Po piątkowej wygranej nad Austrią 36:31, duszna dotąd atmosfera w biało-czerwonej kadrze nieco się przewietrzyła. Nasi reprezentanci trochę zapomnieli o perypetiach, które mieli przed inauguracyjnym meczem w Bratysławie. Przypomniały im o nich sobotnie testy covidowe, odbyły się one … w podziemnym garażu hotelu, w którym mieszkają. To dalszy ciąg kompromitacji organizatorów, którzy wyniki testów decydujących o składzie naszego zespołu na pierwszy mecz (na szczęście wszystkie były negatywne), dostarczyli na trzy godziny przed rozpoczęciem spotkania.
Trener naszej drużyny nie ukrywa, że nieudolność organizatorów dodatkowo zmobilizowała jego zawodników.
- W meczu z Austrią widać było u chłopaków głód gry, pewną niecierpliwość. Było to spowodowane nie tylko oczekiwaniem na ten pierwszy mecz, którym przecież żyliśmy od początku pierwszego zgrupowania. Spotęgowały je te historie, które działy się już tu na miejscu – mówi Patryk Rombel.
Tych historii było sporo. Najpierw z zespołu wypadło siedmiu zawodników z pozytywnymi wynikami covidowych testów. Przed meczem z Austrią Polacy mogli przeprowadzić tylko jeden trening w hali, z piłkami, wcześniejsze zajęcia odbyły się w hotelowej sali konferencyjnej. Były kłopoty z posiłkami, w czwartek naszą drużynę wpuszczono na śniadanie w hotelowej restauracji dopiero po ostrej reakcji szefostwa ekipy, bo naszych zawodników Słowacy chcieli karmić na korytarzu ich piętra. Jak już udało się przedrzeć do restauracji, jadły w niej osoby niekoniecznie związane z turniejem, a po ich posiłku nie zdezynfekowano stolików, z których mieli korzystać potem nasi szczypiorniści.
Wszystko wskazuje na to, że z takim bałaganem nasza ekipa będzie się musiała borykać już do końca swojego udziału w turnieju, a w piątek Polacy zrobili pierwszy krok, aby trwał on dłużej niż jedną rundę grupową. Dość pewnie pokonali bowiem Austrię, prezentując najlepszy poziom gry od wielu miesięcy.
Szansę gry w ostatnich kilkunastu minutach meczu dostał Ariel Pietrasik, lewy rozgrywający, który w kadrze zadebiutował dopiero trzy tygodnie temu, podczas turnieju w Gdańsku. Syn byłej reprezentantki Polski w piłce nożnej oraz szczypiornisty łódzkiej Anilany, 22-latek, który wychował się w Luksemburgu, a od niedawna gra w lidze szwajcarskiej, wszedł na boisko po czerwonej kartce, którą zobaczył Szymon Sićko (bez konsekwencji, jeśli chodzi o mecz z Białorusią - Sićko będzie nógł zagrać). I dał sobie radę, zdobył dwie ładne bramki.
- To była dla mnie ciężka sytuacja, bo Szymon był jednym z naszych najlepszych zawodników w tym meczu. W przerwie trener mi powiedział, że będzie mnie potrzebował na pięć, dziesięć minut. Ale około 45 minuty pomyślałem, że już nie wejdę – mówi Ariel. - Cieszę się, że mogłem dołożyć swoją cegiełkę do wygranej i nie narobiłem głupot. Brakuje mi jeszcze detali, na przykład nie zawsze czuję tempo, w którym powinienem nabiegać do podania, ale to jest do poprawienia. Najważniejsze, że drużyna bardzo fajnie mnie przyjęła i dobrze się w niej czuję. A przecież parę miesięcy temu grałem w Luksemburgu i do głowy by mi nie przyszło, że zagram w reprezentacji Polski – dodaje Pietrasik.
Przed Biało-Czerwonymi niedzielny pojedynek z Białorusią, który, w przypadku zwycięstwa, może im zapewnić awans do drugiej fazy grupowej, Stanie się tak, jeśli Polacy wygrają, a wcześniej Niemcy uporają się z Austriakami. Niemcy i nasza drużyna będą wtedy mieli po dwie wygrane, pozostałe dwie ekipy będą bez punktów, a awansują dwa zespoły. W ostatniej serii spotkań Polska zmierzy się we wtorek z Niemcami.