Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młodzi, inteligentni i gotowi na wyzwania w szpitalu w Słupsku. 17 lekarzy z Ukrainy i Białorusi zasiliło kadrę medyczną

Magdalena Olechnowicz
Magdalena Olechnowicz
Olexander, Olga, Sviatoslav i Igor ze swoją nauczycielką języka polskiego Dorotą Warcholak
Olexander, Olga, Sviatoslav i Igor ze swoją nauczycielką języka polskiego Dorotą Warcholak Fot. Magdalena Olechnowicz
Siedemnastu lekarzy z Ukrainy i Białorusi zatrudnił Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Słupsku. To sposób na wyjątkowo trudną sytuację z kadrą lekarską. Po pierwsze lekarzy brakuje, po drugie kadra się starzeje. Medycy zza wschodniej granicy pracują głównie na SOR, ale także w oddziałach szpitalnych. Wkrótce dojedzie 17 kolejnych. Jacy są? Jak zostali przyjęci przez polskich lekarzy i pacjentów? Dlaczego wybrali Słupsk? Zapytaliśmy ich o to.

W pracy nie ma możliwości rozmowy z nimi, bo są tak bardzo zajęci. Poza tym COVID zamknął oddziały przed ludźmi z zewnątrz. W czasie wolnym - nie ma takiej możliwości, bo takiego czasu młodzi lekarze nie mają. Udało się nam zamienić z nimi kilka zdań podczas lekcji języka polskiego.

Igor i Sviatoslav – przyszli kardiolodzy

Igor i Sviatoslav przyszli właśnie na lekcję języka polskiego. Są tak młodzi, że aż trudno uwierzyć, że już są lekarzami. Sprawiają bardzo pozytywne wrażenie – są otwarci na rozmowę, weseli, mimo zmęczenia po całym dniu pracy w oddziale, tryskają energią i żartują. Może dlatego, że czują się pewnie, bo znają się jak łyse konie. Igor i Sviatoslav są przyjaciółmi ze studiów. Razem studiowali medycynę na Iwano-Frankiwskim Narodowym Uniwersytecie Medycznym na Ukrainie.

Sviatoslav Syrovyi ma 23 lata, Igor Barannyk - 25. Cały świat stoi przed nimi otworem. Oni wybrali Polskę. Wybrali Słupsk.
Igor przyjechał ze swoją żoną. Ona jest dentystką.

- Przyjechaliśmy niedawno, bo dopiero 16 listopada – zaczyna Igor, który zaskakująco dobrze mówi w języku polskim.

Jak to możliwe, że jest tu od 2 tygodni, a tak biegle mówi po polsku?
- Już dużo wcześniej myślałem, żeby po studiach przyjechać do Polski, dlatego już od roku uczyłem się na Ukrainie języka polskiego – rozwiewa wątpliwości.
Dlaczego Polska, dlaczego akurat Słupsk?

- W Polsce jest najłatwiej nostryfikować dyplom, aby pracować w Unii Europejskiej i otrzymać specjalizację. Na Ukrainie jest bardzo trudno dostać się do szpitala na specjalizację, to jest bardzo skomplikowane i często się nie udaje. W Polsce jest dużo łatwiej. A dlaczego Słupsk? Szukałem niewielkiego miasta nad morzem. Nie tak dużego jak Gdańsk, ale takiego, w którym są galerie, restauracje, kina i wszystko inne, co potrzeba do życia. Pracę znaleźliśmy przez agenta. On powiedział, że są miejsca na kardiologii w Słupsku. Spojrzałem na mapie na ten Słupsk, poczytałem o nim i bardzo się ucieszyłem. Właśnie o takie miasto mi chodziło – opowiada Igor. - Przyjechałem tu z żoną. Ona jest dentystką. Też tu dostała ofertę pracy. Nie ma jej tu teraz, ponieważ musiała wrócić na Ukrainę na tydzień, ale niedługo wraca. Planujemy zostać w Polsce na dłużej, może na stałe. Tutaj chcemy kupić mieszkanie, a może zbudować nasz dom – mówi Igor. – Chcę być kardiologiem, zaczynam specjalizację w oddziale kardiologicznym w Słupsku. Jestem od niedawna, ale jestem zadowolony.

Sviatoslav czuje się w Polsce pewnie, bo - jak zaznacza - obok ma przyjaciół. Choć przed przyjazdem miał duże obawy – jak sobie poradzą, jak zostaną przyjęci przez polskich lekarzy i pacjentów.

- Z Igorem jesteśmy przyjaciółmi ze studiów. Studiowaliśmy 6 lat w na Iwano-Frankiwskim Narodowym Uniwersytecie Medycznym. Otrzymaliśmy dyplom i z tym dyplomem przyjechaliśmy do Polski, aby go nostryfikować i pracować w Polsce. Nie myślałem o tym, że będziemy w jednym mieście, a tym bardziej w jednym szpitalu i na jednym oddziale. Jestem szczęśliwy, że tak się udało. Od kiedy zaczęliśmy uczyć się języka polskiego, to wszystko robiliśmy razem, szliśmy – bark w bark – tak to się u was mówi? – śmieje się, szukając odpowiedniego związku frazeologicznego. – A, już wiem – ramię w ramię. Też mam w planach nostryfikować dyplom i pracować w Polsce – w Słupsku - jako lekarz kardiolog. Przyjechałem bez rodziny, ale Igor i jego żona są dla mnie jak rodzina. Moim marzeniem jest założyć własną rodzinę w Polsce. Mama z ojcem mieszkają na Ukrainie, ale starsza siostra też wyjechała za granicę. Wybrała jednak inny kierunek i jest bliżej Chin. Myślę jednak, że wszystko to zmierza ku temu, aby było lepiej – mówi Sviatoslav.

Póki co, obaj panowie są bardzo zadowoleni z pobytu w Słupsku.
- Wszystko nam się podoba, jest bardzo dobra atmosfera – mówi Igor.
- Wszyscy chcą nam pomóc, to bardzo motywuje. Nie mieliśmy żadnych niemiłych sytuacji związanych z naszym pochodzeniem. Przed wyjazdem byliśmy pełni obaw, wszystko mieliśmy w głowie, wiedzieliśmy, że wszystko może się zdarzyć. Teraz wiem, że to bzdury. Wszystko jest bardzo dobrze – mówi Sviatoslav.

Zadowoleni są też z pracy w oddziale kardiologicznym.
- Bardzo dziękujemy wszystkim lekarzom z oddziału. Jesteśmy dopiero po studiach, uczymy się, ale wszyscy bardzo nam pomagają. Z pacjentami rozmawiamy po polsku, nie mamy problemów ze zrozumieniem. Ordynator mówił, że bardzo na nas liczy. My to wszystko rozumiemy i będziemy starać się jak najbardziej, aby nie zawieść. Nam bardzo zależy, aby tu zostać i pracować – podkreśla Sviatoslav.

Olga to doświadczona laryngolog

Pani Olga, a dokładnie Volha Horbat, jest w Polsce już od czterech miesięcy. Mieszka i pracuje w Słupsku. Pochodzi z Białorusi. Jest lekarzem otolaryngologiem. Ukończyła Białoruski Państwowy Uniwersytet Medyczny w Mińsku.

- Jako laryngolog mam duże doświadczenie. Przez 10 lat pracowałam w poradni laryngologicznej. Teraz w Polsce ma warunkowe prawo do wykonywania zawodu tylko jako lekarz, nie mogę jeszcze pracować jako laryngolog. Muszę zdać egzamin nostryfikacyjny i egzamin z języka polskiego medycznego, potem odbyć staż i dopiero po wszystkich tych egzaminach mogę pracować jako specjalista – opowiada pani Olga.

Mówi płynnie po polsku, choć z melodyjnym wschodnim akcentem. Przyznaje, że Słupsk nie jest jej pierwszym wyborem.

- Najpierw trafiłam do Poznania i chciałam tam mieszkać, ale nie znalazłam tam pracy dla siebie. Dowiedziałam się, że są miejsca w szpitalu w Słupsku i przyjechałam tu. Początkowo pracowałam na SORze, potem w oddziale laryngologicznym, a teraz pracuję w oddziale izolacyjnym z pacjentami z koronawirusem.

Pani Olga przyjechała do Słupska ze swoją rodziną.
- Mąż jest kierowcą i też tu pracuje, a dzieci uczą się w polskiej szkole. Córka Alona ma 12 lat i chodzi do szkoły podstawowej, a syn Dmitrij ma 6 lat i chodzi do przedszkola. Naszym marzeniem jest zostać tu na dłużej, może nawet na stałe. Chciałabym tu pracować jako lekarz laryngolog, dlatego staram się teraz o czasową kartę pobytu. Bardzo mi się tu podoba. Jedyne problemy, jakie mamy to z dokumentami, co jest związane z przeprowadzką do innego kraju. To trochę skomplikowane i bardzo długo trwa.

Dlaczego Polska, a nie rodzinna Białoruś?
- Chciałam, aby moje dzieci miały większe możliwości w przyszłości, aby mogły się rozwijać. Słyszałam też, że w Polsce lekarz zarabia dużo więcej niż na Białorusi. Do tego dochodzą te różne problemy polityczne na Białorusi. Pomyślałam, że w Polsce i nam i naszym dzieciom będzie żyło się lepiej – mówi pani Olga.
Pierwsze spostrzeżenia z pracy w polskiej służbie zdrowia? - W stosunkach lekarz – chory, widzę, że w Polsce pacjenci bardziej szanują lekarza, są grzeczniejsi. W Białorusi to nie tak wygląda. Tutaj pacjenci dobrze mnie traktują, pytają skąd pani jest, bo słyszą inny akcent, ale nie miałam żadnych problemów – mówi pani Olga.

Olexander – diagnosta laboratoryjny

Olexander Sokolovskyi jest w Polsce już półtora roku. Pochodzi z Ukrainy. Ukończył Narodowy Medyczny Uniwesytet im. Olexandra Bohomolca w Kijowie.

- Jako lekarz w Słupsku pracuję od września. Mam taką dziwną specjalizację jak dla polskiego państwa – lekarz diagnostyki laboratoryjnej. To jest podobne do diagnosty laboratoryjnego, ale tutaj jest nazywany bardziej jako lekarz analityk. Teraz pracuję w laboratorium, a wcześniej pracowałem na SORze. Praca na SOR jest bardzo trudna, ale praca w laboratorium też jest bardzo trudna. Tu nie ma czasu na siedzenie, tu się biega jak na SOR, zwłaszcza teraz jak mamy COVID – mówi Olexander.

Dlaczego Polska?
- Po pierwsze ze względu na wynagrodzenie, a po drugie ze względu na wyposażenie. W diagnostyce potrzeba jest dużo sprzętu, a tu wszystko jest. I sprzęt i jednorazowe naczynia. To wszystko jest i to mi się podoba. Chciałbym zostać tu na dłużej, ale wszystko zależy od tego, czy nostryfikuję dyplom. To jest bardzo trudny egzamin. Ostatnio z 500 osób, które przystąpiło do egzaminu, zdało tylko 20 procent, ale czy to prawda, nie wiem. Decyzja zależy też od szefa – jeśli mnie zaakceptuje, to zostanę – mówi.
Zapytany o rodzinę mówi, że przyjechał tu sam. – Być może znajdę tutaj żonę, ale na razie nie mam na to czasu. Cały czas pracuję i się uczę. To jest dziwne, bo na Ukrainie miałem dużo czasu – śmieje się.
Motywacja do nauki jest duża
Dorota Warcholak, nauczycielka języka polskiego, która pracuje z grupą lekarzy zza wschodniej granicy, chwali uczniów i jest zadowolona z pracy z nimi.
- Ta grupa jest bardzo zmotywowana do nauki języka polskiego, a motywacja jest najistotniejsza, aby osiągnąć sukces w przypadku nauki języka. Oni bardzo dobrze mówią po polsku i robią bardzo szybki progres. Na lekcje przychodzą prosto z oddziału, są zmęczeni po całym dniu pracy, ale mimo to, dzięki tej ogromnej motywacji, bardzo dobrze pracują. To fajni młodzi ludzie, wróżę im sukces, życzę im, aby tu zostali i ułożyli sobie życie, jak to sobie wymarzyli. Mam nadzieję, że będą się tu czuli, jak u siebie w domu.

Pacjentów pani Dorota uspokaja:
- Pacjenci spokojnie ich zrozumieją i zostaną zrozumiani. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Musimy zacząć się przyzwyczajać, że będzie wśród nas coraz więcej obcokrajowców. Musimy się otworzyć.

Lekarze zza wschodniej granicy to lekarstwo na złą sytuację kadrową

Do pracy zgłosiły się 34 osoby, póki co zatrudniono połowę.

- Zatrudniliśmy 17 osób, z czego 9 ma już prawo wykonywania zawodu lekarza w Polsce. Pozostali czekają na decyzję z Ministerstwa Zdrowia, które uznaje ich uprawnienia do pracy lekarza. Wszyscy to lekarze, wykształceni na uniwersytetach medycznych. To lekarze specjaliści, ale aby u nas pracować jako specjaliści, muszą u nas odbyć staże i zdobyć odpowiednie uprawnienia. Póki co, muszą wykonywać pracę pod nadzorem. Po otrzymaniu zgody z Ministerstwa muszą jeszcze otrzymać zgodę, numer i pieczątkę, którą nadaje izba lekarska – mówi Anetta Barna –Feszak, wiceprezes Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Słupsku.
Początkowo wszyscy pracowali w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym

- Najlepszym miejscem, aby tych ludzi przystosować do pracy w naszym warunkach są SORy. Co prawda zostają rzuceni na głęboką wodę, ale doskonale poznają specyfikę pracy w szpitalu i z pacjentem. Pracują oczywiście pod nadzorem koordynatora SOR. Uzupełniają też braki kadrowego w NOCh-ach (od red. Nocna Opieka Chorych), gdzie cały czas brakuje nam lekarzy – mówi Andrzej Sapiński, prezes szpitala w Słupsku.

Okazuje się, że na SOR zostali bardzo dobrze przyjęci przez pacjentów.
- Ci ludzie są chłonni pracy i kontaktu z pacjentem. Maja ogromną empatię do pacjentów. Są życzliwi, a tego często pacjentom potrzeba. Niestety, u starej kadry można często zauważyć wypalenie zawodowe, co przekłada się na kontakt z pacjentem, często nie tak życzliwy, jak by pacjent sobie tego życzył. A wiemy przecież, że często wystarczy zwykłe zainteresowanie pacjentem, podanie mu ręki i troska – mówi Anetta Barna-Feszak.

A prezes dodaje: - Od kiedy mamy tych młodych lekarzy ze Wschodu, zniknęły nam skargi na SOR.

Szpital pośredniczył w poszukiwaniu mieszkania lekarzom, zaangażował się też w podszkolenie ich w języku polskim.
- Zatrudniliśmy pięciu polonistów. Mimo, że wszyscy lekarze mówili po polsku, niektórym brakowało słów, zasad znajomości gramatyki. Aby czuli się swobodniej, zorganizowaliśmy im intensywną naukę języka polskiego. Każdy ma 6 godzin tygodniowo języka polskiego. Oni wszyscy sumiennie uczestniczą w tych zajęciach. Zaczęli poprawnie pisać, poznają zasady ortografii, robią ogromny postęp – mówi prezes.

Skąd pomysł na wsparcie się kadrą lekarską z Ukrainy i Białorusi? To odpowiedź na bardzo trudną sytuację kadrową w szpitalu.
- Informacje z Biura Analiz Sejmowych, które na bieżąco śledzimy, już dawno donosiły o problemach kadry medycznej lekarskiej i pielęgniarskiej – tłumaczy prezes Sapiński. - Mamy bardzo starą kadrę medyczną. To dotyczy zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek. Jeśli chodzi o lekarzy to ponad 50 procent lekarzy jest w wieku ponad 50 lat. Jeżeli chodzi o pielęgniarki, to 49 procent też przekroczyło wiek 50-letni. Biorąc pod uwagę, że kobieta szybciej idzie na emeryturę i krócej pracuje, widać, że sytuacja jest dramatyczna. Brakuje nowych kadr w zakresie lekarzy oraz w zakresie pielęgniarskim. W związku z tym, że mamy taki deficyt, szukaliśmy sposobu na znalezienie tej kadry. Zatrudnianie medyków z zagranicy to rozwiązanie praktykowane jest już w wielu państwach zachodnich. Spowodowało, że tam sytuacja kadrowa wygląda dużo lepiej – mówi prezes i sięga po liczby podane w opracowaniu z Biura Analiz Sejmowych.

- W tym opracowaniu ciekawe są informacje mówiące o tym, że cala Europa zachodnia posiłkuje się kadrami migrującymi z zagranicy. W Irlandii 34 procent lekarzy to lekarze z innych państw, w Wielkiej Brytanii to jest 29 procent, w Szwecji – prawie 25, w Finlandii – 20, w Słowenii prawie 15, w Belgii 11, we Francji 10, nawet na Węgrzech to jest 8 procent. A w Polce? W Polsce o jest 1,8 procenta. Nawet Węgrzy kila lat temu zrozumieli, że swoimi zasobami nie są w stanie zabezpieczyć opiekę zdrowotną i otworzyli się na pracowników z zewnątrz. W naszym przypadku nikt nie poszedł tą droga do tej pory. Nikt nie zrozumiał, jak w łatwy sposób można uzupełniać kadry lekarskie. Mimo, że na uczelniach medycznych mamy dwukrotnie więcej miejsc niż jeszcze kilka lat temu – bo było ich 3 tysiące, a mamy 6 tysięcy - to proces uczenia lekarza jest bardzo długotrwały – 6 lat studia, rok stażu i żeby zrobić specjalizację następne 5 lat. A wiele specjalizacji jest dwustopniowa, bo ktoś robi chirurgię ogólną, ale po zakończeniu robi chirurgię onkologiczną, naczyniową, lub plastyczną. Specjalizacja przedłuża się o kolejne 5 lat. Więc tę nową kadrę mamy prawie po 20 latach – mówi prezes.

Inna kwestia, że tych ludzi trzeba też u siebie w kraju zatrzymać. Polscy lekarze podejmują pracę za granicą ze względu na zarobki. Dlatego liczba lekarzy w Polsce w odniesieniu do liczby mieszkańców należy do najniższych w krajach europejskich.
- Zgodnie z danymi liczba lekarzy w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców wyniosła w Polsce 2,2 przy średniej dla państw europejskich 3,5. Gorzej niż w Polsce jest tylko w Hiszpanii, Grecji, na Łotwie i w Turcji. Widać, jakie są zaniedbania w zakresie kształcenia kadr medycznych.
Ważnym aspektem jest też miejsce, gdzie znajduje się placówka zdrowia.
- Jesteśmy między dwoma dużymi miastami – Gdańskiem i Szczecinem – które posiadają uniwersytety medyczne. My wiemy, że szpitalach w Trójmieście i Szczecinie z kadrą lekarską jest lepiej niż u nas. Nawet jeśli mieszkańcy naszego regionu studiują medycynę, to oni zostają już w tych dużych miastach, gdzie studiowali, nie wracają do nas. Tam zakładają rodziny i tam pracują. My nie jesteśmy ośrodkiem akademickim kształcącym lekarzy, a mamy bardzo duży szpital z wieloma specjalistycznymi oddziałami, które potrzebują wsparcia kadrowego, aby utrzymywać działalność i się rozwijać – mówi pani wiceprezes.
A prezes uzupełnia:

- Tym bardziej że dziś nie ma żadnych profitów dla lekarzy, którzy przyjeżdżają pracować do małych miejscowości. W związku z tym pomyśleliśmy, że nie można tak dalej trwać i rozkładać rąk z bezradności. Postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Patrząc, jaki procent lekarzy obcokrajowców zatrudnionych jest w innych państwach, postanowiliśmy też pójść tą drogą. Uważam, że taki kierunek powinien być przyjęty w całej Polsce. Wiadomo, że środowisko medyczne nie jest zainteresowane ściąganiem tutaj emigrantów, bo to jest konkurencja i walka o stanowiska pracy, nawet jak tych stanowisk jest dużo więcej jak chętnych, bo wtedy można wynegocjować dużo wyższe profity z tego tytułu. Ponieważ nie ma na dzisiaj takiego systemowego rozwiązania, skorzystaliśmy z zapisu, który powstał w oparciu o pandemię koronawirusa. Ministerstwo Zdrowia może wydawać pojedyncze, jednostkowe decyzje dotyczące zezwoleń pracy dla lekarzy, którzy mogą się wykazać swoim wykształceniem i doświadczeniem zawodowym na zasadzie okresowego pozwolenia na pracę w danym szpitalu na okres do pięciu lat z pewnym ograniczeniem wykonywania tego zawodu. Część lekarzy z Białorusi i Ukrainy, gdzie sytuacja jest niepewna, chciała skorzystać z tych zapisów i zaczęła się zgłaszać albo do pośredników, albo do Ministerstwa Zdrowia z wnioskami o pozwolenie na pracę. My z tego skorzystaliśmy – mówi Andrzej Sapiński.

- Zwłaszcza, że mieliśmy dobre doświadczenia. Mamy zatrudnionych pięciu lekarzy obcokrajowców, którzy nie skorzystali z ustawy covidowej, ale przyszli do nas, nostryfikując wcześniej dyplom. Jesteśmy z nich bardzo zadowoleni. To pani doktor na neonatologii, która już zrobiła specjalizację, mamy lekarza na chirurgii po nostryfikacji i w trakcie specjalizacji, mamy panią doktor na nefrologii i mamy lekarza z uprawnieniami na ginekologii. Oni przyszli do nas tą drugą trudniejszą drogą. Bardzo ciężko pracują i jesteśmy z nich bardzo zadowoleni. Dlatego teraz też wierzymy, że wybraliśmy dobry kierunek – mówi Anetta Barna-Feszak.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza