Okazuje się, że to, co pan Tomasz nazywa wzięciem bezdomnego psa, jest już formalnie nazywane adopcją. W dodatku z adopcją psów jest prawie tak, jak z adopcją dzieci: nie jest przyznawana każdemu, kto się zgłasza.
- Zaczęli mnie przesłuchiwać. Pytali między innymi o to, czy miałem już wcześniej psa. Odpowiedziałem szczerze: tak, miałem wyżła, przez siedem lat, ale musiałem go oddać na wieś bo, podczas spaceru z żoną napadł na niego dog niemiecki i dotkliwie pogryzł. Żona nie mogła mu pomóc w tej nierównej walce i chyba miał o to do niej żal, bo zaczął na nią powarkiwać. Stwierdziłem, że po tym incydencie skrzywił się psychicznie i mogę mu pomóc tylko wówczas, jeśli oddam go do ciotki na wieś - mówi pan Tomasz. Tymczasem pani w schronisku, wysłuchawszy tej historii, powiedziała, że psa mi nie da, bo uważa, że jestem nieodpowiedzialny - dodaje.
Krystyna Komorowska, pracownica słupskiego schroniska, potwierdza, że taka rozmowa miała miejsce.
- Ten pan powiedział jeszcze, że ma małe dziecko. Amstaff, którego chciał wziąć, to już stary pies, w dodatku jest u nas krótko i jeszcze go dobrze nie znamy. To są groźne zwierzęta i nie możemy wydawać ich nie sprawdziwszy wcześniej sytuacji - tłumaczy. Nawet jeśli ten pan ma żal, jestem przekonana, że postąpiłam słusznie, także dla dobra jego rodziny - wyjaśniła na pracownica schroniska.
Ale pan Tomasz jeszcze tego samego dnia zaadoptował zwierzę w innym podsłupskim schronisku.
- Też już o tym wiemy. Trzeba jednak pamiętać, że w tym drugim schronisku dostał młodego pieska, którego można jeszcze ułozyć. A w starym nigdy nie wiadomo, co siedzi - komentuje Krystyna Komorowska.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?