił o to, by mógł ponosić dziecko na rękach i pobyć z nim sam na sam.

- Zgodziliśmy się na to, bo był naszym przyjacielem. Po powrocie do Polski, noc czy dwie później, zauważyliśmy, że dziecko zaczyna się dziwnie zachowywać. Syn wydawał z siebie niemiłe dla ucha odgłosy. Ale działo się to zwykle w nocy i trwało około godziny, a przez resztę czasu wszystko było w porządku, więc staraliśmy się o tym nie myśleć - wspominał Dokowicz.

W tym czasie wydarzyło się jeszcze kilka innych rzeczy, które nieco zakłóciły ich spokój. Zaczęli o tym wszystkim rozmawiać. Już wtedy dostrzegał wiele znaków i poszczególne części, jak puzzle, zaczęły układać mu się w całość. Jednak dopiero 30 kwietnia 1996 roku, gdy przyjechał do Dortmundu na największą imprezę techno na świecie, która nazywa się May Day, przeżył wewnętrzne przebudzenie.

- Tej nocy według starogermańskich wierzeń bogini miłości łączy się z bogiem wojny: z połączenia seksu i przemocy powstaje perwersja. Wtedy 20 tysięcy młodych ludzi tańczyło w największej hali Dortmundu. Tam też pracowali ludzie, którzy potrafią kierować działaniem tej sceny w najbardziej doskonały sposób. Kiedy tam przyjechałem, Peter powiedział, że tej nocy mam szczególnie uważać, bo to, co będzie pokazywał na ekranach, jest jednocześnie informacją dla mnie, bo nadszedł czas, by powiedzieć, kim są, co robią i dlaczego - relacjonował Dokowicz.

Bóg go uratował
To właśnie wtedy - twierdzi - zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z satanistami, bo w pewnym momencie symbole, którymi operowali w czasie imprezy, stały się dla niego w pełni czytelne. W tym samym czasie wyraźnie doświadczył, że na końcu wszystkiego czeka go wieczne potępienie.

- Upadłem więc na kolana i zacząłem wołać: "Ojcze nasz" - opowiada. - Gdy wypowiedziałem pierwsze słowa modlitwy, zobaczyłem białą postać Michała Archanioła z mieczem w ręku. Zadał mi trzy pytania: Czy wierzysz w Boga? Czy zaprzeczasz szatanowi? i Czy chcesz z nim walczyć? Na wszystkie odpowiedziałem "tak". Wtedy kazał mi wstać i iść w stronę światła - mówił do zebranych Dokowicz.

Szybko uciekł stamtąd i przyjechał do Polski, gdzie odbył spowiedź z grzechów całego dotychczasowego życia i wrócił na łono Kościoła katolickiego. Jednocześnie usunął z domu wszelkie znaki satanistyczne, które jego zdaniem otwierają człowieka na siły ciemności. Teraz jest ojcem pięciorga dzieci, przygotowuje filmy dokumentalne o tematyce katolickiej i daje świadectwa o swoim doświadczeniu w różnych parafiach w kraju.

W Słupsku powiedział jeszcze, że tylko katolicyzm może nas uratować przed atakiem destrukcji.

- Na Zachodzie już rządzą ludzie, którzy nie byli ochrzczeni. Oni są otwarci na siły ciemności. W Polsce na naszych oczach rośnie pokolenie, które może zniszczyć dorobek naszych rodziców i przodków - ostrzegał.

Głosiciel prawdy czy oszust?
Jego opowieść zrobiła na zebranych duże wrażenie. Większość słuchaczy ponad dwie godziny w skupieniu słuchała jego historii. Potem wiele osób kupowało płyty CD z jego filmami.

- W tym musi coś być - mówili jedni.

Jeszcze inni po prostu mu zazdrościli. - To brzmi jak fabuła sensacyjnego filmu. Jeśli rzeczywiście to wszystko przeżył, to chciałbym być na jego miejscu - dzielił się ze znajomymi swoimi wrażeniami wysoki nastolatek.

Obecni na spotkaniu kapłani z kolei dziękowali Dokowiczowi za świadectwo, bo jego opowieść - mówili - jest bardziej przekonująca niż ostrzeżenia księży przed siłami zła.

Natomiast krytycy Dokowicza chętniej anonimowo wypowiadają się w internecie. Tam można m.in. przeczytać, że to nawiedzony facet, wariat albo gość, który w stresie przeżył jakieś doznania, a teraz chce się dorobić, korzystając ze wsparcia Kościoła katolickiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza