Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Samolong: Na koncercie nieziemski wygląd nam pomaga

Mariusz Rodziewicz
Koncerty Big Fat Mama to nie tylko dobra muzyka, ale też wielkie show. Mateusz Samolong (z lewej) na zdjęciu z Wiolettą "Minerwą" Baran.
Koncerty Big Fat Mama to nie tylko dobra muzyka, ale też wielkie show. Mateusz Samolong (z lewej) na zdjęciu z Wiolettą "Minerwą" Baran. Dagmara Pochyła
Rozmowa z Mateuszem Samolongie z zespołu Big Fat Mama.

Na swoim koncie macie już kilka wydawnictw, ale "Music For Your Grandma" to pierwsza płyta, która została wydana oficjalnie. To specjalnie na dziesięciolecie istnienia zespołu?

- Tak. To pierwsza nasza płyta, która trafiła do sklepów. Poprzednie sprzedawaliśmy własnym sumptem. Nie były rejestrowane w ZAIKS-ie, nie brały więc udziału w konkursach typu Fryderyki, Złote Płyty itp.

Jeśli chodzi o dziesięciolecie, 2003 rok to tylko orientacyjna data założenia zespołu Big Fat Mama. W obecnym składzie gramy od siedmiu lat. Jednak początek naszej działalności sięga chyba jeszcze wcześniejszych lat, przełomu 2001 i 2002. Na samym początku byłem tylko ja i Minerwa (wokalistka zespołu - dop. aut.), zostaliśmy razem po rozpadzie bluesowej grupy Stormy Monday. Postanowiliśmy zrobić coś innego.

I tak powstała Big Fat Mama, która gra funk z przeróżnymi "naleciałościami"...

- To wszystko, co nam się w muzyce podoba. Nie robimy tego dla pieniędzy lub żeby trafić do konkretnej grupy odbiorców. To nie jest produkt. To owoc naszej miłości do muzyki i naszej wzajemnej przyjaźni. Robimy to, bo to kochamy.

Może to nie produkt, ale oglądając Wasze koncerty można odnieść wrażenie, że wszystko jest bardzo przemyślane. Gracie świetnie technicznie i ciekawie wyglądacie na scenie.

- Ale to też dlatego, że wkładamy w to serce. Żeby każdy mógł swobodnie oddać się muzyce i przenieść się do innego świata, trzeba stworzyć odpowiednią atmosferę. Nieziemski wygląd w tym pomaga. Nam też koncertuje się lepiej, gdy widzimy, że ludzie ulegają naszej wizji i odlatują. To działa w obie strony i wzajemnie się napędza. Mocno inspirujemy się latami siedemdziesiątymi, a koncerty naszych ulubieńców z tego okresu to istne spektakle barw.

Na Facebooku napisaliście, że Wasza płyta sprzedaje się jak ciepłe bułeczki. Czyli jak?

- To znaczy lepiej, niż się spodziewaliśmy. Nie mamy jeszcze wyników ze sprzedaży sklepowej. Na nie musimy poczekać do zamknięcia pierwszych trzech miesięcy od premiery płyty. Natomiast często odbieramy sygnały od fanów, że w którymś mieście zostały wykupione i proszą, żeby coś z tym zrobić. Wiemy też, ile egzemplarzy "Music For Your Grandma" sprzedało się przez naszą stronę. Można już mówić o setkach. A może być tylko lepiej, bo promocja płyty będzie trwała do czasu powstania następnej. Część melomanów usłyszy nas pewnie po powrocie z wakacji.

Myślę, że jak na debiut setki sprzedanych egzemplarzy to dobry wynik. Ale skoro przytoczyłeś tytuł albumu, to znasz babcie, które słuchają Waszej muzyki?

- Niektóre z naszym mam są już babciami, słuchają z dumą i zadowoleniem. Sam tytuł wziął się z jednego z albumów wydanych przez Parliament Funkadelic. Ich album nazywał się "Music For Your Mother". Od wydania tamtej płyty minęło już kilkadziesiąt lat, a ówczesne mamy stały się babciami. Od początku fascynowała nas ta muzyka i często z niej czerpaliśmy, dlatego ta nazwa to pewnego rodzaju hołd dla Georga Clintona i jego kompanii.

To zapytam o pewne kontrowersje, związane z Waszym albumem: teksty. Przez kilka recenzji, na które trafiłem przewija się ten temat. Recenzenci twierdzą, że są słabe.

- Kontrowersyjne teksty? To stwierdzenie użyte trochę na wyrost. Sądzę, że nie wszyscy recenzenci załapali, o co nam chodzi i może nie wszyscy potrafią znaleźć w muzyce miejsce na poczucie humoru i abstrakcję w sferze tekstowej. Utwory na przykład Franka Zappy, który jest naszym idolem, były właśnie w takiej konwencji. Nie próbuję pisać wydumanych tekstów, bo nasza stylistyka jest daleka poezji śpiewanej. Staram się jednocześnie unikać banałów i nudnych schematów charakterystycznych dla piosenek popowych. Czytałem jedną taką recenzję, w której autor zarzucał mi zbyt częste nawiązywanie do tematyki miłosnej. Nie zupełnie się z tym zgadzam, bo te teksty nie są na tyle dosłowne, żeby można było z całą stanowczością zaklasyfikować je do tego gatunku. Cieszy mnie jednak, że ktoś to tak zinterpretował, bo to świadczy o szerokim polu, jakie zostawiają dla wyobraźni. Swoją drogą, co jest głównym tematem i powodem pisania piosenek jeśli nie miłość? Polityka, pieniądze? Lubię teksty, które można interpretować na wiele sposobów, a muzyka nadaje im jeszcze dodatkowe, osobne znaczenie.

I stąd wziął się "krem do paznokci", albo "funk jest fantastyczny i zieloniutki"?

- Teksty biorą się z różnych sytuacji, z rozmów, które wydają mi się ciekawe, zabawne. Spisuję te rzeczy i potem wymyślam do nich melodie, sposoby frazowania itd. Niektóre sformułowania mają w sobie ukrytą melodię lub rytm, lubię się tego doszukiwać. Podkreślę to jeszcze raz, nasza muzyka to głównie muzyka. Różni się to od podejścia, które przyjęło się w naszym kraju, czyli że muzyka to głównie tekst, a dźwięki, które się słyszy to tylko anonimowe tło. Tło, które równie dobrze mogłoby być zupełnie inne. Dla nas najważniejsza jest muzyka, a tekst jest jedynie narzędziem do jej głębszego wydobycia. Przy tym dobrze jeśli jest nieoczywisty i można go interpretować na wiele sposobów.

Myślicie, że możecie być antidotum na tę banalność w polskiej muzyce rozrywkowej?

- Cały czas do tego dążymy. W Europie i na świecie zdarzają się czasem takie przypadki, że muzyka, która z założenia jest niszowa, nagle staje się popularna, przedziera się do mainstreamu i wypływa na szersze wody.

Na początku sierpnia zagracie na Przystanku Woodstock już po raz drugi. Jak wspominacie ten pierwszy raz?

- To był jubileuszowy, bo 15. Przystanek, a przy tym zbiegł się z 40. rocznicą tego prawdziwego amerykańskiego Woodstocku. Jurkowi Owsiakowi zależało, żeby to była szczególna edycja festiwalu, z pompą. Wystąpiliśmy w bardzo dobrym czasie, można powiedzieć w prime time'ie, bo około godz. 19, kiedy pod sceną było mnóstwo ludzi, pewnie nawet 500 tysięcy. Graliśmy w zamian za zespół Akurat, który z pewnych względów musiał odwołać swój udział w festiwalu. Zagranie na tak dużej scenie, dla takiej masy ludzi było porażającym doświadczeniem, w pozytywnym znaczeniu tych słów. Występowaliśmy wcześniej na różnych festiwalach, ale z Przystankiem Woodstock niewiele może się równać. Nasz występ bardzo się spodobał Michael' owi Lang, organizatorowi oryginalnego festiwalu Woodstock w 1969 roku w USA, którego Jerzy Owsiak zaprosił na tę szczególną okazję.

Można się spodziewać, że teraz zagracie przede wszystkim utwory z "Music For Your Grandma"?

- To my musimy przede wszystkim się dobrze bawić na scenie, żeby publiczność także mogła się tak poczuć. Na pewno nie zagramy wyłącznie materiału z nowej płyty. Będą też nasze starsze piosenki, ale w zmienionej formie, bo one cały czas ewoluują. Mamy też całkiem nowe utwory, które mają trafić na naszą kolejna płytę, więc i te publiczność na Woodstocku usłyszy.

Myślicie już o nowym albumie? Kiedy się ukaże?

- Materiał mamy już w zasadzie gotowy. Musimy go po prostu nagrać i chcielibyśmy, że to trwało zdecydowanie krócej, niż w przypadku "Music For Your Grandma". Może więc w przyszłym roku. Tak przynajmniej sobie postanowiliśmy.

Gracie wiele koncertów nie tylko w Polsce, ale i zagranicą. Byliście na Ukrainie, w Szwajcarii, w Austrii, w Wielkiej Brytanii. Inaczej się gra dla zagranicznej publiczności?

- Różnica polega jedynie na tym, że wtedy koncentrujemy się na naszym anglojęzycznym repertuarze. Ale np. w Walii zaryzykowaliśmy zagranie dwóch utworów z polskim tekstem i one także nieźle chwyciły. Pamiętam też, że specjalnie na ten koncert cała męska część zespołu zapuściła wąsy i to chyba najbardziej się spodobało.

A jak udało się Wam dostać na Montreux Jazz Festival w Szwajcarii, który jest bardzo prestiżową imprezą, uznawaną za drugą co do wielkości imprezą z muzyką jazzową i popularną na świecie.

- To do dziś jest dla nas tajemnicą. Próbowaliśmy się tego dowiedzieć, ale nie otrzymaliśmy jasnej odpowiedzi. Ktoś chyba nas po prostu bardzo docenia. 2010 rok był Rokiem Chopinowskim i to prawdopodobnie Instytut Adama Mickiewicza, który zajmuje się organizacją różnych imprez kulturalnych, w tym także koncertów, nas polecił. Oprócz nas z Polski do Szwajcarii pojechał wtedy zespół Łąki Łan i Leszek Możdżer.

Pewnie, jak wielu zespołom w Polsce, nie udaje Wam się żyć z muzyki. Czym więc się zajmujecie?

- Na skromne życie z tych pieniędzy pewnie by wystarczyło, ale faktycznie, każdy z nas ma także jakieś dodatkowe zajęcie. Sam studiowałem architekturę i czasami łapię drobne prace w tej dziedzinie. Gitarzysta Aleksander Szerszeń, który skończył fizykę, jest projektantem w biurze hydrotechnicznym. Drugi gitarzysta, Szymon Drabkowski pracuje w handlu. Klawiszowiec Borys Sawaszkiewicz ma studio nagraniowe "Stobno Records". Jedyną osobą, która utrzymuje się tylko z muzyki jest nasz perkusista Jakub Fiszer, ale on gra w kilku zespołach. Gra też na weselach. To ciężka praca jest, bo trzeba grać na przykład "Ona tańczy dla mnie" do rana. Natomiast Wioletta "Minerwa" Baran zajmuje się swoją niewidomą ciocią. W ogóle na co dzień Wiola jest bardzo spokojną osobą, dopiero na scenie zamienia się w bestię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza