Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miastecka wieś pięćdziesiąt lat temu. Jak mówiono - boso, ale w ostrogach (zdjęcia)

Konrad Remelski
Miastecka wieś 50 lat temu
Miastecka wieś 50 lat temu Jan Maziejuk
Kontynuujemy cykl prezentacji zdjęć Jana Maziejuka, które powstały na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Dziś przyjrzymy się miasteckiej wsi sprzed pół wieku.

Autor zdjęć doskonale znał środowisko wiejskie, ponieważ sam wywodził się z podlaskiej wsi, a po wojnie mieszkał w podmiasteckiej Kamnicy, pracując w pegeerze m.in. jako obsługa radiowęzła w pałacu.

Jak wyglądała miastecka wieś pół wieku temu? Na pewno w porównaniu do współczesności to niebo a ziemia. Wówczas na wsi żyło się i pracowało w trudnych warunkach, uprawiając rolę często bez maszyn rolniczych, przy pomocy konika i pługa. Funkcjonowało już Państwowe Gospodarstwo Rolne z siedzibą w Miastku z kilkoma zakładami rolnymi w terenie, a także własną suszarnią, gorzelnią i zakładem remontowo-budowlanym i usług. 50 lat temu i później typowy pracownik rolny pegeeru nie mógł narzekać na swoją pracę. Owszem było ciężko, bo pracowało się i w skwar, i chłód, ale nie brakowało opieki socjalnej. Każdy otrzymywał trzynastą pensję, a najlepsi premie. - Tato pracował w gorzelni w Słosinku, a mama była kucharką w przedszkolu. Nie narzekali, bo mieliśmy, tak jak inni pracownicy zakładu rolnego - 5-hektarową działkę rolną, przydziały na mleko i ziemniaki. Pamiętam, jak codziennie chodziło się z kanką po mleko do pegeeru - wspomina Helena Binczyk, 50 lat temu mała dziewczynka, a dziś radna miejska. - Wielkość przydziałowego mleka czy ziemniaków zależna była od wielkości rodziny. Pamiętam choinki z paczkami. Raz dostałam w niej pióro i długopis. Bardzo się z tego cieszyłam.

Każdy pracownik pegeeru miał swoją świnkę, kury, kaczki. Dostawał też przydział paszy. Władza ludowa dbała o pracowników pegeerów, organizując im także życie kulturalne. W każdej pegeerowskiej wsi funkcjonowały kluby rolnika Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska. Na świetlicy wiejskiej były zabawy, sylwestry, spotkania. W końcu lat sześćdziesiątych powstały m.in. w Słosinku i Miłocicach słynne czworaki, czyli budynki złożone z czterech mieszkań. Każdy pracownik miał mieszkanie służbowe. Pracownicy pegeeru mogli wysłać swe dzieci na kolonie czy obóz, otrzymując dofinansowanie. Kto z rodziców chciał, mógł swe dziecko zapisać do przyzakładowego przedszkola lub świetlicy.

Mieszkańcy Słosinka i okolicznych wsi w 1969 roku mogli sobie dorobić, pracując w... filmie. Na dworcu kolejowym w Słosinku i okolicach reżyser Jan Rybkowski realizował film „Album polski”, zatrudniając wielu statystów. Lidia Głowacka, mieszkająca wówczas naprzeciwko dworca, pamiętała, jak Amerykanie lądowali na Księżycu. Transmisję telewizyjną z tego wydarzenia przyszli do niej obejrzeć aktorzy - Franciszek Pieczka i Andrzej Seweryn.

- Kto chciał pracować i to dobrze pracować nie mógł narzekać na płace i przywileje - podkreśla Teresa Lipka, do niedawna sołtys Miłocic. - Wszyscy mieli ogródki przydomowe, a do dyspozycji sprzęt rolniczy, z którego korzystano po godzinach pracy. Do tego jeszcze kierownictwo pegeeru zabierało ich do teatru czy na koncert. Jak pegeer się rozwijał, to i ludziom było coraz lepiej.
Dwadzieścia lat później, po przemianach ustrojowych, podjęto decyzje o obcięciu dotacji państwowych na pegeery, uważając je za socjalistyczny przeżytek. Skończyła się złota era funkcjonowania pegeerów. W roku 1991 Sejm przegłosował ustawę o likwidacji pegeerów i przejęciu ich przez Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa. Rok później miasteckie Państwowe Gospodarstwo Rolne także zostało przejęte przez Agencję.

A jak się żyło pół wieku temu rolnikom indywidualnym? - Było ciężko, ale jakoś rodzice dawali sobie radę - opowiada Izabela Klasa, dziś prezes Zarządu Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Miastku, która już jako mała dziewczynka pomagała w pracach polowych. - Rodzice, czyli Danuta i Bogdan Stasiakowie mieli w Wołczy Małej prawie 25-hektarowe gospodarstwo. Uczestniczyłam wówczas w sianokosach, przy przegrabianiu trawy, ustawianiu snopków, pasłam krowy. Trzeba było je rano na pastwisko wygonić, a pod wieczór zaprowadzić do obory. A miałam dziewięć lat, jak tato nauczył mnie ciągnikiem jeździć.
Pani Iza podkreśla dużą więź ówczesnych rolników indywidualnych, którzy nie mieli tak szerokiego dostępu do maszyn rolniczych, jak pracownicy miasteckiego pegeeru. - Wypożyczaliśmy maszyny z kółka rolniczego i pomagaliśmy sobie wzajemnie przy żniwach, młóceniu zboża czy wykopkach ziemniaków. Jednego dnia wszyscy pracowali na przykład u Pyrzyńskiego a następnego dnia u Bubisza. Po pracy gospodarz stawiał kolację, a rano wszyscy szli do sąsiada. Mówiliśmy wówczas, że chodziło się „na odrobek”.
Po ciężkim trudzie w polu i zagrodzie przede wszystkim młodzież chodziła do miejscowego Klubu Rolnika GS-u, gdzie znajdował się sklepik z ciastkami, papierosami, kawą i herbatą oraz prasą. Można było obejrzeć telewizję, w tym powszechnie lubianą „Bonanzę” czy „Doktora Kilda-re’a”, posłuchać pocztówek dźwiękowych z gramofonu.

- W klubie odbywały sie spotkania Koła Gospodyń Wiejskich, kursy gotowania i szycia, ćwiczył zespół muzyczny - wylicza Iza Klasa.
Rodzice Romana Ramiona, wicestarosty bytowskiego, mieli w podmiasteckim Węgorzynku 30-hektarowe gospodarstwo rolne. Zaliczani byli do grupy prawie potentatów rolnych w regionie miasteckim. Hodowali krowy, świnki, kaczki, gęsi, kury i owce.
- Pół wieku temu jako mały chłopiec może mniej uczestniczyłem w pracach polowych, ale bardziej się przyglądałem pracy rodziców, brata i sióstr. Pamiętam, że była to ciężka robota, praktycznie od świtu do nocy. Wówczas nie było takiej mechanizacji w rolnictwie, jaka jest teraz - podkreśla Roman Ramion. - Większość prac wykonywano własnoręcznie. Do dyspozycji był tylko konik i pług. Dopiero w latach siedemdziesiątych rolnicy indywidualni zaczęli się dorabiać pierwszych ciągników.
Ojciec Romana Ramiona był w gminie Miastko prekursorem powstania kółek rolniczych. Z jego inicjatywy powstały w Węgorzynku i Przęsinie. Pojawiły się wówczas pierwsze snopowiązałki, kopaczki do ziemniaków, młocarnie, opryskiwacze do roślin i ciągniki. Park maszynowy w kółkach rolniczych z roku na rok się powiększał.

- Wypożyczano je gospodarzom. Maszyny te na początku lat 70. znacznie ułatwiały życie rolnika. Kiedy wkroczyła mechanizacja, rolnicy mogli trochę odetchnąć. Rosły też kadry wykwalifikowanych rolników. W 1965 roku w Łodzierzy pod Miastkiem powstała Szkoła Przysposobienia Rolniczego, później przemianowana na Zasadniczą Szkołę Rolniczą, a od 1990 roku już jako Zespół Szkół Rolniczych - wspomina Roman Ramion.

Zobacz także: Wystawa wyjątkowych pocztówek w Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza