Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na gdańskich pocztowcach dokonano sądowego mordu

Sylwia Lis [email protected]
Opancerzony  wóz  bojowy "Sudetenland”­­ atakuje budynek urzędu pocztowego, obok obserwujący policjanci.
Opancerzony wóz bojowy "Sudetenland”­­ atakuje budynek urzędu pocztowego, obok obserwujący policjanci. www.bundesarchiv.de
Pocztowcy - samotni, bez szans na odsiecz. Po złożeniu broni potraktowano ich jak partyzantów.

Nie zostali też rozstrzeleni zaraz po ustaniu walk, jak pokazuje to słynny film "Wolne miasto" z 1958 roku. Wzięli udział w pokazowym procesie i zostali skazani na śmierć. Dzisiaj ich wyrok uważa się za mord sądowy, którego sprawcy dosłużyli się wysokich stanowisk jako cenieni sędziowie w RFN.

O tym, że wybuchnie wojna, polski wywiad wiedział już w marcu 1939 roku, kiedy to władze II RP odrzuciły niemieckie żądania dotyczące eksterytorialnej autostrady mającej przebiegać przez Pomorski Korytarz. Komentarza również nie wymagała sytuacja polskich placówek na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Hitlerowcy nie pozostawiali również złudzeń, jaki los czeka obywateli Gdańska narodowości polskiej, stosując wobec nich szereg szykan. W niebezpieczeństwie byli wszyscy: od szeregowych pracowników po ludzi interesu. Policja często zatrzymywała polskich kupców posądzanych o przestępstwa walutowe przy denominacji guldena. Na terenie Wolnego Miasta Gdańska funkcjonowało wówczas szereg polskich urzędów i instytucji: konsulat, poczta, składnica tranzytowa Westerplatte, inspektorat celny. To tylko nieliczne. Ich załogę stanowili najczęściej obywatele WMG narodowości polskiej (oprócz Westerplatte, gdzie służbę pełnili żołnierze z całej Polski).

Polski Punkt Oporu - blok mieszkalny

1 września 1939 roku na terenie miasta dwie polskie placówki odpowiedziały zbrojnie na atak. To Westerplatte i poczta. W pozostałych miejscach - mimo tego że z całą pewnością znajdowała się broń - obyło się bez walki (np. Polski Inspektorat Celny, Polska Dyrekcja Kolejowa czy Dworzec Główny). Jednak propaganda niemiecka okrzyknęła te miejsca "polskimi punktami oporu". Chodziło o to, aby podkreślić fakt przygotowywania się Polaków do stawiania oporu, chociaż w miejscach tych nikt nawet nie wycelował karabinu. Takich miejsc w mieście miało znajdować się kilka. Zaliczono do nich nawet blok mieszkalny polskich urzędników znajdujący się w Nowym Porcie oraz Polskie Gimnazjum.

Informacje o znalezieniu broni w tych miejscach podano nawet w oficjalnych komunikatach Wehrmachtu. W jaki sposób broń ta znalazła się w polskich rękach? W przypadku Inspektoratu Celnego czy kolei znajdowała się ona na wyposażeniu funkcjonariuszy i służyła do ochrony osobistej bądź do ochrony towarów. Jednak, jak twierdzą badacze historii, w przypadku poczty karabiny (w tym kilka maszynowych) i granaty zostały po prostu przemycone.

Odsiecz nie nadeszła

W planach militarnych obrona miała trwać sześć godzin. W tym czasie do Gdańska miały dotrzeć oddziały Armii Pomorze. Jednak o tym, że pomoc nie nadejdzie, obrońcy poczty nie wiedzieli (wiedziała o tym załoga Westerplatte). Niewiele brakowało, aby po rozpoczęciu szturmu niemieckim policjantom nie udało się zająć budynku. Jednak pocztowcy czuwali i odpędzili napastników celnymi strzałami, odpierając kilka szturmów. Dopiero po wprowadzeniu do walki działa oraz zmuszeniu obrońców do zejścia do piwnicy i podpaleniu benzyną budynku zmuszono obrońców do kapitulacji. W chwili kapitulacji naczelnik poczty Józef Wąsik został podpalony miotaczem płomieni, natomiast dyrektora Okręgu Poczty Jana Michonia zabito serią z karabinu maszynowego. W chwili kapitulacji zastrzelono również bezbronnego ekspedienta Brunona Marszałkowskiego.

"Partyzant" w pocztowym mundurze

Pojmani obrońcy poczty natychmiast zostali uwięzieni i poddani przesłuchaniom. Propaganda PRL utwierdziła społeczeństwo, że pocztowcy zostali zastrzeleni w akcie odwetu i zemsty. Tak też się poniekąd stało, jednak najpierw przeprowadzono marionetkowe śledztwo i proces. Faszystom chodziło o to, aby pozorem legalności śledztwa uzyskać od nich zeznania w szczególności o tym, kto strzelał, z jakiego miejsca pochodziła broń. Jednak ich los był przesądzony od samego początku. Postawiono ich przed sądem polowym generała Fredricha Eberhardta. Wcześniej kwestia wyroku była opiniowana przez kilku wojskowych prawników, jednakże nie widzieli oni przeciwskazań do zastosowania kary śmierci. Rolę oskarżyciela sprawował radca sądowy dr Hans Giesecke. A wyrok został wydany przez przewodniczącego sądu Kurta Bode. Łącznie odbyły się dwa "procesy"- 8 i 30 września. Przewód sądowy ograniczył się do wprowadzenia pocztowców na salę i odczytaniu ich nazwisk, zarzutu oraz wyroku - kary śmierci. Skazano ich za uprawianie tzw. "partyzantki" na podstawie przepisów rozporządzenia o specjalnym wojennym prawie karnym dokładnie art. 3, który definiował partyzanta jako osobę, która bez przewidzianych przez prawo międzynarodowe odznak sił zbrojnych nieprzyjacielskiego państwa używa broni bądź innego środka na szkodę wojsk niemieckich (za czym przemawiał argument, że walczyli oni w uniformach pocztowych, a nie w zielonych mundurach wojskowych).

Niewinni po 56 latach

Wyrok wykonano 5 października 1939 roku. Rozstrzelano 38 pocztowców. Ich grób skrzętnie zamaskowano i dopiero w 1991 roku podczas prac ziemnych udało się przypadkiem go odnaleźć. W 1995 roku niemiecki Sąd Krajowy w Lubece zrewidował wyrok, uznając, że pocztowcy nie popełnili zarzucanego im przestępstwa. Przyczyn uniewinnieni było kilka. Przede wszystkim zarzucono naruszenie IV konwencji haskiej z 1907 roku i przepisów ówczesnego prawa wojennego tj. stwierdził, że przepis dotyczył ochrony żołnierzy Wehrmachtu, natomiast pocztę atakowali policjanci i oddziały SS były organizacja militarną nienależącą do WH). Pod wzgląd wzięto również fakt, że obowiązujący wówczas kodeks karny na terenie WMG nie przewidywał kary śmierci. Ponadto sąd wziął pod uwagę fakt, że fakt wybuchu wojny nastąpił po 3 września 1939 roku, kiedy to Anglia i Francja ją wypowiedziały (Polskę zaatakowano bez wypowiedzenia). Ponadto terytorium poczty było eksterytorialnym terenem II RP, więc uznano, że pocztowcy mieli prawo go bronić.

Jednym z ostatnich zarzutów było naruszenie prawa skazanych do obrony. Było to o tyle ważne, że dało to możliwość do wystąpienia rodzinom o odszkodowanie, które rząd niemiecki wypłacił.

Co stało się z Kurtem Bode i Hansem Giesecke? Udało im się przeżyć wojnę i zmarli w latach siedemdziesiątych. Sprawowali wysokie stanowiska w niemieckim wymiarze sprawiedliwości jako cenieni sędziowie. Bode był nawet przez pewien okres wiceprezesem Wyższego Sądu Krajowego w Bremie, zaś Giesecke Dyrektorem Sądu Krajowego w Hesji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza