Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria i Edward Ziółkowscy z Kobylnicy od pięciu lat dają miłość cudzym dzieciom

Zbigniew Marecki
Fot. Krzysztof Tomasik
W ubiegłym roku postanowiłam, że odpocznę od dzieci. Wysłałam wszystkie na wakacje. Następnego dnia myślałam, że nie wytrzymam, bo zrobiło się tak cicho i nudno. Na szczęście zaczęły do mnie dzwonić - mówi Maria Ziółkowska.

Obecnie ma w domu wesołą ósemkę. Cicho w nim nie jest na pewno.

Najpierw byli normalną rodziną: praca, dom, dwoje dzieci - córka i syn. Polski standard. 24 sierpnia 2004 roku wszystko się zmieniło. Tego dnia do dużego domu Marii i Edwarda Ziółkowskich w Kobylnicy wprowadziły się dwie nastolatki: siostry Bożenka i Małgosia. Właściwie przeniosły swoje walizki z domu jednej cioci do drugiej. W ten sposób Ziółkowscy praktycznie zostali zawodową rodziną zastępczą.

Syndrom pustego gniazda

- Namówiła mnie moja koleżanka Jadzia Dusza, która w Kobylnicy prowadzi pogotowie opiekuńcze. Bożenka i Małgosia przebywały u niej prawie półtora roku i właśnie miały trafić do domu dziecka. Ona bardzo tego nie chciała. Płakała i przekonywała mnie, żebym je wzięła. Zgodziłam się - opowiada pani Maria.
Przeszli szkolenie, test psychologiczny, wywiad środowiskowy. Dopiero po tym mogli przyjąć pierwsze dzieci.

- To nie była wielka zmiana. Z Duszami znamy się od dawna i przyjaźnimy. Dzieci mówiły do nas ciociu i wujku, więc po prostu się przeprowadziły. Małgosia przyjechała na rowerze - dodaje pan Edward.

Ich własne dzieci - Agnieszka i Krzysztof - były już dorosłe. Duży dom robił się pusty. - Chyba trochę zadziałał syndrom pustego gniazda - mówi pani Maria.

Pięć lat temu jeszcze pracowała zawodowo. Rok później to już nie było możliwe, bo w domu Ziółkowskich pojawiło się drugie rodzeństwo - Patrycja i Przemek. Następnie dwie siostry - Sandra i Wiktoria. W marcu tego roku rodzina powiększyła się o najmłodsze rodzeństwo - Emilkę i Pawełka. Pięciolatek szybko stał się gwiazdą i ulubieńcem całej rodziny.

- Gdy idę z nim ulicą i ktoś pyta, czy to moje, mówię, że tak i od razu czuję się o wiele młodsza. To chyba prawda, że dzieci odmładzają - śmieje się pani Maria. W tym roku kończy 51 lat.

O przeszłości nie rozmawiajmy

Dzieci, które trafiają do zawodowych rodzin zastępczych, mają za sobą trudne przeżycia. Przemoc w rodzinie, alkoholizm - często nie są dla nich abstrakcyjnymi pojęciami.

- Nie chcę o tym rozmawiać. To dla nich nie było łatwe i trzeba było się napracować, aby na nowo zaczęły normalnie funkcjonować: systematycznie się uczyć, bawić się i przytulać. Jednak to nie tylko moja zasługa, bo jak dziecko nie chce, to nic się nie zrobi - uważa pani Maria.

Rodziny biologiczne najczęściej nie utrzymują kontaktu z dziećmi, które trafiają do rodziny zastępczej. Nie jest to jednak regułą, bo na przykład w przypadku najmłodszego rodzeństwa, które znalazło dom u Ziółkowskich, takie kontakty mają miejsce.

- Nie mamy nic przeciw temu. Cieszymy się, że jest szansa na powrót Emilki i Pawełka do ich naturalnej rodziny, o ile rodzice uporają się ze swoimi problemami - dodaje pani Maria.

Pranie, gotowanie i przytulanie

Tymczasem życie rodzinne u Ziółkowskich toczy się intensywnie. Gdy w domu jest ośmioro dzieci, ciągle jest coś do zrobienia.

- Właściwie na okrągło trzeba prać, suszyć i prasować. Rano wymyślam, co będzie na obiad, bo gdy najmłodsze dzieci wracają ze szkoły, zupa już musi się gotować - śmieje się pani Maria.

Na męża zawsze może liczyć, gdy trzeba zrobić coś ciężkiego, ale on raczej koncentruje się na pracy w warsztacie stolarskim, który prowadzi na parterze ich potężnego domu. Dlatego, jak w normalnej rodzinie, dzieci mają swoje obowiązki - im starsze, tym poważniejsze.

- Ich głównym zadaniem jest nauka. Niestety, nie wszystkie są pilne i konsekwentne. Na przykład Sandrze wystarczy kilka dni odpuścić, a już ma zaległości. Bardzo zdolny jest Przemek. Cieszę się, że teraz po gimnazjum chce iść do liceum ekonomicznego. Z Emilki w przyszłości może być świetna matematyczka - wylicza pani Maria.

Dużo czasu poświęca na wysłuchanie szkolnych opowieści, zwierzeń czy po prostu na przytulanie. - Tego ostatniego potrzebują wszyscy. Nawet Przemek, który już robi się taki poważny. Moja rodzona Agnieszka, gdy zaczęłam się zajmować Bożenką i Małgosią, była o to trochę zazdrosna. Nawet teraz, choć mieszka osobno i ma własne dziecko, czasem chyba ją to boli, mimo że zaakceptowała nasz wybór i wie, że zawsze może liczyć na nasze wsparcie - podkreśla pani Maria.

Dzięki nim czuję smak życia

Najbardziej Ziółkowscy cieszą się z tego, że dzieci nie chcą od nich odchodzić. Tak teoretycznie mogłaby już postąpić Bożenka, która kilka lat temu skończyła 18 lat i może samodzielnie decydować, gdzie chce mieszkać. Została w rodzinie zastępczej.

- Gdybym się usamodzielniła, musiałabym pójść do pracy. Raczej nie miałabym szans na studia - tłumaczy studentka II roku resocjalizacji Akademii Pomorskiej w Słupsku. Gdy to mówi, w oczach pani Marii widać dumę i zadowolenie.
- Niczego nie narzucam. Z własnymi dziećmi też tak postępowałam. Muszą wybrać taką drogę, która będzie im odpowiadać - uważa.

Razem z mężem dba o to, aby ich dzieci miały to wszystko, co dziecko powinni dostać w normalnej rodzinie. Niedawno wyprawiali pierwszą komunię dla Wiktorii. Jak będzie trzeba, to wyprawią też wesele, bo w prawdziwej rodzinie jest miejsce na wszystko.

- Raz się kłócimy, a potem godzimy. Tak musi być, bo inaczej nie czuje się smaku życia - mówi pani Maria, a dzieci przytakująco kiwają głowami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza