Pracował osiem miesięcy. Dostał etat w dziale łączności z korespondentami.
- Codziennie rano kierownik nas zbierał i wysyłał w teren - opowiada słupszczanin.
"Głos Koszaliński" w tym czasie dostarczał też informacje mieszkańcom Słupska.
Miał jedną stronę poświęconą miastu.
Obsługa korespondentów polegała na tym, że Giebułtowski wsiadał w autobus, albo w pociąg i jechał do ludzi piszących dorywczo do gazety. Zbierał od nich teksty.
Składał zamówienia. Pouczał jak należy pisać i wracał do Koszalina.
Wśród zamówień obowiązywały najczęściej tzw. produkcyjniaki, czyli informacje dotyczące prac w PGR oraz te dotyczące życia partii, bo przecież "GK" był organem KW PZPR.
- Pracę w tamtym okresie wspominam bardzo dobrze - podkreśla Giebułtowski. Po ośmiu miesiącach został wezwany do wojska. Trafił do Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Radomiu, gdzie uczył się trzy lata.
Jego dział składał się z kierownika, sekretarki, jego i tajemniczego człowieka przychodzącego do pracy w mundurze. O tym, kim jest dowiedział się dopiero niedawno.
Był to Aleksander Omilijanowicz, autor wielu książek o II wojnie światowej i więzień obozów koncentracyjnych. W 1946 roku został szefem jednego z wydziałów Urzędu Bezpieczeństwa na Suwalszczyźnie. Na podstawie jego dokumentów skazano na śmierć cztery osoby.
W 2005 roku uznano go winnym znęcania się nad żołnierzami organizacji Wolność i Niezawisłość. Proces sądowy wykazał także, że Omiljanowicz współpracował z sowieckim wywiadem wojskowym Smiersz.
- Ten człowiek nigdy nic nie mówił - dodaje pan Józef.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?