Obecnie ma w domu wesołą ósemkę. Cicho w nim nie jest na pewno.
Najpierw byli normalną rodziną: praca, dom, dwoje dzieci - córka i syn. Polski standard. 24 sierpnia 2004 roku wszystko się zmieniło. Tego dnia do dużego domu Marii i Edwarda Ziółkowskich w Kobylnicy wprowadziły się dwie nastolatki: siostry Bożenka i Małgosia. Właściwie przeniosły swoje walizki z domu jednej cioci do drugiej. W ten sposób Ziółkowscy praktycznie zostali zawodową rodziną zastępczą.
Syndrom pustego gniazda
- Namówiła mnie moja koleżanka Jadzia Dusza, która w Kobylnicy prowadzi pogotowie opiekuńcze. Bożenka i Małgosia przebywały u niej prawie półtora roku i właśnie miały trafić do domu dziecka. Ona bardzo tego nie chciała. Płakała i przekonywała mnie, żebym je wzięła. Zgodziłam się - opowiada pani Maria.
Przeszli szkolenie, test psychologiczny, wywiad środowiskowy. Dopiero po tym mogli przyjąć pierwsze dzieci.
- To nie była wielka zmiana. Z Duszami znamy się od dawna i przyjaźnimy. Dzieci mówiły do nas ciociu i wujku, więc po prostu się przeprowadziły. Małgosia przyjechała na rowerze - dodaje pan Edward.
Ich własne dzieci - Agnieszka i Krzysztof - były już dorosłe. Duży dom robił się pusty. - Chyba trochę zadziałał syndrom pustego gniazda - mówi pani Maria.
Pięć lat temu jeszcze pracowała zawodowo. Rok później to już nie było możliwe, bo w domu Ziółkowskich pojawiło się drugie rodzeństwo - Patrycja i Przemek. Następnie dwie siostry - Sandra i Wiktoria. W marcu tego roku rodzina powiększyła się o najmłodsze rodzeństwo - Emilkę i Pawełka. Pięciolatek szybko stał się gwiazdą i ulubieńcem całej rodziny.
- Gdy idę z nim ulicą i ktoś pyta, czy to moje, mówię, że tak i od razu czuję się o wiele młodsza. To chyba prawda, że dzieci odmładzają - śmieje się pani Maria. W tym roku kończy 51 lat.
O przeszłości nie rozmawiajmy
Dzieci, które trafiają do zawodowych rodzin zastępczych, mają za sobą trudne przeżycia. Przemoc w rodzinie, alkoholizm - często nie są dla nich abstrakcyjnymi pojęciami.
- Nie chcę o tym rozmawiać. To dla nich nie było łatwe i trzeba było się napracować, aby na nowo zaczęły normalnie funkcjonować: systematycznie się uczyć, bawić się i przytulać. Jednak to nie tylko moja zasługa, bo jak dziecko nie chce, to nic się nie zrobi - uważa pani Maria.
Rodziny biologiczne najczęściej nie utrzymują kontaktu z dziećmi, które trafiają do rodziny zastępczej. Nie jest to jednak regułą, bo na przykład w przypadku najmłodszego rodzeństwa, które znalazło dom u Ziółkowskich, takie kontakty mają miejsce.
- Nie mamy nic przeciw temu. Cieszymy się, że jest szansa na powrót Emilki i Pawełka do ich naturalnej rodziny, o ile rodzice uporają się ze swoimi problemami - dodaje pani Maria.
Pranie, gotowanie i przytulanie
Tymczasem życie rodzinne u Ziółkowskich toczy się intensywnie. Gdy w domu jest ośmioro dzieci, ciągle jest coś do zrobienia.
- Właściwie na okrągło trzeba prać, suszyć i prasować. Rano wymyślam, co będzie na obiad, bo gdy najmłodsze dzieci wracają ze szkoły, zupa już musi się gotować - śmieje się pani Maria.
Na męża zawsze może liczyć, gdy trzeba zrobić coś ciężkiego, ale on raczej koncentruje się na pracy w warsztacie stolarskim, który prowadzi na parterze ich potężnego domu. Dlatego, jak w normalnej rodzinie, dzieci mają swoje obowiązki - im starsze, tym poważniejsze.
- Ich głównym zadaniem jest nauka. Niestety, nie wszystkie są pilne i konsekwentne. Na przykład Sandrze wystarczy kilka dni odpuścić, a już ma zaległości. Bardzo zdolny jest Przemek. Cieszę się, że teraz po gimnazjum chce iść do liceum ekonomicznego. Z Emilki w przyszłości może być świetna matematyczka - wylicza pani Maria.
Dużo czasu poświęca na wysłuchanie szkolnych opowieści, zwierzeń czy po prostu na przytulanie. - Tego ostatniego potrzebują wszyscy. Nawet Przemek, który już robi się taki poważny. Moja rodzona Agnieszka, gdy zaczęłam się zajmować Bożenką i Małgosią, była o to trochę zazdrosna. Nawet teraz, choć mieszka osobno i ma własne dziecko, czasem chyba ją to boli, mimo że zaakceptowała nasz wybór i wie, że zawsze może liczyć na nasze wsparcie - podkreśla pani Maria.
Dzięki nim czuję smak życia
Najbardziej Ziółkowscy cieszą się z tego, że dzieci nie chcą od nich odchodzić. Tak teoretycznie mogłaby już postąpić Bożenka, która kilka lat temu skończyła 18 lat i może samodzielnie decydować, gdzie chce mieszkać. Została w rodzinie zastępczej.
- Gdybym się usamodzielniła, musiałabym pójść do pracy. Raczej nie miałabym szans na studia - tłumaczy studentka II roku resocjalizacji Akademii Pomorskiej w Słupsku. Gdy to mówi, w oczach pani Marii widać dumę i zadowolenie.
- Niczego nie narzucam. Z własnymi dziećmi też tak postępowałam. Muszą wybrać taką drogę, która będzie im odpowiadać - uważa.
Razem z mężem dba o to, aby ich dzieci miały to wszystko, co dziecko powinni dostać w normalnej rodzinie. Niedawno wyprawiali pierwszą komunię dla Wiktorii. Jak będzie trzeba, to wyprawią też wesele, bo w prawdziwej rodzinie jest miejsce na wszystko.
- Raz się kłócimy, a potem godzimy. Tak musi być, bo inaczej nie czuje się smaku życia - mówi pani Maria, a dzieci przytakująco kiwają głowami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?