Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Latanie to nasza pasja

Roman Laudański, [email protected]
Od lewej: kapitan pilot Maciej Jaskółd, kapitan pilot Mariusz Królik, kapitan pilot Krzysztof Felisiak z 56. Kujawskiego Pułku Śmigłowców Bojowych(Fot. Roman Laudański)
Od lewej: kapitan pilot Maciej Jaskółd, kapitan pilot Mariusz Królik, kapitan pilot Krzysztof Felisiak z 56. Kujawskiego Pułku Śmigłowców Bojowych(Fot. Roman Laudański)
- Trzy godziny wcześniej z nim rozmawiałem, zaprosiłem do domu na obiad, a tu nie ma faceta - mówi kapitan-pilot Krzysztof Felisiak. Wspomina kolegę z promocji - porucznika pilota Roberta Wagnera, który zginął w katastrofie śmigłowca bojowego Mi 24 na podtoruńskim poligonie.

W ubiegły piątek późnym wieczorem zadzwonił telefon kapitana Krzysztofa Felisiaka, pilota 56 Kujawskiego Pułku Śmigłowców Bojowych w Inowrocławiu. - Wiedzieliśmy, że spadł śmigłowiec, ale ciągle nie był wiadomo, kto zginął - opowiada Felisiak. - Z Robertem znaliśmy się kilkanaście lat, to był mój kolega z promocji. Uczyliśmy się w szkole w jednej grupie. Dwukrotnie był w Iraku. Tam nic mu się nie stało. A tu, akurat tu dopadło go najgorsze.

Kapitan Felisiak mówi, że ciężko to przeżył, nie spodziewał się takiej reakcji. - W takiej chwili człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, co robi. Nad sensem naszej pracy, służby. Nad utraconym czasem na misjach i poligonach. Wszystko kosztem rodziny.

Przy stole w koszarowcu 56. Kujawskiego Pułku Śmigłowców Bojowych w Inowrocławiu siedzą jeszcze kapitan pilot Maciej Jaskółd i kapitan pilot Mariusz Królik. Jest wtorek, agencje właśnie podały, że we wraku śmigłowca Mi 24, który rozbił się przed tygodniem odnaleziono czarną skrzynkę.

- Rok temu czekaliśmy w Szczecinie na wylot do Iraku - opowiada kpt. Mariusz Królik - Spadła CASA, zginęli koledzy. Jesteśmy hermetycznym środowiskiem, wszyscy się znają. Twarze się pamięta, żartobliwe pseudonimy. A tu ginie kolega.
- Nie ma znowu tak dużo, żebyśmy się nie znali, choć z widzenia - dodaje kapitan Maciej Jaskółd. Opowiada, jak to na pierwszym roku w Dęblinie spotkali się z doświadczonym pilotem. Zapamiętałem jego słowa: "musicie się liczyć z tym, że w waszym życiu zawodowym zawsze kogoś utracicie". I to się sprawdza.

Jaskółd wspomina kolegę z promocji - pilota Roberta Kuźmę, który zginął pilotując CAS-ę. - Transportowce latały do Iraku z zaopatrzeniem. Kilka razy się tam spotkaliśmy, rozmawialiśmy. Dowiaduję się, że zginął. Siadłem, wziąłem komórkę, wyświetliłem jego nazwisko i numer. Pomyślałem: - I co mam zrobić z tym numerem? Pamięć zostaje, numer się kasuje.

Zawód niebezpieczny

"Skóry" po ojcach
W ciągu ostatnich miesięcy i lat rozbiło się w kraju kilka śmigłowców i samolotów. Zginęli ludzie. Piloci z Inowrocławia mówią, że w ich pracy nie ma miejsca na rutynę. Ciągle uczą się czegoś nowego. I co tu dużo mówić, kochają latanie.
Ojcowie Felisiaka i Kólika byli pilotami. Po pracy "przynosili" robotę do domu.

- Mieszkaliśmy na lotnisku w Pruszczu Gdańskim - wspomina Krzysztof Felisiak. - Tam po raz pierwszy poczułem zapach spalonej nafty - paliwa lotniczego. I tak już zostało. Podrósł, latał na szybowcach w Inowrocławiu, poszedł do szkoły w Dęblinie. Ojciec skończył służbę. Podarował synowi skórzaną kurtkę pilota. Lata w niej do dziś. Kapitan Królik też chwali "skórę" po ojcu. - Ładna, lepsze wtedy szyli. Jakoś się w niej lepiej lata. Bardziej odporna na zniszczenia.

Choć Mariuszowi trochę marzyła się architektura, to został pilotem. - U niektórych z nas pasja latania jest tak głęboka, że nie potrafimy wyobrazić sobie innego życia - mówi.

Kapitan Maciej Jaskółd zapewnia, że nikt z jego rodziny nie latał. On zaczął od klejenia modeli. I od małego chciał latać. Minęły lata. Cel zrealizował w stu procentach. Karierę zaczął na samolotach odrzutowych. - Na studiach odgórnie podzielili nasz rok na pół i tak trafiłem do śmigłowca - uśmiecha się.

Gdy pytam, czy piloci szybkich samolotów odrzutowych patrzą jeszcze "z góry" na pilotujących "wiatraki", kapitan Krzysztof Felisiak zauważa, że na razie, to tylko piloci śmigłowców mają doświadczenie bojowe.

- Koledzy z F-16 na razie nałykali się dużo teorii w Stanach Zjednoczonych. Może kiedyś i było takie zadzieranie nosa, ale dziś już nie - mówią.

Kiedy Maciej Jaskółd wysiadł z "Iskry" po pierwszym locie z instruktorem zapytał: - Co ja tutaj robię? - Myślałem, że się do tego nie nadaję, ale po dwóch tygodniach polecieliśmy do strefy, a tam chmury - cumulusy rozbudowane jak świece. I kiedy zrobiliśmy miedzy nimi slalom, to było takie uczucie, którego nie zapomnę do końca życia. I choć teraz latam na śmigłowcach i nazywa się nas lotnictwem "szuwarowo - bagiennym", bo tak nisko możemy latać, to widok z powietrza saren skaczących po łąkach zostaje w pamięci. Tego ludzie, którzy chodzą po ziemi - nie zobaczą.

- W szkole człowiek harował pod okiem instruktora, który dbał o bezpieczeństwo, ale przyszedł dzień, kiedy pierwszy raz trzeba było polecieć samemu - uśmiecha się do wspomnień kapitan Królik. - Nagle w kabinie zostajesz sam, odpowiadasz za swoje życie i sprzęt. To bardzo mocne przeżycie.

Zawód niebezpieczny

Kapitan Krzysztof Felisiak: - Mi 24. jest bardzo bezpiecznym śmigłowcem. Bardzo rzadko zdarzają się sytuacje awaryjne w locie, ale nie ma pilota, któremu nie przytrafiłaby się mniej lub bardziej niebezpieczna sytuacja podczas służby w powietrzu.

Przed laty leciał z instruktorem "Orlikiem". Kręcili figury. Podczas przechodzenia z loty "na plecach" wpadli w odwrócony korkociąg. - Spadaliśmy dobre dwa kilometry nim instruktor na wysokości tysiąca stu metrów wyprowadził maszynę. Zabrakło sekundy, by instruktor nas wystrzelił. Minimalna wysokość do katapultowania wynosi tysiąc metrów. To było doznanie ekstremalne, którego się nie zapomina.
Zwracają uwagę na ptaki. Opowiadają: - Teoretycznie zawsze jest ryzyko, że jak się wleci w stado, to trafią do wlotów obu silników. Ptaki w Polsce uciekają przed nami nurkując lub skręcając w bok. Najgorzej było w Iraku, gdzie było ich zdecydowanie więcej. Tam wylatywały spod lecącej maszyny. "Przyjęciu" jednego na przednią szybę towarzyszył huk, jak wybuch granatu.

Kapitan Królik: - A linie wysokiego napięcia? W Iraku oblepione są piaskowym pyłem. Lecieliśmy po całym dniu latania nad pustynią. Zmęczeni. Linie dostrzegłem w ostatnim momencie. Wykonałem gwałtowny manewr, który omal nie skończył się katastrofą. Pewnie, że tam niebezpieczeństwa wypatrywali obaj piloci, technik i strzelec pokładowy, ale odpowiedzialność spoczywa na dowódcy.

Helikopter w ogniu

W październiku 2006 roku śmigłowiec Mi 24 pilotowany przez kpt. Jaskółda został ostrzelany w Iraku. Historię tę opisaliśmy przed rokiem w "Pomorskiej" po nagrodzeniu "Buzdyganem" i nadaniu tytułu Podoficera Roku Wojsk Lądowych technika podkładowego, sierżanta sztabowego Zbigniewa Siekierskiego.

Siekierski otrzymał tytuł za ratowanie postrzelonego kolegi. Wszystko zaczęło się od tego, że w wiosce, w której miały być wojska irackie, byli rebelianci, którzy ostrzelali śmigłowiec. Pociski uszkodziły m.in. instalację hydrauliczną. Stanął jeden silnik. Udało im się wylądować. Z postrzeganych zbiorników lało się paliwo, maszyna mogła wylecieć w powietrze, a na dodatek dojeżdżali do nich zamaskowani mężczyźni. Leżeli wokół śmigłowca i obiecywali sobie, że tanio skóry nie sprzedadzą. Postrzelony kolega przeżył.

- W Iraku nie było czasu na rozmyślanie - dodaje kpt. Królik. - Najgorsze są przerwy w lataniu. Wtedy przychodzą do głowy różne myśli.

- A ostrzał baz? - przypomina kpt. Jaskółd - Człowiek zrobił swoje, wrócił do bazy i chciał odpocząć, a tu znowu zaczynają walić do nas z moździerza. Zawsze żartowaliśmy: - Czy oni nie wiedza, że mogą nas skrzywdzić? - dodaje kpt. Felisiak.

- I tak najgorsza była rozłąka z rodziną - dodaje kpt. Królik.
Po tym ostrzale w Iraku kapitan Jaskółd pomyślał, że chyba już wystarczy, ale mu przeszło.

Felisiak: - Takie myśli powracają od wypadku do wypadku. Wtedy musimy uspokajać żony, patrzy się na małe dzieci...

Królik: - Bywa, że pilot jest jedynym żywicielem rodziny, ale przechodzi nam i dalej latamy, bo lubimy to robić.

Jaskółd: - I obojętnie, co się dzieje, ale bycie pilotem wojskowym w Polsce, to prestiż. Możemy się tym szczycić. I nie wiem, co musiałoby się stać, abyśmy - np. ze względów finansowych - musieli odejść.

Źródło:

href="http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090306/REPORTAZ/575331846"; target="_blank">Piloci śmigłowców o swojej pracy
- pomorska.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza