Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Jarosiewicz, nowy nabytek Jantara/Euro-Industry Ustka

Rozmawiał Krzysztof Niekrasz
Łukasz Jarosiewcz (z prawej) w trakcie treningu w Ustce.
Łukasz Jarosiewcz (z prawej) w trakcie treningu w Ustce. Fot. Krzysztof Tomasik
Rozmowa z piłkarzem Łukaszem Jarosiewiczem, nabytkiem usteckiego Jantara/Euro-Industry, jednym z największych futbolowych talentów, jaki narodził się w Ustce. Niestety, to talent niespełniony.

To zaskoczenie. Taki zawodnik w Jantarze? Z pańskim talentem powinien pan dzisiaj przygotowywać się do gry w ekstraklasie. Tymczasem zamiast Legii czy Wisły zagra pan niedługo z Polonezem Bobrowniki.
- Ja już od dłuższego czasu liczyłem na zmianę otoczenia. Chciałem zmienić klimat i jeszcze raz spróbować czegoś nowego. Na razie od piątej ligi. Po prostu chcę pomóc Jantarowi w uzyskaniu awansu. Muszę przyznać, że miałem propozycje z innych klubów. Jedna z nich była nawet z Cypru. Moja decyzja jest ostateczna i w sezonie 2009/2010 grać będę w barwach Jantara.

Na jaki okres podpisał pan umowę?
- Miałem dżentelmeńską rozmowę z prezesem Henrykiem Pelczarem, którego uważam za wiarygodnego człowieka. Umowa jest na rok.

Dobra finansowo?
- Zaproponowane warunki mi odpowiadają. Poza graniem w piłkę nożną będę jeszcze pracował.

Jako szesnastolatek grał pan już w drużynie seniorów. Zapewne miło wspomina pan te czasy?
- Oczywiście, że tak. Debiutowałem w Jantarze Ustka, którego jestem wychowankiem. Wtedy zespół występował w czwartej lidze. Pierwszym rywalem był Orzeł Choczewo.

W pewnym okresie stał się pan bohaterem Polonii Warszawa. Dobrze pan grał i zdobywał bramki dla stołecznego klubu w rozgrywkach ekstraklasy i Pucharu Polski. Gol z derbowego meczu z Legią kandydował do najpiękniejszej bramki 2004 roku w plebiscycie stacji Canal +. Niestety, później stał się pan synem marnotrawnym i nie spełnił wielkich oczekiwań. Dlaczego?
- Początek w warszawskim klubie miałem znakomity. Byłem w wysokiej formie. Strzelałem gole w meczach ligowych. Ten zdobyty na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej w derbowym meczu z Legią był naprawdę wyjątkowej urody i mam go do dnia dzisiejszego przed oczyma.

Po dobrych występach posypały się oferty z kilku klubów. Odbiło mi. Miałem spore pieniądze i nieodpowiednie towarzystwo. Najpierw było piwo, później wódeczka. Zabawy i beztroskie życie spowodowały braki treningowe. Do tego przyplątały się jeszcze różne kontuzje. Wtedy miałem już coraz większe problemy ze znalezieniem miejsca w podstawowej jedenastce Czarnych Koszul. Wpadłem w pętlę, z której długo nie potrafiłem się wydobyć. Na szczęście poznałem Martynę, która pomogła mi wyjść z tego dołka.

Czy zatem lata spędzone w Warszawie uważa pan za czas stracony?
- Nie. Nic takiego. W stolicy poznałem właśnie wcześniej wspomnianą Martynę. Jesteśmy cztery lata ze sobą. Natomiast jeśli chodzi o aspekt sportowy, to rzeczywiście zmarnowałem swoją karierę.

Zanim trafiłem do warszawskiej Polonii, grałem w małych klubach, jak właśnie Jantar i koszalińska Gwardia. Wtedy nie miałem takich pieniędzy, jakie dostałem w stolicy. Wielka kasa wyprowadziła mnie na manowce.

To czemu pan nie wróci do Polonii odkupić winy?
- Po co? Tam mam spalony grunt. Zresztą nikt mnie by tam chyba nie chciał. W Warszawie jest dobry klimat dla piłkarzy młodego pokolenia. Ja mam już 28 lat. Młodzież jednak musi uważać, żeby nie wpadła tak jak ja w rytm pozasportowego życia, bo potem z niego trudno się wyrwać. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Teraz żałuję.

Myśli pan, że jeszcze trafi do ekstraklasy lub I ligi?
- Mimo przykrych doświadczeń jeszcze chciałbym tam zagrać. Może trafię do ŁKS? Kiedyś ówczesny prezes Daniel Goszczyński powiedział mi, że chętnie widziałby mnie w łódzkich szeregach.

Czego bardziej pan żałuje: kasy, która przeszła bokiem, czy możliwości gry w silnych zespołach?
- Pieniądze zawsze w życiu mają znaczenie. Trzeba je jednak mądrze i rozsądnie wydawać. Mimo wszystko jednak bardziej żałuję straconej szansy, bo mogłem zostać gwiazdą futbolu.

Bardzo się zmieniło pańskie życie po tym feralnym okresie?
- Nie do poznania. Doznałem dużo cierpień i to z własnej winy. Teraz moje życie jest pogodniejsze, radośniejsze i bardziej świadome. Jeszcze raz chcę podkreślić istotną i opiekuńczą rolę Martyny. Nieważne kiedy, na jakim etapie życia dostrzeże się swoje światełko w tunelu. Ważne, żeby ponownie zaświeciło.

Już kilka razy pan tak wracał.
- Mam świadomość, że przebimbałem kilka ładnych lat życia. Powoli dobijam do trzydziestki i piłkarskim wirtuozem już na pewno nie zostanę. Ale cieszę się z tego, co mam i gdzie obecnie jestem. Najważniejsze, że uporządkowałem swoje życie. Jak bym miał coś radzić młodym piłkarzom będącym na rozdrożu, jak mnie się to przytrafiło, to żeby nie słuchali po treningach starszych kolegów. Okazuje się, że to żaden wstyd odmówić picia i baletów. Pozostaje mi tylko żałować, że opamiętałem się za późno.

Nie uważa pan, że kariera mogła być dużo bogatsza, gdyby nie te słabości do uciech życia codziennego?
- Oczywiście, że tak. To jednak już przeszłość. Kto chce dobrze grać w piłkę, musi mieć twardy charakter. Mi go zabrakło. Wszystko jest dla ludzi, ale trzeba umieć z tego odpowiednio korzystać. Ja przeholowałem.

Przed laty grał pan głównie jako pomocnik. A teraz?
- Nie ukrywam, że przyszedłem do Ustki, aby wprowadzić Jantara do IV ligi. Mam grać w ataku. Wierzę w awans.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza