Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mecze na ugorze, czyli sceny z życia sędziów na prowincji

Rafał Szymański [email protected] Wojciech Kukliński [email protected]
Perypetie sędziów z niższych klas
Perypetie sędziów z niższych klas
Piłka nożna to nie tylko wypełnione stadiony i znani piłkarze. To także niższe ligi. - Przeżyjesz tu, przeżyjesz wszędzie - mówi Józef Dąbrowski, sędzia, który na liczniku ma ponad trzy tysiące spotkań.

Pies na wsi, rzecz zwyczajna. Ale ten postanowił zagrać na meczu w Motarzynie. Najpierw próbował go wyprosić z boiska, łagodnie, kapitan miejscowych. Potem pomagali mu koledzy. Następnie przeciwnicy.

Nie skutkowały prośby, groźby, wreszcie kopniaki wymierzane przez nomen omen kopaczy, czyli piłkarzy. Pies, chociaż kundel, bawił się w najlepsze w rasowego napastnika. Uciekał, ale trasa jego marszruty wciąż wiodła tylko przez boisko. Wysiłku wielu obserwatorów potrzeba było, by w końcu łaskawie zechciał opuścić piłkarskie królestwo.

Szatnia odjechała w siną dal

Tadeusz Jankowicz, sędzia ze Słupska, wspomina swój trzeci mecz w karierze, w Sławsku pod Sławnem. Tuż przed spotkaniem nieopodal boiska przejeżdżał traktor z broną. Kierowca opuścił jej zęby i przejechał przez murawę. Osłupiały sędzia musiał poczekać, aż gospodarze chwycą za łopaty i uklepią ziemię, żeby znów można było po niej biegać.

Inny arbiter przyjechał na mecz do Polnicy nieopodal Człuchowa swoim motocyklem. Sędziował profesjonalnie, ale nie po myśli gospodarzy. Po spotkaniu chciał w spokoju powrócić do domu. Raz próbował zapalić motor, potem drugi. Nie szło. Zamiast kopać w rozrusznik po raz kolejny, poszedł po rozum do głowy. Sprawdził, czy w baku ma benzynę, którą wcześniej zatankował. Trochę się zdumiał, gdy zamiast paliwa zobaczył piasek.

Kolejny arbiter wspomina jedną z miejscowości, w której musiał przebierać się w nysce, podstawionej przez gospodarzy tuż koło boiska. Sędziował sprawiedliwie. Gospodarze przegrali. No to dostał za swoje. Kiedy po ostatnim gwizdku udał się w stronę swojej czterokołowej szatni, zobaczył tylko jej tył. Nyska odjechała w szczere pole. Sędzia musiał gonić swoją przebieralnię, a w dodatku kierowca - kibic porozrzucał ubranie sprawiedliwego po okolicznych uprawach.

Treściwa taktyka

Arbitrzy, chcąc nie chcąc, często bywają postronnymi obserwatorami życia lokalnej społeczności. Wojciech Młynarczyk, arbiter ze Słupska, przyjechał kiedyś na mecz w niższej klasie. Gdzie i kto walczył, woli zachować dla siebie. Wciąż przecież sędziuje w takich miejscowościach.

Przyjechał i widzi, że chociaż do spotkania pozostało tylko kilka minut, boisko nieprzygotowane. Linie niewysypane, siatki niezałożone, chorągiewki w narożnikach boiska niepostawione. Na środku placu, zamiast rozgrzewających się zawodników, stoi mężczyzna w wielkich kaloszach. Młynarczyk podszedł. Usłyszał: "Pan jest sędzią? Będzie mecz?".

Kiedy przytaknął, człowiek w kaloszach szybko ruszył na wieś. W kilka minut zorganizował wszystko. Zawodników gospodarzy, może nie w jednakowych, ale w pasujących do siebie strojach, piłkę i osoby, które wyznaczyły linie i zawiesiły siatkę. W tym czasie dojechali też goście. Nowym autobusem, w ładnych strojach, przygotowani.

Mężczyzna w kaloszach, który okazał się kierownikiem, organizatorem i trenerem w jednej osobie, rzucił krótko swoim podopiecznym: - Dop.... im. I wskazał na rywali.

Cóż, odprawa może nie była szczególnie zawiła taktycznie, ale zadziałała. Pospolite ruszenie rozniosło eleganckich przyjezdnych 11:1.

Trzeba mieć jaja

- W tej lidze wszystko jest możliwe. I wszystko dozwolone - mówi Łukasz Bednarek, najbardziej obiecujący koszaliński arbiter piłkarski.

Nierzadko zdarza się, że wybiegający na murawę piłkarz ma kłopot z utrzymaniem pionu. Jeżeli do tego dołoży piwko w przerwie, to raczej nie dotrwa do końca meczu.

- Na tych spotkaniach piłkarze przynajmniej nie rzucają się do bicia - dodaje sędzia Dąbrowski. - Otrzymywane kary co najwyżej skwitują twardym, męskim słowem: wsadź sobie tę kartkę w d.... Do tego jednak każdy arbiter musi przywyknąć. Musi stać się gruboskórnym. Nie reagować na proste zaczepki. Sędziowanie bowiem to nie zajęcie dla przedszkolanek. Do tej roboty trzeba mieć jaja.

Gorzej jest w A klasie. Tu kibice dają nieźle do wiwatu. - Nie wiem, kto zdecydowałby się na to, by za kilkadziesiąt złotych godzić się być wyzywanym od ch... i to na oczach kilkudziesięciu, a czasami nawet i kilkuset osób. To jest prawdziwa szkoła przetrwania i naturalne sito dla tych, którzy marzą o karierze sędziowskiej - twierdzi Dąbrowski
Szkoła przetrwania

W regionie koszalińskim sędziowie wystrzegają się jak ognia wizyt w Świerczynie i Dygowie.
- Gdy obsadowy wyznaczy już trójki sędziowskie na te spotkania, to ci, którzy nie trafili do tych miejscowości, łapią głębszy oddech. Ci pechowi spinają się. Stres dopada ich na wiele godzin przed wyjściem na murawę - mówią arbitrzy.

Świerczyna, wieś licząca niespełna 300 osób, ma zagorzałych kibiców swojej drużyny - Drzewiarza. Tu jak sędzia coś skrewi, to popada w niezłe tarapaty. Murawa boiska znajduje się blisko widzów, zatem bezpośredni kontakt kibic-arbiter jest bardzo prawdopodobny.

W Dygowie z kolei sprawiedliwi obawiają się piłkarzy. Tamtejsza jedenastka Rasela skaptowała do gry kilku zawodników z ciężkimi charakterami. - Jadąc tam, zawsze trzeba być czujnym jak ważka - mówi jeden z arbitrów.

Bywało zabawnie

Prowadzenie piłkarskich meczów bywa ciężkie. Nie raz w weekend arbiter musi poprowadzić nawet kilka meczów. Ledwo skończy jeden, szybko wsiada do auta i pędzi na następny. W przeszłości kluby starały się im ulżyć w tej ciężkiej doli.

- W latach dziewięćdziesiątych kluby niemal oficjalnie podejmowały sędziów obiadkiem. Nie byle jakim. Gdy wchodziło się do sali, to witał nas stół zastawiony niemal jak na wesele - opowiada Dąbrowski. - W domu przed wyjazdem na mecz mówiliśmy rodzinie, że jedziemy najeść się na tydzień. I napić. Bo przy okazji i jakieś pół literka się trafiało. Obiad niemal zawsze jedliśmy w towarzystwie przedstawicieli dwóch zespołów.

Sędziowskie notesy pękają od wspomnień. Najzabawniejszą historię Dąbrowski przeżył w Świnoujściu. Prowadząc mecz na linii, nagle zapadł się pod ziemię. Okazało się, że pękło wieko studzienki kanalizacyjnej. - Kibice mieli ubaw po pachy - śmieje się Dąbrowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza