Zarzucają że akcja prowadzona była chaotycznie a w pobliskich hydrantach brakowało wody.
Zgłoszenie o pożarze, strażacy odebrali czterdzieści minut po północy. Kiedy okazało się, że ogień obejmuje większą część budynku, na pomoc przyjechało 14 strażackich jednostek.
Ratowali na oślep?
- Jak przyjechali, to ze wszystkich stron buchał już ogień. Ich drabina sięgała zaledwie do pierwszego piętra. Ludzie przynosili swoje drabiny, aby ratować tych, co stali w oknach i błagali o pomoc - opowiada Stanisław Borzymowski.
Świadkowie opowiadają, że akcja ratunkowa była prowadzona chaotycznie.
- Brakowało wody i były kłopoty z hydrantami - mówią.
- Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem płomienie nad stojącą w korytarzu szafą. Próbowaliśmy gasić sami, ale hydrant który był na korytarzu, był nieczynny - opowiada Wiesław Staniszewski, mieszkaniec budynku. Strażacy dementują opinie o braku wody.
- Kiedy przyjechaliśmy na miejsce ogień był już na dwóch kondygnacjach. Trudno było ratować wszystkich na raz - tłumaczy kpt. Daniel Kowaliński.
Budynek - pułapka
Budynek, który płonął jak pochodnia, okazał się jedną wielką pułapką. Mieszkańcy twierdzą, że nie mieli dostępu do wyjścia ewakuacyjnego. Gryzący dym i ogień odcięły drogę ucieczki przez klatkę schodową. Ludzie tłukli szyby i wyskakiwali przez okna. Ci, którzy nie zdążyli się ewakuować, prawdopodobnie spłonęli żywcem.
Po ponad piętnastu godzinach akcji ratowniczej było już wiadomo: dwadzieścia jeden osób nie żyje, w tym aż sześcioro dzieci. Co najmniej dwadzieścia jest rannych. Czterdzieści jeden osób ocalało.
- Kiedy okazało się, że ludzie nie mogą się wydostać z płomieni, z budynku dochodził jeden wielki lament. To nie był krzyk, ale pisk ludzi, którzy wiedzieli, że za moment mogą zginać - mówiła Gabriela Jankowska, która mieszka w pobliżu hotelu.
Zbigniew Śmigielski, mieszkaniec hotelu opowiada, że gdy usłyszał krzyki, myślał, że to jakaś bójka.
- Wybiegłem na korytarz i zobaczyłem płomienie nad szafą. Nie pamiętam, jakim cudem udało mi się wydostać na zewnątrz. Później już tylko słychać było krzyki matek, które wyrzucały swoje dzieci przez okna. Na dole w ręce łapali je obcy ludzie - wspomina Zbigniew Śmigielski.
Troje dzieci Emilii Staniszewskiej przeżyło, bo ojciec wystawił je na znajdujący się nad drzwiami daszek budynku.
- Stamtąd w samych piżamkach zostały zabrane - mówi ze łzami w oczach kobieta.
Prowadzące na zewnątrz ewakuacyjnych schodów drzwi, prawdopodobnie były zamknięte na kłódkę.
- Wbiegłem po tych schodach i próbowałem nogą wyważyć drzwi. Nie dało się - wspomina Dariusz Janoszko, który z pożaru próbował ratować swoją siostrę.
Okazało się także, że zaadaptowany po dawnym hotelu robotniczym budynek, zbudowany był z łatwopalnych materiałów. W niektórych ścianach wykryto ślady azbestu.
- Parter był murowany i z żelbetonowym stropem. Spełniał warunki techniczne wymagane do tego, aby zamieszkiwali w nim ludzie - zapewniał Józef Palusiński, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego.
Ciała w łóżkach i pod oknem
Lista hospitalizowanych osób pojawiła się ok. 3 w nocy. Wówczas to koczujące w szpitalnych korytarzach rodziny, dowiedziały się, gdzie leczeni są ich bliscy. Rano utworzono specjalny telefon i punkt kontaktowy, gdzie ocaleni z pożaru zgłaszali swoje miejsce pobytu.
Z godziny na godzinę z miejsca akcji docierały jednak zatrważające informacje.
O pierwszych ofiarach śmiertelnych było wiadomo już około godziny 7 rano. Później co kilkanaście minut, tragiczny bilans zwiększał się.
Strażacy nie potrafili jednoznacznie powiedzieć czy zginęły także dzieci. - Pod wpływem wysokiej temperatury ludzkie ciało kurczy się. Nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić - mówili. Ci, którzy docierali do ofiar, podejrzewali jednak, że w kolejnych pomieszczeniach mogły zginąć całe rodziny.
- Po ułożeniu ciał można wnioskować, że niektórzy zginęli podczas snu - twierdzili.
Okryci żałobą
Tuż przed godziną 16, strażacy zakończyli przeszukiwanie budynku.
- Możemy potwierdzić, że w pożarze zginęło 21 osób. W tym sześcioro dzieci - poinformował kpt. Daniel Kowaliński.
Kiedy pod budynek podjeżdżały kolejne karawany, mieszkańcy nie kryli łez.
- Boże jaka to straszna tragedia. I to w same święta. Będę modlić się za tych ludzi - ubolewała Maria Kaczmarska. - Nikt z moich znajomych tu nie zginął, ale wyobrażam sobie jak straszna była to śmierć.
- Ta tragedia zmieni miasto na zawsze - twierdził Robert Kasprzycki.
W intencji ofiar i poszkodowanych, w kamieńskiej katedrze mszę święta odprawił Abp. Andrzej Dzięga. Prezydent RP Lech Kaczyński, wprowadził trzydniową żałobę narodową.
Źródło:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?