Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy spalonego hotelu: chaos w trakcie akcji, brakowało wody

Agnieszka Grabarska, gs24.pl
W ciągu kilkunastu minut dwa piętra niemal całkowicie stanęły w ogniu. Budynek płonął jak pochodnia. Świadkowie, którzy pierwsi dojechali na miejsce twierdzą, że natychmiast przystąpili do ratunkowo - gaśniczej akcji. Mieszkańcy twierdzą inaczej.

Zarzucają że akcja prowadzona była chaotycznie a w pobliskich hydrantach brakowało wody.

Zgłoszenie o pożarze, strażacy odebrali czterdzieści minut po północy. Kiedy okazało się, że ogień obejmuje większą część budynku, na pomoc przyjechało 14 strażackich jednostek.

Ratowali na oślep?

- Jak przyjechali, to ze wszystkich stron buchał już ogień. Ich drabina sięgała zaledwie do pierwszego piętra. Ludzie przynosili swoje drabiny, aby ratować tych, co stali w oknach i błagali o pomoc - opowiada Stanisław Borzymowski.

Świadkowie opowiadają, że akcja ratunkowa była prowadzona chaotycznie.

- Brakowało wody i były kłopoty z hydrantami - mówią.

- Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem płomienie nad stojącą w korytarzu szafą. Próbowaliśmy gasić sami, ale hydrant który był na korytarzu, był nieczynny - opowiada Wiesław Staniszewski, mieszkaniec budynku. Strażacy dementują opinie o braku wody.

- Kiedy przyjechaliśmy na miejsce ogień był już na dwóch kondygnacjach. Trudno było ratować wszystkich na raz - tłumaczy kpt. Daniel Kowaliński.
Budynek - pułapka

Budynek, który płonął jak pochodnia, okazał się jedną wielką pułapką. Mieszkańcy twierdzą, że nie mieli dostępu do wyjścia ewakuacyjnego. Gryzący dym i ogień odcięły drogę ucieczki przez klatkę schodową. Ludzie tłukli szyby i wyskakiwali przez okna. Ci, którzy nie zdążyli się ewakuować, prawdopodobnie spłonęli żywcem.

Po ponad piętnastu godzinach akcji ratowniczej było już wiadomo: dwadzieścia jeden osób nie żyje, w tym aż sześcioro dzieci. Co najmniej dwadzieścia jest rannych. Czterdzieści jeden osób ocalało.

- Kiedy okazało się, że ludzie nie mogą się wydostać z płomieni, z budynku dochodził jeden wielki lament. To nie był krzyk, ale pisk ludzi, którzy wiedzieli, że za moment mogą zginać - mówiła Gabriela Jankowska, która mieszka w pobliżu hotelu.

Zbigniew Śmigielski, mieszkaniec hotelu opowiada, że gdy usłyszał krzyki, myślał, że to jakaś bójka.

- Wybiegłem na korytarz i zobaczyłem płomienie nad szafą. Nie pamiętam, jakim cudem udało mi się wydostać na zewnątrz. Później już tylko słychać było krzyki matek, które wyrzucały swoje dzieci przez okna. Na dole w ręce łapali je obcy ludzie - wspomina Zbigniew Śmigielski.

Troje dzieci Emilii Staniszewskiej przeżyło, bo ojciec wystawił je na znajdujący się nad drzwiami daszek budynku.

- Stamtąd w samych piżamkach zostały zabrane - mówi ze łzami w oczach kobieta.

Prowadzące na zewnątrz ewakuacyjnych schodów drzwi, prawdopodobnie były zamknięte na kłódkę.

- Wbiegłem po tych schodach i próbowałem nogą wyważyć drzwi. Nie dało się - wspomina Dariusz Janoszko, który z pożaru próbował ratować swoją siostrę.

Okazało się także, że zaadaptowany po dawnym hotelu robotniczym budynek, zbudowany był z łatwopalnych materiałów. W niektórych ścianach wykryto ślady azbestu.

- Parter był murowany i z żelbetonowym stropem. Spełniał warunki techniczne wymagane do tego, aby zamieszkiwali w nim ludzie - zapewniał Józef Palusiński, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego.
Ciała w łóżkach i pod oknem

Lista hospitalizowanych osób pojawiła się ok. 3 w nocy. Wówczas to koczujące w szpitalnych korytarzach rodziny, dowiedziały się, gdzie leczeni są ich bliscy. Rano utworzono specjalny telefon i punkt kontaktowy, gdzie ocaleni z pożaru zgłaszali swoje miejsce pobytu.

Z godziny na godzinę z miejsca akcji docierały jednak zatrważające informacje.
O pierwszych ofiarach śmiertelnych było wiadomo już około godziny 7 rano. Później co kilkanaście minut, tragiczny bilans zwiększał się.

Strażacy nie potrafili jednoznacznie powiedzieć czy zginęły także dzieci. - Pod wpływem wysokiej temperatury ludzkie ciało kurczy się. Nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić - mówili. Ci, którzy docierali do ofiar, podejrzewali jednak, że w kolejnych pomieszczeniach mogły zginąć całe rodziny.

- Po ułożeniu ciał można wnioskować, że niektórzy zginęli podczas snu - twierdzili.

Okryci żałobą

Tuż przed godziną 16, strażacy zakończyli przeszukiwanie budynku.

- Możemy potwierdzić, że w pożarze zginęło 21 osób. W tym sześcioro dzieci - poinformował kpt. Daniel Kowaliński.

Kiedy pod budynek podjeżdżały kolejne karawany, mieszkańcy nie kryli łez.

- Boże jaka to straszna tragedia. I to w same święta. Będę modlić się za tych ludzi - ubolewała Maria Kaczmarska. - Nikt z moich znajomych tu nie zginął, ale wyobrażam sobie jak straszna była to śmierć.

- Ta tragedia zmieni miasto na zawsze - twierdził Robert Kasprzycki.

W intencji ofiar i poszkodowanych, w kamieńskiej katedrze mszę święta odprawił Abp. Andrzej Dzięga. Prezydent RP Lech Kaczyński, wprowadził trzydniową żałobę narodową.

Źródło:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza